Epilog

203 20 40
                                    

Dzień uczuć.

Eragon z cichym westchnieniem poprawił jeszcze raz mankiety białej koszuli i wygładził lekko materiał błękitnego płaszcza. Obejrzał się w lustrze z zawstydzeniem zdając sobie sprawę z tego, że oto od godziny stroi się i stroi bez żadnego większego powodu. No, może nie do końca tak to było z tym brakiem powodów, ale.. rumieniec rozpalił jego policzki, gdy uświadomił sobie, dokąd wiodą jego myśli. Aby się uspokoić chwycił szczotkę i zaczął przeczesywać przydługie włosy – plan na wieczór obejmował warkoczyk.

-Eragon, jak ci idzie? – Star wślizgnęła się do komnaty zwinnie, uważając jednak bardzo na swój zaokrąglony brzuch. To był już czwarty miesiąc i starała się jak najbardziej oszczędzać ponieważ Noah (ten sam Noah, który nie potrafił sobie poradzić jeszcze kilka miesięcy wcześniej z rozpoznaniem miłości) trząsł się nad nią przy każdej możliwej okazji. Zapowiadał się nadopiekuńczym tatusiem.

A kiedyś podśmiewywał się z Shruikana...

-Prawie skończyłem – powiedział, a potem okręcił się przed nią dookoła własnej osi. Odetchnął, gdy pokiwała głową z aprobatą.

-Wyglądasz pięknie.

-To moja ostatnia noc w tej wieży – powiedział nagle, podchodząc do okna i jego usta rozciągnęły się w melancholijnym uśmiechu. – Sześć lat… Sześć lat…

-Falcon od tygodnia przetrząsa swoją kwaterę, żeby zrobić w niej dla ciebie miejsce. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek wcześniej było tam tak czysto – zdradziła, co bardzo poprawiło mu humor. Wiedział już, że nie jest jedynym, który przeżywa ich w pewien sposób nową sytuację.

-Chyba powinniśmy iść do wszystkich – powiedział cicho, znów się odwrócił i posłał jej weselszy, swobodniejszy uśmiech. 

Pokiwała energicznie głową, z radością zauważając wyraźną różnicę między Eragonem, który właśnie opuszczał wieżę, ostatni raz poprawiając srebrną spinkę w kształcie smoka, przytrzymującą płaszcz i tym Eragonem, który ledwie rok wcześniej zdenerwowany - ba, spanikowany – szedł nieznośnie powoli przez zamek, co chwilę zerkając za siebie jakby rozważał ucieczkę.

-A jak Noah? – zapytał, pomagając jej na schodach chociaż wiedział, że sama jeszcze sobie poradzi.

-Urządza pokój dla dziecka – powiedziała wesoło. – Liczy na dziewczynkę – dodała, głaszcząc się po brzuchu. 

- Będzie poniekąd hybrydą - zauważył.

- Na szczęście mamy już wprawę w takich sytuacjach - zaśmiała się. - Nie będzie pierwszym małym cudem w Ostoi.

Ich lekkie kroki odbijały się echem w pustym korytarzu. Właściwie wszyscy byli już na zewnątrz. No, prawie wszyscy; zanim dotarli do głównej części zamku, z jednego z bocznych przejść wyłonili się Ras z Murtaghiem – obaj wygładzali potargane włosy i pomięte ubrania. Gdy zdali sobie sprawę, że ktoś ich zauważył,  zaczerwienili się po czubki uszu.

-Widzę, że ktoś tu już definitywnie zaczął Dzień Uczuć! – przysłoniła dłonią usta, aby stłumić chichot.

-Oh, wpadka – wymamrotał Murtagh podczas gdy Ras sapnął coś (brzmiącego na przekleństwo) cicho, wyglądając przez jedno z okien w stronę rozpalanych właśnie ognisk.

Złożyło się tak, że te kilka sekund kiedy wszyscy stracili z oczu Eragona wystarczyło, aby młody mężczyzna  dosłownie wyparował.

***

Falcon ostatni raz zataczał okrąg ponad wyspą i zbierał się już do lądowania, kiedy jego bystre spojrzenie wypatrzyło ubranego odświętnie Eragona, machającego mu przez okno z – mniej więcej – trzeciego piętra zamku. Zniżył lot i ochoczo podleciał do partnera. Miał ochotę parsknąć śmiechem, gdy szatyn wspiął się na parapet i stamtąd wspiął na jego grzbiet.

Zostawiasz przyjaciół? - zainteresował się, bezszelestnie oddalając od okna.

Poradzą sobie - oznajmił pewnie, również w myślach i ufnie przytulił się do jego złotych łusek. - Do głównego ogniska?

Nie zaprzeczył, ale też nie potwierdził. Z niskim pomrukiem zawrócił, kilka razy okrążył zamek, podleciał aż ponad najwyższą wieżę, a później gładko pomknął w dół. Minęli Rasa, Murtagha, Noah i Star, idących ścieżką w stronę ogniska, prześlizgnęli się gładko tylko metr albo dwa ponad Roranem i Katriną, którzy siedzieli w rodzinnym gronie wokół małego ogniska, gdzie zresztą pełno było dzieciaków; to było takie specjalne miejsce dla młodszych, których należało odprawić do domów przed wschodem pełnego księżyca. Byli zbyt mali jeszcze, żeby siedzieć całą noc.

Hej wam! – zawołał radośnie Anbeth, ułożony wygodnie  na ziemi, z łbem na kolanach Nadira, który zajęty był wystawianiem głowy do promieni zachodzącego już słońca. Od kiedy Anbeth dowiedział się o jego ludzkiej formie, mężczyzna, chyba z sympatii do pisklaka, częściej ją przybierał.

-Dobry wieczór – Eragon zsunął się z grzbietu Falcona, umożliwiając mu tym samym powrót do człowieczego kształtu i obaj wcisnęli się w wolne miejsce między Nadirem i Anbethem, a Orikiem, który akurat opróżniał butelkę krasnoludzkiego wina. Krasnoludy raczej nie brały udziału w Dniu Uczuć, ale kilku zawsze przychodziło popić sobie i poświętować w blasku ognisk i towarzystwie przyjaciół.

***

Księżyc wzniósł się wysoko na niebie, rzucając piękne światło na wszystko, co tylko znalazło się w jego zasięgu.

-Gotów? – zapytał Falcon cichym, wibrującym głosem, ujmując jego dłoń w swoje większe ręce i unosząc lekko w górę.

Jeździec zarumienił się nieznacznie.

-Wiesz… dwadzieścia dwa lata to chyba właściwa chwila żeby w końcu założyć prawdziwy dom – wyszeptał niemal bezgłośnie.

-Lepiej żebym się nie przyznawał ile ja mam – smok lekko się speszył, a potem powstał i pomógł się podnieść swojemu szczęściu. – Eragonie Bromssonie Cieniobójco, Przywódco i Nauczycielu Jeźdźców… kocham cię – powiedział najodważniej jak poratrafił. – Czy zechcesz dzisiaj oficjalnie, w obliczu mieszkańców Ostoi,  swoich przyjaciół i rodziny, a także własnego serca, przyjąć mnie jako swojego partnera?

-Falconie, przywódco mianowany Królem Ostoi – zaczął nieśmiało wiedząc, że idealna cisza zapanowała właśnie dlatego, aby wszyscy usłyszeli ich deklaracje i wyczuwając na swoich plecach, ba, swojej całej osobie setki pełnych zainteresowanie spojrzeń. – Przyjmuję ciebie i twoje serce, a w zamian oddaje swoje własne i samego siebie – dokończył, odrobinę za szybko, przysuwając się po to, aby stanąć na palcach i ucałować mężczyznę miękko w wąskie, jasne usta.

Jeszcze zanim zachwycony złotołuski zdążył przygarnąć go do siebie mocno i pocałować z całą ukrywaną przez lata namiętnością, ktoś cwany wystrzelił w powietrze setki maleńkich kwiatków w białym kolorze i całą wyspę objęła potężna burza oklasków wymieszanych z wiwatami.

W całym zgiełku tylko nieliczni dostrzegli kilka srebrzystych łez spływających po policzkach młodego mężczyzny i obmywających jego delikatny uśmiech. Jeszcze mniejsza ilość osób zdołała usłyszeć niemal bezgłośne podziękowanie.

Sześć lat… i życie nareszcie poszło na przód.

***

Murtagh przygarnął bliżej Rasa, gładząc palcami jego bok.

- I chyba mamy szczęśliwe zakończenie, co? - mruknął, pochylając się lekko, aby ucałować miękkie wargi maga.

- To jeszcze nie koniec - skarcił go brunet, nie odmawiając jednak odwzajemnienia pocałunku. - Nie zapominaj, że za rok zaczniesz pracę nauczyciela dla jeźdźców.

- Będziesz szkolił te gnidy magii - natychmiast mu przypomniał, aby nie czuć się jedynym poszkodowanym.

Ras roześmiał się miękkim, beztroskim jak rzadko, śmiechem. Siedzący niedaleko Noah westchnął, kręcąc nieznacznie głową, a później rzucił w stronę brata i jeźdźca niegroźnym zaklęciem uciszającym.
Nic nie dało, bo Ras nie miewał zwyczaju tracić czujności, ale i tak miał satysfakcję z tego, że próbował.

Widmo PrzeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz