Prolog

654 37 47
                                    

– Nick, zgłoś się! Nick? Nick! – mężczyzna nerwowo trzymał krótkofalówkę przy ustach, przerażonym wzrokiem rozglądając się po ciemnym magazynie. Z trudem panował nad trzęsącymi się dłońmi, chwytając w nie, po odłożeniu komunikatora do kieszeni, karabin szturmowy M4 z przyczepioną latarką. Wypuszczany przez nią strumień oślepiającego białego światła wprawdzie pozwalał dojrzeć co znajdowało się w linii prostej na następnych kilku metrach, ale nie było to jednak bardzo pocieszające. Nie w tej ciszy, która mogła doprowadzić do obłędu i która skutecznie pochłaniała stukot ruchomych elementów broni oraz nerwowy oddech jej posiadacza. Szczelne żelbetonowe ściany dobrze spełniały swoją funkcję, jako elementy wyciszające konstrukcji przeznaczonej dla wytwórni wszelkiego rodzaju maszyn budowlanych.

Uzbrojony bardzo powoli stawiał kolejne kroki, niemalże w ogóle nie mrugając, wpatrzony na wszystko, co znalazło się w blasku światła. Cały czas starał się opanować szybki i płytki oddech, bez skutku. Próbując zachować elementy zdrowego rozsądku, nie zapuszczał się w głąb wielkiego pomieszczenia uznając, że nie ma potrzeby zaglądać za te maszyny czy skrzynki, które od drugiej strony nie sprawiały wrażenia dobrej kryjówki. Po kilku minutach takiego sprawdzania terenu delikatnie wycofał się do wyjścia i głęboko odetchnął z ulgą.

Długo się tym uczuciem spokoju nie nacieszył, ponieważ dosłownie chwilę później do jego uszu dotarł męski paniczny krzyk i odgłosy strzałów. Natychmiast ruszył przyspieszonym krokiem w kierunku źródła dźwięków, za następny rząd kontenerów. Przystawił broń do twarzy zlanej zimnym potem, wycelował w kierunku małego placu znajdującego się za pojemnikami i wstrzymał oddech, nieuchronnie zbliżając się do tego miejsca. Po raz ostatni przed wybiegnięciem zza rogu kontenera przełknął ślinę i mrugnął oczami.

Z chwilą, gdy już nie było wokół niego żadnych metalowych ścian, wstrzymał oddech i z palcem na spuście wymierzył przed siebie. Zdębiał jednak na ten widok, który przyszło mu zobaczyć w tym półmroku – na ziemi leżało kilka nieruchomych i zakrwawionych ciał. Za to między nimi, około trzy metry dalej, stało... coś.

Wielki, ciemny kształt, który na smugę światła zareagował przerażającym warknięciem i błyskiem długich zębisk. Do tego jednolite, błyszczące srebrem ślepia wywołane przez poświatę latarki. Nie zdążył mu się przyjrzeć dokładniej, krótki ryk bestii natychmiast wyrwał człowieka z odrętwienia. Bez namysłu otworzył ogień w kierunku potwora. Utrzymując instynktownie broń trzęsącą się z latarką przy lufie nie widział dokładnie czy i ile pocisków dotarło do celu, bo też straszny kształt zniknął w ciemnościach w jednej chwili po naciśnięciu spustu i wypuszczeniu krótkiej serii amunicji. To jednak nie powstrzymało przerażonego mężczyzny od ostrzeliwania wszystkiego dookoła siebie, aż charakterystyczne stukanie mechanizmu dopominało się uzupełnienia magazynku. Dopiero wtedy człowiek rozejrzał się po okolicy, próbując usłyszeć jeszcze jakieś sygnały zagrożenia. Nerwowo przełykając ślinę skierował się z delikatnie opuszczoną bronią w stronę ciał i całkowicie oszołomiony przyjrzał im się.

To byli jego koledzy. Ci sami, z którymi dopiero co świętował udany napad na konwój bankowy i z którymi już nie zdąży się podzielić łupem. Nie pomyślał nawet o całym zysku dla siebie, ponieważ przyglądając się kolejnym towarzyszom dostawał coraz większych zawrotów głowy. Zwłoki były zmasakrowane. Nie chodziło tylko o powykręcane na wszelkie sposoby kończyny, poszarpane ubrania czy zakrwawione twarze – ciała wyglądały na rozprute, wypatroszone, porozrywane. Na kilku gardłach dojrzał ślady pazurów i zębów. Już nie był pewny czy zwisające tu i ówdzie dziwne kształty to fragmenty maszyn, ubrań czy, czego się najbardziej obawiał, wnętrzności. Roztrzęsioną dłonią otarł pot z czoła i oczu, zaczerpnął mocno powietrza i zrobił szybki obchód po miejscu rzezi. Musiał się upewnić czy to wszyscy z ekipy padli ofiarą tego... potwora. Rozpoznając kolejnych kompanów cały czas miał przed oczami widok sprawcy ich śmierci. W głowie szumiało mu tylko jedno pytanie – co to, do jasnej cholery, było?

Likantrop [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz