Płomienie.
Ogień Ciernia począwszy od dziedzińca, rozprzestrzeniał się na tyle szybko, że wszyscy żołnierze ulegli jego potędze.
Kiedyś nimi dowodził, walczył u ich boku, a teraz...Patrzył jak płoną.
Wziął tylko jaja ze skarbca, aby smoczęta nie musiały żegnać się ze światem jeszcze przed wykluciem. I wraz ze swym gadem wzniósł się w powietrze. Cierń był jeszcze upartym głuptasem. Przekonał go do bycia posłusznym i zabrania się ku krasnoludom za pomocą wizji przygody i uwolnienia się od nudnego – obumierającego w szkarłacie – zamku.
Nie miał pojęcia, jak Hrotghar i jego towarzysze przywitają go w swych progach. Miał nadzieję tylko, że nie za pomocą lochu i kary śmierci. Był zbyt zmęczony, aby po zabiciu tyrana, samemu konać. Chciał mieć trochę czasu dla siebie. Odpocząć. Dojść do „harmonii” duchowej (jakoś tak nazywał to Ras, gdy tłumaczył mu, co musi zrobić, aby zapanować nad swym porywczym charakterem).
Ras… Miał nadzieję, że nie minie za wiele czasu, nim się ponownie spotkają. Nie, żeby… nie, żeby tęsknił czy się martwił o tę czarownicę (która go bezczelnie wykorzystała seksualnie), ale… jakoś tak – czułby się dużo spokojniejszy, gdyby był pewien, że mag wraz z Eragonem dotarł do tego tajemniczego, bezpiecznego miejsca.Z cichym westchnieniem mocniej chwycił się Ciernia, aby nie spaść z jego grzbietu. Latanie bez siodła, ale za to z towarem – w postaci dwóch, kruchych, smoczych jaj – było cholernie trudne.
***
Siedział na tronie z mocnego, rzeźbionego drewna i bawił się magią; rozsyłał wokół siebie snopy iskier i wyrzucał w górę wielobarwne spiralki ukształtowane z energii.
Był znudzony powtarzającą się codziennością. Od wielu lat na wyspie nie działo się praktycznie nic nowego. No… naturalnie, rodziły się nowe życia, przybywało smoków i istot hydbrydycznych. Cieszyło go to niezmiernie, ale osobiście – z każdym dniem coraz bardziej – był samotny. Całkiem mocno zazdrościł tym, którzy odnaleźli swe pary i mogli założyć rodziny. Albo przynajmniej wiedzieli jak pożytkować swój czas.-Falcon! – wrota rozwarły się z hukiem i jego przyjaciel, jeden ze strażników wyspy, Noah, wpadł do sali. Jego ciemne włosy, w kompletnym nieładzie, unosiły się w powietrzu, co jasno sugerowało, że ledwo przed chwilą trenował gromadzenie magii, która właśnie z niego wyciekała. Co go rozproszyło? W niemal całkowicie białych oczach dostrzegał dziwne poruszenie. Mieszaninę niepokoju i ekscytacji. – Albert właśnie przysłał do mnie Blackthorna z wiadomością, że do Ostoi zbliżają się nieznane smoki. Więcej niż jeden. Przewodzi samica, chłopak jest tego tak samo pewien, jak obecności co najmniej jednego człowieka.
Poderwał się z tronu. Pomijając oszalałego gada należącego do tyrana Alagaesii (który wraz z panem) niedawno próbował przedrzeć się przez ochronną kopułę nad wyspą… nigdy nie było wśród mieszkańców Ostoi, nawet najniklejszej nadziei na to, że poza granicami wody są jeszcze inne smoki. Ale jednak…
***
Przybycie obcych bardzo wszystkich zaciekawiło. Smoki, ich potomkowie i – bardzo rzadko, ale jednak – ludzie, zgromadzili się w różnych miejscach, tak, aby móc dobrze widzieć plaże. To właśnie tam straż miała polecić wylądować obcym.
Na początku… na początku sądził, że inne smoki mogą być podstępem, ale kilka sekund później, tuż przy nim, opadł ciężko kamienny golem, wcześniej lecący najwyraźniej na grzbiecie lądującej ostrożnie samicy. Znał go. Znał bardzo dobrze… jeszcze z czasów swej młodości (a od wtedy, to trochę jednak minęło).
CZYTASZ
Widmo Przeszłości
FanfictionUwaga, niniejsza książka zawiera opowiadanie z udziałem Eragona, Smoczego Jeźdźca. Nie brakuje w niej też dziwnych magicznych rytuałów, +18, sukowatych elfek i odizolowanych od świata społeczności zajmujących skażoną, ponoć zmutowaną wyspę. >