Rozdział 12

141 17 12
                                    

Roran westchnął ciężko i przeciągnął się, opierając ciało na swym młocie. Podróż statkiem okropnie dała mu się we znaki. Miał nadzieję, że Katrina jest już z Eragonem i jest bezpieczna, bo osobiście potrzebował najpierw się zdrzemnąć na mocnym podłożu stabilnej ziemi - żeby w ogóle móc myśleć o wkroczeniu do lasu. Dziwacznie złowrogiego, lekko zamglonego, pachnącego chłodem i grozą jak tereny Kośćca, lasu.

-Jak wam idzie? – spojrzał na elfy. Od przybicia do brzegu zdejmowały z pokładu to, co przywiozły. Marnie im to szło. A on nie miał za wielkiego zapału do współpracy i wolał na razie tego ostatku minimalnego zapału nie utracić. Mógłby się przecież później nie zdołać zmotywować do zabicia potencjalnego rywala/posiłku/włóczykija, który mógłby w swej tułaczce uchować się gdzieś na Vroengardzie, a teraz na nich wpaść.

-Dobrze nam idzie – burknęła Arya, stawiając swoje pudło z jakimiś ziółkami, których liście wystawały spod pokrywy, na ziemi. – Nie fatyguj się – dodała lodowatym tonem.

Nie miał zamiaru się fatygować. Ani przez chwilę. Aby dodatkowo podkreślić tę „informację”, skierował się w stronę wejścia do lasu i przysiadł tam na jednym z dużych kamieni. Przez chwilę rozważał, gdzie powinien patrzeć; na elfy, na niebo czy jednak w stronę przerażającej go roślinności, w której wyczuwał jakąś podejrzaną, może magiczną (?), ingerencję. Uznał, że najlepiej będzie pilnować tego ostatniego. Tak na wszelki wypadek jakby miał się stamtąd wytoczyć jakiś dziki zwierz, chcący pożreć irytujących vegan. Czy coś…

Mam nadzieję, że już znaleźliście Eragona, Katrino - pomyślał, dotykając palcami obrączki, którą (po poparzeniu się kiedyś brisingrem) dla bezpieczeństwa nosił zawieszoną na szyi. 

Gdzieś za jego plecami ktoś zaklął paskudnie, kiedy coś spadło i się rozbiło. Nie odwrócił się. Krzyki Aryi wystarczyły, aby utrzymać go w przekonaniu, że sprawa nie jest w ogóle tak istotna, jak miał wrażenie w pierwszej chwili. W końcu  księżniczka dotychczas ciągle warczała, że nie potrzebuje ludzkiej pomocy. 

Uśmiechnął się lekko sam do siebie, nabierając w płuca duży haust  powietrza.

W sumie nie było złe. W gardle nie gryzło, na języku dziwnym posmakiem nie osiadało...

-Kiedy znowu cię zobaczę, Eragonie?

Zapytał, sam nie wiedział.. kogo? Siebie czy może jednak otaczającą go, nienaruszoną przez nikogo naturę. A nóż... może właśnie te potężne drzewa, wyższe nawet od tych w Kośćcu, znały odpowiedź na jego pytanie?

Zamknął oczy, odetchnął głęboko... skupił się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej i rozesłał swą energię, z nadzieją, że otrzyma na ten ryzykancki gest jakąś odpowiedź. Jakąkolwiek.

***

Eragon chciał trochę porozmawiać z Katriną i Orikiem, spędzić z nimi czas, ale Falcon powstrzymał go przed zagadaniem ich nerwowym, chrypnącym z nadmiaru słowotoku głosem,  na śmierć… za co byli jednocześnie źli i wdzięczni. Z jednej strony chcieli na raz wysłuchać całej historii swojego odzyskanego bliskiego (nieświadomi brakującego w niej kawałka), ale z drugiej – oboje potrzebowali odpoczynku. Orik leciał na grzbiecie smoka wiele godzin, z pożywieniem podróżnym, mało  smacznym, o tym, że było zimne nie wspominając, a ona była w ciąży. I powinna dużo odpoczywać.

-Rano się zobaczycie – obiecał, poprawiając przydługie białe pasmo grzywki, które wpadło mu do oka. – Twoja przyjaciółka będzie w kwaterze przy ogrodach, żeby nie musiała biegać po schodach; zmieści się tam też twój kuzyn gdy dotrze, a dla krasnoluda znajdą się z pewnością jakieś przyjemne,  blisko ziemi umieszczone pokoje.

Widmo PrzeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz