- Czekaj.- zaczął szkot.- Czyli ty i Phoe... Wsensie wy... Co?
- Dwa miesiące? Bradley ten pomysł jest głupszy niż reszta. Ile wy się w ogóle znacie?!- mówił James, na co ja wywróciłem oczami.
- To nie istotne. W każdym razie dwa miesiące szybko zlecą więc... Phoebe, zostaniesz świadkową?-spytałem, mając nadzieję, że się zgodzi. W końcu kiedyś mi to obiecała.
- Nie wciągniesz jej w to nieudane coś! -stwierdził McVey.- Bradley, oganij się. Wy się rozwiedziecie po tygodniu!
- Jeśli mogę się wtrącić...- zaczęła Alice, a mnie przeszły dreszcze, gdy tylko usłyszałem jej głos.
- Nie, nie możesz.- odparła spokojnie, Phoebe, choć w jej głosie dało się usłyszeć coś nietypowego.- Do cholery, są moje urodziny i nie mam najmniejszej ochoty rozmawiać o ślubie Bradleya!- wykrzyczała, po czym zniknęła w tłumie.
- Brawo, Simpson.- rzucił sarkastycznie Tris, po czym razem z resztą zespołu usiedli na kanapie, zostawiając mnie samego z Alice.
Skłamałbym, mówiąc, że nie rozumiałem jego zachowania. Od kiedy się poznali, traktował Phoebe jak młodszą siostrę, mimo, że dzielił ich tylko rok różnicy.
- Chyba się obraziła.- powiedziała Alice, kładąc dłoń na moim ramieniu.- Przyzwyczai się. Zobaczysz.- dodała po chwili, całując mnie.
- Zaraz wracam.- rzuciłem w stronę dziewczyny i ruszyłem w stronę tłumu.
Miałem jeden cel - znaleźć Phoebe. To były jej urodziny, a ona spędzała je gdzieś samotnie, wśród ludzi, których nawet nie znała.
Wtedy po raz pierwszy do mnie dotarło, że może miała rację, prosząc nas byśmy nie robili imprezy. Byli tu znajomi moi, chłopaków, a także ludzie z branży ale Phoe, nie znała tu nikogo po za mną, resztą zespołu i Alice.
Gdy w żadnym sprawdzonym miejscu nie znalazłem mojej przyjaciółki, zrezygnowany udałem się do baru, ostatniego miejsca, w którym spodziewałbym się ją znaleść.
- Jubilatka zaczyna impreze od alkoholu?- usłyszałem głos barmana. Co jak co, ale w życiu nie widziałem tak chamskiego człowieka, a widziałem ich wiele.
- Wydaje mi się, że nie za to ci płacę. Więc nie pyskuj, tylko rób jubilatce to o co prosiła.- wtrąciłem, po czym zwróciłem się do Phoebe. - Czemu jesteś smutna?
- Nie jestem smutna.- odparła, skupiając wzrok na barmanie. Czy ona nie chciała mnie widzieć?
- Phoebe, ty wiesz kogo właśnie próbujesz okłamać?- spytałem unosząc brew.
- To nie istotne - powiedziała, a na jej twarzy pojawił się uśmiech, z którego nie mogłem wywnioskować czy jest szczery, czy fałszywy.- Są moje urodziny! Idę się bawić! A ty, niedźwiadku?!
Mulatka bez wahania wypiła swojego drinka, a potem kolejnego i kolejnego.
Nawet nie zauważyłem, kiedy razem z Phoebe znaleźliśmy się na parkiecie i zaczęliśmy tańczyć.
- Boże, zaraz padnę.- powiedziała po dobrych kilku godzinach.
- Dobrze się czujesz? - spytałem, widząc jej rozkojarzony wzrok.
Jeśli mam być szczery, Phoebe zawsze miała słabą głowę, choć cierpiała najmniej z nas wszytkich. Wystarczylo kilka, nawet nie jakoś szczególnie mocnych, drinków, a jej urywał się film. Właśnie dlatego fakt, że jej oczy niemal same się zamykały, zupełnie mnie nie dziwił.
Przyciągnąłem brunetkę jak najbliżej siebie, a ona oparła głowę na moim ramieniu.
- Wracamy do domu, co?- bardziej stwierdziłem niż spytałem i zacząłem kierować się w stronę loży, gdzie miałem nadzieję znaleźć moich przyjaciół.
Stanąłem jak wryty, widząc Alice, która usilnie próbowała dobrać się do majtek Connora. Przeklnąłem w myślach, gdy tuż obok pojawili się Tristan i James.
- Co do cholery?!- wykrzyczał gitarzysta, a ja, z uwieszoną na moim boku Phoebe, podszedłem bliżej.
- Daj spokój Jace, nic się nie stało.- powiedziała Alice.- Oh, hej Bradley.- zachichotała.
- Tris, zabierzesz ich do domu?- spytałem, wskazując na Connora i Jamesa, oraz Phoebe, a perkusista tylko kiwnął głową, biorąc, ledwo żywą, mulatke na ręce.
- Możesz mi powiedzieć co ty odwalasz?- zwróciłem się do mojej przyszłej żony, gdy chłopacy już poszli.
- Oj daj spokój. Ty możesz a ja nie?- wybełkotała, uwieszając mi się na ramieniu.- Chyba zaraz zwymiotuje...
Gdy następnego dnia otwarłem oczy, przede mną leżała Alice, we wczorajszym, a może powinienem powiedzieć dzisiejszym.
Zamknąłem leniwie oczy, jednak chwile później je otwarłem, czując przyjemną woń parzonej kawy, dochodzącą z kuchni.- Tristanie Olivierze Evans - zacząłem, przywracając się na drugi bok.
- Również miło wiedzieć, że nie dostałeś zatrucia alkoholowego, Brad.- zaśmiał się blondyn, wchodząc do salonu i stawiając przede mną kubek gorącej cieczy.Tak, takich przyjaciół jak Tristan ze świecą szukać.- Nie chciałbym być nie miły, ale wiesz, przyjaźnimy się, więc powinieneś zrozumieć.
- No co tam?- spytałem, odkładając kubek na ziemie.
- Okey, więc, um... Phoebe trochę źle się czuję. Sam wiesz, że alkoholiczką to ona nie zostanie, w każdym razie, nie chciałbym was wy ganiać, ale lepiej, żeby odpoczęła w ciszy.- powiedział blondyn, spoglądając sugestywnie na wciąż drzemiącą Alice.
Jeśli ktoś z was zastawiałby się, jak zniechęcić do siebie przyjaciół swojego przyszłego męża, proponuję zacząć dobierać się do jednego z nich i to przy obecności jego chłopaka.
- Okey, ogarniam.- rzuciłem, ze smutkiem biorąc ostatniego łyka kawy.
Nie żebym był od niej uzależniony, bo tak nie było. Po prostu potrzebowałem większej ilości kofeiny, niż przeciętny człowiek.
- Al - zacząłem, szturchając delikatnie dziewczyną.- Alice!
- Jeszcze raz obudzisz mnie o tej godzinie, to przysięgam, nici ze ślubu.- mruknęła, na co ja z uśmiechem wywróciłem oczami.
CZYTASZ
Are you in friendzone? || Bradley Simpson
FanfictionTo historia o przyjaźni i friendzonie tak głębokim, że nie można ujrzeć jego wszytkich stron. Phoebe i Bradley znają się od piaskownicy. Cały czas byli nierozłączni i nie zmieniło się to nawet gdy weszli w dorosłe życie. Mogło by się wydawać, że to...