Na usługach demonów

27 4 0
                                    

Aron

Obudziłem się z niemałym bólem głowy. Rozglądając się po celi zorientowałem się, że nie jestem w swojej celi. Zdziwiłem się również, gdy okazało się, że spałem na dole piętrowego łóżka. Postanowiłem wstać, lecz jakiś idiota skoczył z góry prosto na mnie. W ostatniej chwili udało mi się cofnąć głowę i nie zostać zmiażdżonym przez czerwonoskórego demona z jednym rogiem i przygłupim wyrazem twarzy.

- Hazarowi miło poznać przeciwnika Sadie. - powiedział jak gdyby nigdy nic po czym jego usta rozciągnęły się w niesamowicie szerokim uśmiechu.

- Co robisz w mojej celi? - zapytałem jednocześnie strzelając palcami u obu rąk.

- To nie cela Arona tylko Hazara... Przełożeni Hazara przynieśli cię tu żeby Hazar zrobił z ciebie sługę! - podskoczył i zaklaskał z radości.

- Chyba nie sądzisz, że będę służył jakimś rozechlanym... - nie zdążyłem dokończyć. Nóż świsnął mi koło ucha po czym wbił się w ścianę za mną. Rzuciłem mordercze spojrzenie grubemu strażnikowi siedzącemu przy stole na korytarzu. Uniósł brwi i odparł gniewnie.

- Następnym razem będzie w głowę! - prychnąłem pod nosem przenosząc wzrok na Hazara.

- A co niby musiałbym robić? - spytałem cicho.

- Na początek nic trudnego. Hazar będzie roznosił z Aronem przekąski na trybunach w czasie walk!

W sumie to nawet mi to odpowiadało. Przynajmniej mogłem pooglądać walki. Gdy Hazar wytłumaczył mi już wszystko, musieliśmy pójść odebrać niejakie przekąski. Strażnik wypuścił nas z celi po czym mój nowy kolega z pracy przeprowadził mnie przez podziemne korytarze areny wprost do magazynu z jedzeniem. Hazar miał już wyciągać klucz, żeby otworzyć stare drewniane drzwi, kiedy usłyszałem krzyk dobiegający zza naszych pleców.

- Niech Aron się nie przejmuje, to tu normalne. Hazar już się przyzwyczaił. - wysłał mi pocieszający uśmiech na co tylko wzruszyłem ramionami.

'Ktoś z nas musi szybko wygrać to chore gówno. Musimy się stąd jak najszybciej wydostać!'
Demon otworzył wrota po czym weszliśmy do pomieszczenia pełnego różnych rozmiarów kartonów. Wszystkie były podpisane jakimiś znakami w języku, którego nie rozumiałem.
W końcu dotarliśmy do tylnej ściany magazynu. Hazar wyciągnął ze swojej torby coś, co przypominało klucz i nagle w miejscu gdzie przed chwilą była podłoga, pojawił się właz. Może jednak ten demon nie jest taki bezużyteczny, jak sądziłem. Zeszliśmy na niższe piętro magazynu, gdzie czekało na nas dwóch innych sługusów. Kazali nam się przebrać po czym wręczyli nam ubranie, które o dziwo było w dobrym stanie. No, może lekko zakrwawione, ale to nieważne.
W momencie, kiedy Hazar się przebierał, wykorzystałem moment jego nieuwagi i wyciągnąłem przedmiot, który wcześniej wytworzył przejście między pomieszczeniami. Przed wyjściem z katakumb słudzy wręczyli nam plecaki zapakowane jedzeniem, które mieliśmy rozdawać obserwatorom całego widowiska na arenie. Wiem, że to na pewno nie było nic normalnego. Cuchnęło jak stare skarpety. Odsunąłem twarz jak najdalej mogłem, byleby nie wąchać tego smrodu.
Mój towarzysz chcąc wrócić tą samą drogą, którą przyszliśmy, zaczął szukać magicznego przedmiotu w swojej torbie. Gdy nic tam nie znalazł, począł rozglądać się dookoła, lecz tu też było pusto. Na szczęście był za głupi, żeby mnie podejrzewać.

- Hazar chyba zgubił klucz... Hazar przeprasza Arona, ale musimy przejść inną drogą. - westchnął ze smutkiem.

- Nic się nie stało. Chętnie pozwiedzam. - odparłem.

'Może po drodze znajdę jeszcze coś wartego uwagi.'
Przemierzając korytarze zastanawiałem się kto to wszystko wybudował. Wydawało mi się, że chodzimy już wieczność, jak w labiryncie bez końca.
'Mam nadzieję, że ten przygłup wie gdzie idzie.' - westchnąłem na samą myśl o wiecznym błąkaniu się w podziemiach.
Po kilku zakrętach wystrój się zmienił. Bordowe cegły, z których były zbudowane ściany zaczęły ustępować miejsca kamiennym płytom, które widziałem już podczas walki na arenie. Żyrandole ze świecami w pewnym momencie zniknęły z sufitu, a na ich miejsce pojawiły się pochodnie świecące jasnym fioletowym płomieniem. Nawet ogień nie był normalny w tym miejscu.
W końcu coraz częściej zaczęły pojawiać się schody, które prawdopodobnie znaczyły, że powoli wychodzimy na trybuny. Jak zawsze, nie myliłem się. Przeszliśmy przez metalowe drzwi i znaleźliśmy się u szczytu pełnej już widowni. Przed nami rozciągała się cała arena. Z tego punktu widzenia okazała się być jeszcze większa. Rozglądałem się, próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów, dopóki nie podszedł czerwonoskóry:

Kage no MachiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz