Rozdział 3 Śledzony

3K 161 47
                                    

Od powrotu Luis'a ciężko mi się z nim porozumieć, ale liczę, że kiedyś wszystko wyjaśni, bądź prawda sama wyjdzie na jaw prędzej czy później.

-Mała, zaraz wracam. Idę się przejść - pocałował mnie, założył maskę i pognał w stronę lasu.

Mój mąż dziwnie się zachowuję, ale nie wnikam. Nawet chyba nie chcę wiedzieć, dlaczego o tej godzinie udał się do lasu. Lecz wiem, że Luis jest rozsądny i nie muszę się o niego martwić. Dlatego wracam do domu do pozostałych, a mój ukochany dołączy do nas później.

PERSPEKTYWA LUIS'A

Udałem się do lasu, aby zadzwonić. Nie chciałem by Larissa usłyszała moją rozmowę, a tutaj mam pewność, że nie pójdzie za mną.

Wybrałem odpowiedni numer, po czym zadzwoniłem.

Rozmówca odebrał.

-Załatwiłeś? - spytałem od razu.

(...)

-Ja przez jakiś czas będę nieobecny

(...)

-Zrób to przed moim powrotem - rozłączyłem się.

Kiedy zakończyłem rozmowę rozejrzałem się dookoła siebie po lesie. Prawdopodobnie chciałem kogoś dostrzec, ale dobrze ta osoba ukryła się w mroku.

-Przebyłaś długą drogę za mną, ale tutaj twoja podróż się kończy! - krzyknąłem do postaci, którą dostrzegłem za drzewami.

Szybko znalazłem się obok osoby śledzącej. Kobieta nie spodziewała się mnie, a ja miałem swój punkt zaskoczenia. 

Złapałem ją za gardło, po czym docisnąłem do drzewa. 

-Zabijesz kobietę? - przemówiła.

-Dla zabójcy to żaden problem - wzmocniłem swój uścisk.

Młodej kobiecie powoli zaczynało brakować tchu, a mnie kończyła się cierpliwość. Chciałem to szybko skończyć i wrócić do Larissy. Zapewne jestem już tym trochę zmęczony. Ciągłym uciekaniem oraz zabijaniem. Splamiłem ręce krwią w młodości, a teraz jest już dla mnie za późno. Dla niektórych niestety nie ma czasem ratunku, ja należę do takich osób. Prawdą jest, że z każdym dniem coraz bardziej pogrążam się w mroku, a pobyt w Nowym Yorku tylko mnie w tym utwierdził.

-Dlaczego mnie śledzisz?

-Otacza cię śmierć - wydukała z powodu braku tchu.

-Jest coraz bliżej, a ty nie masz dokąd uciec. Nie boisz się, jesteś przygotowany na jej nadejście, ale przeraża cię fakt, że nie wiesz kiedy to nastąpi - spojrzała na mnie.

-Nie pieprz głupstw! Zabiję was wszystkie zanim wy zdążycie do mnie dotrzeć - skręciłem kobiecie kark.

Pozbyłem się jeszcze ciała wiedźmy zanim udałem się w drogę powrotną do domu.

Larissa myślała nad powrotem do Nowego Yorku. Chciała, abyśmy tam powrócili, choć teraz jest to niebezpieczne. Może powinienem wtajemniczyć moją żonę, ale obawiam się, że jeśli zdradzę co tak naprawdę wydarzyło się w czasie mojej pięcioletniej nieobecności może nie zrozumieć. Nie raz chciałem do niej zadzwonić, ale nie mogłem. Nie był to łatwy okres w moim tysiącletnim życiu. Wiele przeszedłem i dużo doświadczyłem. Może to już czas, aby usunąć się w cień? Lecz jeśli to zrobię kto przejmie moją władzę i czy będzie to dobrym pomysłem? Niestety mam przeczucia, że mógłby zapanować niezły chaos, gdybym zniknął. 

Jak widać za głęboko w tym wszystkim siedzę, aby móc się teraz wycofać.

Z oddali widziałem już nas dom, a więc zdjąłem maskę i powoli szedłem w tym kierunku.

-Ojcze! - Valentin zaszedł mnie od tyłu.

-Aaa! - podskoczyłem prawie, aż do góry.

-A ponoć wszyscy się ciebie boją - zadrwił ze mnie syn.

-Zamyśliłem się, a ja mogę pacnąć cię w ten twój pusty łeb, synku - odrzekłem ironicznie.

-Przemoc rodzinną będziesz stosował? - oburzył się.

-Dorosły jesteś, żadna to przemoc. Masz powód, dla którego straszysz ojca po nocy? 

-Zawał serca ci nie straszny, drugi raz już nie umrzesz - posłał mi złośliwy uśmieszek.

Klepnąłem chłopaka lekko w głowę, a ten zmierzył mnie spojrzeniem. I pomyśleć, że to mój syn. Dlaczego ja niestety widzę w nim podobieństwo, którego nie powinno być.

-Skoro moje wampirze moce odblokowały się chciałbym ruszyć w świat. Myślę, że jestem wystarczająco silny, aby w razie czego uchronić się przed zagrożeniem.

-Dobrze, rozumiem. Ale dlaczego mówisz mi to teraz? Nocą w samym środku lasu - spojrzałem podejrzliwie na syna.

-Przekażesz mamie? - na jego twarzy pojawił się cwany uśmieszek.

-Chyba cię mój drogi... - przerwałem nagle moje zdanie. - Mowy nie ma! - poprawiłem po chwili swoją wypowiedź.

Milczał i przyglądał mi się błagalnym wzrokiem.

-Znów twoja matka ma czymś we mnie rzucać? Ja ci dziękuję bardzo - ruszyłem przed siebie w stronę domu.

-Wprawiony już w tym jesteś - klepnął mnie w ramię.

-Synu!

-Tato!

-Najpierw noże. Teraz talerze, ciekawe co dalej? - wymamrotałem pod nosem.

-Co?! - spytał zszokowany Valentin.

-Nic, nic. Przekaże, ale pamiętaj, jeśli zostaniesz półsierotą to będzie to twoja wina - przytaknął, uśmiechnął się, po czym popędził w stronę domku.

-Ja to mam ciężkie życie - westchnąłem.

Skradziona Wolność: Utracona miłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz