Rozdział VIII

125 13 13
                                    

Było już wpół do jedenastej, gdy Bayram w końcu otworzył oczy. Sam się sobie dziwił, że pospał tak długo, mimo że położył się krótko po północy. Wstał z łóżka i od razu wyszedł na balkon, zauważając ożywiony już park wokół zamku. Wiele razy się zastanawiał skąd dzieci biorą taką imponującą energię z samego rana. Choć on sam niespecjalnie lubił traktować wstawanie o świcie jak zmartwychwstanie. Przyjemnie grzejące w twarz słońce i bezchmurne niebo zachęcały do wyjścia na zewnątrz, a że z takiego zaproszenia grzech byłoby nie skorzystać, nie zwlekał z oporządzeniem się i ruszył na śniadanie.

Przekraczając progi wielkiej jadalni odkrył, że nie był jedynym członkiem stada dopiero zaczynającym kolejny dzień. Wśród kilkunastu osób przy stole jedni jeszcze jedli, drudzy dopijali herbatę czy kawę, a kolejni po prostu umilali sobie czas rozmową. Ilekroć widział te wszystkie twarze, które starał się zapamiętywać, intrygowały go nie tylko podstawowe informacje o nich, czyli imię, wiek, stopnie relacji bądź pokrewieństwa, ale też jak przebiegała ich ścieżka życiowa doprowadzająca ostatecznie do życia w watasze. Zgarnął na talerz kilka kanapek oraz kubek herbaty, odpowiadając przyjaznym kiwnięciem głową na powitania mijanych omeg.

Usadowił się po zewnętrznej stronie stołu, dalej od pozostałych, by mieć na oku całą salę. Pochłaniając pierwszą kromkę z dżemem truskawkowym przeszło mu przez myśl, aby wyostrzyć słuch i spróbować wychwycić jakieś słowa na swój temat, skoro już się pojawił w pomieszczeniu. Ciekawiło go jak naprawdę widzą go pozostali po tej aferze z Lucasem. Choć tak właściwie jedyną osobą, która mu to wypomniała, była Neira i jej w jadalni akurat nie dostrzegał. Porzucił szybko pomysł podsłuchiwania omeg, chcąc uniknąć narażenia jeszcze niewybudzonej głowy na ból, którego przysporzyłoby wyczulenie się na kilkadziesiąt różnych głosów i intonacji. Poza tym nie był pewny, czy likantropy potrafią wyczuć, że są podsłuchiwane. On przynajmniej tego nie potrafił.

Kończył ostatnią kromkę, gdy dojrzał wchodzącą do jadalni Cloen, która sama bardzo szybko odnalazła go wzrokiem i skierowała się ku niemu. Ocenił w myślach, że do twarzy jej było w jasnych jeansach i czerwonej koszulce, po czym podniósł się z krzesła i przywitał uściskiem dłoni.

- Tu się schowałeś, ranny ptaszku - rzuciła z uśmiechem, siadając naprzeciwko Shayrsa.

- W czym pomogę pomóc? - uniósł brwi i odezwał się przesadzonym tonem urzędnika.

- Chyba wypadałoby w końcu zrobić razem jeden porządny obchód.

- Tak myślisz? Dobrze, rozważę - z udawaną obojętnością przystawił kubek do ust, na co brunetka zareagowała cichym prychnięciem.

- Jakoś trzeba innym pokazać, że jednak są w tym stadzie dwie delty - zaakcentowała dwa ostatnie słowa.

- To miała być taka szpileczka, jak mniemam? - upił trochę herbaty i odstawił naczynie, nachylając się ku dziewczynie.

- Ważne, że dotarło - wstała - Za 5 minut na dziedzińcu.

Niezbyt przejął się jej niby ostrzegawczym tonem, skoro dojrzał u niej drgające kąciki ust, ale dokończył śniadanie i od razu ruszył ku wyjściu z rezydencji. Bądź co bądź, miał swoje obowiązki do wykonania, tak jak ona. Wiedział, że i tak nie ma nic innego do roboty. Sytuacja z Lucasem była dla niego poniekąd sprawą osobną, do której nie chciał angażować Neiry. Spotkali się już na zewnątrz.

- Wiesz, nie mówiłam aż tak poważnie, ale cieszę się, że już jesteś - zaśmiała się cicho na jego lekko zdziwioną minę.

- I tak kończyłem jeść - wzruszył ramionami, chcąc zachować neutralny wyraz twarzy, co niezbyt mu wychodziło.

Likantrop [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz