Rozdział 2.1

2.1K 84 33
                                    

Odkąd zabrali nas z gór minął już jakiś miesiąc. Wszystko trwało długo... Zbyt długo. Cała ta podróż była ciężka. Tak naprawdę do głównej siedziby DRESZCZ-u nie przywieźli nas od razu. Nie wiem, dlaczego tak było, ale zatrzymaliśmy się w paru innych siedzibach.

Chciało mi się płakać przed większość czasu, ale nie uroniłam ani jednej łzy odkąd mnie zabrali. Nie mogę płakać. Nie mogę pokazać żadnej słabości.

Nie wiem, co się stało po tym jak straciłam przytomność. Nie mam pojęcia, co zrobili, ale wiem, że udało im się uciec. Po tym jak wprowadzono mnie do maszyny dostali przypływu energii i zaczęli walczyć.

Nie wszystkim się jednak udało i poza mną zabrano jeszcze inne osoby. Zabrali głównie tylko osoby, których wcześniej udało im się złapać. Wśród nich był niestety Minho.

Moim jedynym źródłem pocieszenia jest to, że nie ma tu Newta. Jest bezpieczny gdzieś tam z członkami Prawnego Ramienia. Może udało im się dotrzeć do bezpieczniej przystani.

W końcu wczoraj dotarliśmy do siedziby głównej DRESZCZ-u. Było już bardzo późno i tylko zaprowadzono mnie do pokoju.

Jak na ironie był to mój pokój... Dokładnie ten sam, który zamieszkiwałam przez wiele lat. Znowu z każdej strony otaczał mnie biały kolor... Białe ściany, białe podłogi, białe meble, białe łóżko, biała pościel... Wszystko białe jak w jakimś cholernym psychiatryku.

Nie spałam cała noc tylko przewracałam się z boku na bok. Robiło mi się niedobrze na samą myśl, że tu znowu byłam. W środku nocy zerwałam się z łóżka. W ostatniej chwili dobiegła do łazienki gdzie zaczęłam wymiotować. Siedziałam tam bardzo długo nie mogąc się podnieść.

Czułam się bezsilna.

Nawet nie wiem, jakim cudem udało mi się podnieść na nogi i wrócić do łóżka. Zasnąć też nie wiem, kiedy zasnęłam. Jednak mam wrażenie, że nie spałam za długo.

Z samego rana zostałam obudzona przez strażnika. Powiedział, że mam 10 minut by wstać i się przygotować. Jak w zegarku po 10 minutach wrócił z powrotem i szarpnął za ramie bym wstała.

Zostałam zaprowadzono do jakiegoś innego pokoju, który przypomniała pokój lekarski. Kazali mi usiąść na fotelu, co niechętnie zrobiłam i tak nie miałam zbyt wielkiego wyboru. Dobrze wiem, co teraz mnie czeka.

Badania, eksperymenty, tortury. Jak kto woli to nazywać.

Do środka pewnym siebie krokiem weszła młoda kobieta. Mogła mieć, co najwyżej z 25 lat. Była wysoka i szczupła. Na nosie miała okulary, a jej czarne włosy były związane w koka na czubku głowy. Posłała strażnikom wymowne spojrzenie, na co ci od razu opuścili pomieszczenie.

- Witaj. - Po raz pierwszy spojrzała w moją stronę stając na przeciwko mnie. - Jestem Veronica, a ty za pewne jesteś tą sławną Larisą.

Nic nie odpowiedziałam tylko tępo się w nią wpatrywałam. Nie mam zamiaru rozmawiać z osobą, która już za chwilę będzie się nade mną znęcać. Nie czuje takiego obowiązku. Jestem tu, bo nie mam wyboru i to nie oznaczy, że musimy teraz rozmawiać.

- No cóż jak nie chcesz nie musimy prowadzić konwersacji. - Wzruszyła ramionami. - Kazali mi ciebie zbadać. Zaczniemy od pobrania krwi, dobrze? - Dalej nic nie odpowiedziałam tylko położyłam rękę na oparciu krzesła odwracając od niej wzrok.

Mijały godziny ja dalej nie opuściłam tej przeklętej sali. Znudzona siedziałam ciągle na tym samym fotelu wpatrując się w sufit. Jedyne, co trzymało moje nerwy na wodzy to myśl o pewnym blondynie. Myślami byłam cały czas z nim. Zastanawiałam się, co może robić. Widziałam przed oczami jego szczęśliwą twarz. W myślach odtwarzałam wspomnienia naszej ostatniej wspólnej nocy bądź tego jak się poznaliśmy albo tego, gdy po raz pierwszy powiedział mi, że mnie kocha... Wiele wspomnień i tylko dzięki nim jakoś się jeszcze trzymam.

W tym momencie Veronica siedziała przy swoim biurku prowadząc jakieś badania. Co chwile zapisywała jakieś rzeczy w swoim notatniku. Jednak nie interesowało mnie za bardzo, co tam robiła. Chciałam już po prostu stąd wyjść i wrócić do mojego pokoju.

- Wiem, że nienawidzisz tego miejsca. - Odezwała się kobieta przerywając cisze panująca miedzy nami. - Rozumiem cię. Może i tak mi nie uwierzysz, ale warto spróbować. Nigdy nie chciałam z nimi pracować i im pomagać. - Kontynuowała, na co po raz pierwszy spojrzałam jej w oczy. - Po prostu moja młodsza siostra została wysłana do jednego z labiryntów. A praca tu była jednym sposobem, żeby dowiedzieć się, co się z nią dzieję.

- Więc gdzie jest twoja siostra? - W końcu się odezwałem. - Labiryntów już nie ma.

- Zginęła podczas ucieczki z labiryntu. Poświeciła się. Uratowała przyjaciółkę. - Uśmiechnęła się lekko.

- Przykro mi... Jednak nie rozumiem, co ty tu robisz. Twoja siostra zginęła a ty dalej tu jesteś? Pomagasz im...

- Myślisz, że tego nie wiem? - Prychnęła. - Zginęła ona i wiele innych osób. Tylko, że na Pogorzelisku codziennie ginie mnóstwo osób. Nie mam, dokąd iść. Więc jestem tu i staram się robić, co mogę by pomagać. Choć nie wszystko musi mi się podobać.

Żadna z nas już więcej się nie odezwała. Ona wróciła ponownie do swoich badań a ja do mojego jakże ciekawego zajęcia, którym było obserwowanie sufitu.

- Coś mi tu nie pasuje. - Mruknęła po pewnym czasie. - Muszę przeprowadzić jeszcze jedno badanie, do którego potrzebuję jeszcze trochę twojej krwi.

Kobieta ponownie podeszła do mnie ze strzykawką i pobrała mi krew. Szybko wróciła z nią do swojego stanowiska i zaczęła kolejne badania.

Cisze w pomieszczeniu przerwał trzask o podłogę. Veronice spadły z biurka jakieś teczki, a ona sama szybko zerwała się z krzesła.

- O mój boże. - Wyszeptała zakrywając ręką usta.

- Co? - Zapytałam znudzona nawet na nią nie patrząc.

- Ty... Jesteś w ciąży.

I cały świat zatrzymał się w miejscu.

Final Destination // NewtOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz