Rozdział 25

1.4K 94 30
                                    

Aro

Kiedy wszyscy powoli wchodziliśmy na pokład odrzutowca, trzymałem mocno, kurczowo Isabellę przy moim boku. Byłbym przeklęty, skazany na wieczne potępienie, gdyby coś jej się stało! Pociągnąłem ją w stronę przodu kabiny pasażerskiej, gdzie Marcus oraz Caius już siedzieli z Didyme i Athenodorą. Blondyn wraz z żoną siedzieli ze spuszczonymi głowami, pogrążeni głęboko w rozmowie, podczas gdy moja siostra siedziała z głową na ramieniu męża z zamkniętymi oczami, a także ze zrezygnowanym wyrazem malującym się na jej twarzy. Gdyby była człowiekiem, pomyślałbym, iż spokojnie spała. Jej powieki delikatnie drgnęły, a po chwili otworzyła oczy, gdy Isabella i ja zajęliśmy nasze miejsce. Didyme momentalnie zwróciła uwagę na mój melancholijny wyraz twarzy.  
— Ach, nie bądź taki przygnębiony i ponury, braciszku, wszystko się ułoży, pójdzie zgodnie z planem — powiedziała.
— Jak zawsze jesteś optymistką, Didyme.
— Cóż, ktoś musi być — uśmiechnęła się. — Poza tym wcześniej pokonaliśmy klan Rumuński.
— Tak, siostro, lecz dla ścisłości wtedy nie mieli armii nowonarodzonych, która by ich poparła lub wilkołaków — odpowiedziałem.
— Zawsze pesymista — mruknęła. — Czy ojciec i matka nie uczyli cię, byś myślał pozytywniej?
— Prawdopodobnie tak, ale nie pamiętam tego — odparłem, wzruszając ramionami. 

Podniosła ręce w rozdrażnieniu i irytacji, po czym przewróciła oczami. Był to gest, który widziałem już miliony razy, wykonywała go, kiedy była sfrustrowana.

— Didyme ma rację, Aro, musimy mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze — powiedziała Isabella.
— Dziękuję, Bello! W końcu ktoś, kto ma dość rozumu, by się ze mną zgodzić! — odezwała się ponownie Didyme.                   

Wszyscy zamilkliśmy po jej niewinnej, napuszonej mowie, jak tylko samolot wzbił się w przestworza. Znajdowaliśmy się w powietrzu zaledwie kilka minut, gdy Isabella nagle wstała.
— Idę porozmawiać z Alice, może widziała wynik bitwy — wyjaśniła.
— Będę ci towarzyszył. — Powiedziałem, wstając i idąc za nią w stronę tyłu kabiny, gdzie przebywał klan Cullenów. Alice i Jasper usiedli dalej od rodziny, zapewne dlatego, aby chochlik mógł skupić się na wizjach, a kiedy zbliżyliśmy się, Jasper skierował wzrok na nas.
— Cześć, Alice, Jasper. — Isabella skinęła głową, a następnie usiadła naprzeciwko duetu.
— Cześć, Bello. — Odpowiedział Jasper, podczas gdy Alice milczała, jej oczy były szkliste, pozbawione jakiegokolwiek blasku. Mała zmarszczka frustracji pojawiła się na jej czole.
— Była w stanie cokolwiek zobaczyć? — zapytałam.
— Nie, ciągle próbuje, ale sądzimy, że wilkołaki blokują jej wizje — odrzekł Jasper.
— Więc działamy w ciemno, lecimy na ślepo? — spytała ostrożnie Isabella.
— Obawiam się, że tak — odpowiedziała Alice, "wychodząc" ze swojego mediumicznego osłupienia.  

Rozmowy ucichły na jej potwierdzenie, a obawa była zdecydowanie bardziej wyraźna, wyczuwalna. Współczułem młodemu Jasperowi jego daru, można powiedzieć, że był tym uczuciem bardzo zaniepokojony, miało ono ogromny wpływ na niego... był ewidentnie niespokojny. Po niedługim czasie odrzutowiec wylądował, a ja i mój klan po raz pierwszy od stuleci weszliśmy na rumuńską ziemię, obserwując, jak słońce zaszło za wysokimi szczytami odległych Karpat.
— Ich dom jest na południu, trójka z nas: nasza gwardia, Cullenowie i Denali poprowadzi linię frontu, reszta z was będzie strzegła naszych tyłów. Stąd wyruszymy na bitwę. — Usłyszałem, jak Caius raz jeszcze instruował wszystkich, a potem ruszyliśmy, biegnąc przez las w kierunku naszego celu.



Bella

Dotarliśmy na otwartą polanę, była to duża przestrzeń, rosła na niej wysoka, brązowa trawa, teren otoczony był gęstym lasem. W oddali wznosiło się urwisko, gdzie stał rozpadający się, zniszczony zamek z widokiem na okalające go góry. Księżyc w pełni został nagle odsłonięty, wychylając się spod obłoku, jego eteryczna poświata oświetlała wszystko upiornym, białym światłem, niczym całun okrywający zmarłych.
— Myślałem, że będą tutaj czekać na nasze przybycie. — Caius zwrócił się do Aro oraz Marcusa.
Ten drugi położył rękę na nadgarstku Aro.
— Nie wiem, Marcusie. Jak powiedział Caius, powinni tu być.
W otaczającym lasie znajdowały się cienie, co z początku było trudne do dostrzeżenia, które zdawały się tańczyć w tę i z powrotem, gdy przed księżycem pojawiły się chmury. Wszyscy czekaliśmy, zastanawiając się, jak przeczucie, obawa rozprzestrzeniła się, wypełniła powietrze. W oddali nagle rozległ się gwałtowny odgłos, nieludzkie warczenie, które rozniosło się po całym polu i zmroziło mnie do moich już zimnych kości. Wkrótce potem rozległ się kolejny zwierzęcy ryk, pomruk, po chwili mogliśmy usłyszeć zbliżający się "chór" olbrzymich kroków.
— Wysłali wilkołaki przed armią nowonarodzonych — domyślił się Caius.

Set My Soul Alight ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz