Rozdział 17

122 17 0
                                    

Chociażby Arya bardzo chciała – nie mogła wcielić swoich planów w życie, gdy już zaistniały. Rozpoczął się bowiem dziwny okres nazywany godami. Smoczymi Godami. Goście zostali przeniesieni (w całości) do zamku, co teoretycznie powinno przybliżyć ją do Eragona, ale w praktyce mężczyzna – dosłownie – cały czas znajdował się w pobliżu Falcona, nie opuszczając go ani na krok, a jeśli już się coś takiego zdarzało… wtedy jak spod ziemi pojawiali się 
Ras, Roran, Star czy Noah. To było doprawdy denerwujące. Jakby mieli jakiś radar albo coś w tym stylu.

Nikt nie zostawiał Eragona samego-samego na dłużej niż kilka sekund! 

Na pewno nie robili tego przypadkowo. Pilnowali go. Właściwie na każdym kroku!

***

Anbeth! - Nadir zatoczył w powietrzu koło wokół młodego gada. - Uważaj teraz.

Dlaczego?

Za chwilę dolecimy do centrum wyspy, niestety zaczęły się już gody, więc musimy być bardzo czujni.

Jestem jeszcze za młody na branie w tym udziału - zaprotestował zdziwiony.

Ale ja czasem miewam problemy - skwitował sytuację gbur. - Trzymamy się linii chmur, nie wkraczamy pomiędzy dwa ani więcej smoki. A gdyby stało się coś złego; natychmiast leć prosto do zamku lub gniazda rodziców.

D-dobrze. Oczywiście - ciekawe o czym myślał Nadir mówiąc, że gody są dla niego problematyczne...? Czyżby wzbudzał zainteresowanie innych smoków? Ten raz na dwa lata, gdy akurat wolne partie dostawały miłosnego świra?

Anbeth odetchnął, a później przyspieszył, aby lecieć jak najbliżej większego gada, ale zrezygnował z zagadywania go, rozglądając się trochę nerwowo na boki.
Nie chciał zostać zaatakowanym z niewiadomego kierunku i nie mieć żadnej szansy na obronę. Wolał wiedzieć, co się wokół niego dzieje. Bardzo dokładnie.
A działo się... cóż... Nad nim nic, sporo pod nim dwaj samce, brązowy i czerwony, usiłowali udowodnić partnerce, który jest lepszy, a po bokach ciężko było stwierdzić, bo miał odrobinę ograniczone pole widzenia przez białe obłoki i wielkie ciało Nadira.

Spróbował skupić się na celu, którym w tym wypadku z racji niewielkiej odległości był zamek, bo starszy w trakcie godów wolał upewnić się, choćby zawstydzających odstawieniem go na wewnętrzny dziedziniec, że nic mu się nie stanie.

***

- To całkiem miłe - zauważył Eragon, zaciskając palce na ręce Falcona być może troszkę za mocno, ciut zbyt niespokojnie.

- Co takiego? - zainteresował się mężczyzna, spoglądając za jego przykładem w górę z okna w korytarzu, aby zobaczyć parę jakiś samców, okrążającą się w locie jak we wstępie do ludzkiej walki na kije, miecze lub pięści. Bacznie obserwowała ich urokliwa dosyć, fiołkowa samica, której najwyraźniej właśnie udowadniali, każdy osobno, który jest lepszą partią.

- Smocze Gody - uzupełnił swoją wypowiedź. - Jest tu Dzień Uczuć, w którym każdy może wziąć udział. I funkcjonują też, chociaż rzadziej, naturalne gody. Takie jak ten wolumin jeźdźców opisywał.

- Dla nas rywalizacja jest bardzo ważna - złotooki pogładził kciukiem delikatnie wierzch jego dłoni. - Nie było mowy o zakazie, ale co roczne walki zagrażały wszystkim i nie zawsze mogliśmy w porę się przygotować. My - w ludzkich kształtach, ludzie, resztki elfów i istoty hybrydyczne. I Galbatorix także stanowił znaczące zagrożenie.

- Któryś podczas pojedynku mógł wylecieć poza zasłony - domyślił się.

- Tak. W podobny sposób straciliśmy Rasa.

Widmo PrzeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz