16. hey mama, don't you worry about me

700 48 24
                                    

Dochodziła osiemnasta, gdy zaparkowałam swój samochód pod domem moich rodziców, których postanowiłam odwiedzić, korzystając z tego, że i tak jestem już w mieście. Pożegnałam się z Anne, która przeszła przez ulicę i zniknęła za drzwiami swojego domu. Ja natomiast weszłam na ganek, naciskając dzwonek.

Budynek, w którym mieszkałam przez większość swojego życia, bardzo różnił się od budynku, w którym mieszkałam wraz z Tristanem.

Był to duży dom, pokryty jasnoczerwoną cegłą. Miał dwa ganki, ten z tyłu pełnił funkcję tarasu, na którym niegdyś moja mama wraz z Anne, urządzały "wiosenne obiadki" i "letnie kolacje". Właśnie dlatego, jako dziecko tak bardzo lubiłam wiosnę i lato. Na tych "obiadkach" bywali wszyscy, najbliźsi sąsiedzi, czyli państwo Simpson, wraz z Bradley'em, państwo Decker, Truckson, Hemilton i wreszcie państwo Williams, wraz z Edem, Millie i Patrickiem. Mój dom od dziecka był przepełniony ludźmi, miłością i przyjaźnią, co mi, mówiąc szczerze, bardzo odpowiadało.

Nie musiałam czekać długo. Chwilę później przed drzwiami stanęła sama Maria Dowson, która z zaskoczeniem na twarzy zamknęła mnie w nie mniej szczelnym uścisku, niż ten mojej mamy.

- Moja mała, słodka, Phoebe, jak ty wyrosłaś!- powiedziała, a jej oczy lekko się zaszkliły.

- Ciebie też miło wiedzieć, babciu.- odparłam, uśmiechając się delikatnie.

- Chodź! Lily gotuje obiad, Henrick poszedł wziąć prysznic, o! Może pójdziesz po Scarlett? Cały dzień siedzą z tym chłopakiem na górze. No bój się Boga! - mówiła kobieta, na co ja się zaśmiałam. Babcia zawsze była bardzo wierząca, czego nie można było powiedzieć o mojej rodzinie.

Chwilę później, po przywitaniu się z rodzicami, wspinałam się po schodach, oglądając powieszone na ścianie zdjęcia. W końcu, gdy dotarła do pokoju mojej młodszej siostry, który niegdyś dzieliłyśmy, delikatnie zapukałam w drzwi i weszłam, po usłyszeniu głośnego "Proszę".

- Phoe! - wykrzyknęła Scarlett, jak poparzona wstając z łóżka i mnie przytulając.- W końcu ktoś normalny w tej rodzinie. Tak strasznie tęskniłam.- dodała już ciszej, a ja z uśmiechem spojrzała na przyglądającego się nam chłopaka.

- Cześć, Ben.- powiedziałam, na co blondyn odpowiedział nieśmiałe "Dzień dobry".

Scarlett i Benjamin znali się od siedmiu lat, choć parą byli dopiero od kilku miesięcy.

Był to dość wysoki, szczupły chłopak, którego kolor włosów prawie podchodził pod biel. Nie był ani dobrze zbudowany, ani nie miał tego uśmiechu, typowego dla złych chłopców. Był po prostu, zwykłym wesołym i nieco nieśmiałym chłopakiem, w którym moja siostra była zakochana po uszy.

- Zaraz będzie kolacja i, dobrze wam radzę, jeśli nie chcecie wykładu o bezpiecznym seksie, lepiej się nie spóźniajcie.- powiedziałam, po czym wyszłam z pokoju, kierując się do kuchni, by pomóc mamie, przenosić jedzenie na stół.

- Anne po prostu nie chce, żeby jej synek się żenił. Niemożliwe, żeby nie lubiła Alice, przecież to taka miła dziewczyna.- powiedziała moja mama, układając na środku stołu indyka.

- Ty nie polubiłaś Blake'a, a widziałaś go tylko na zdjęciach.- usłyszałam za sobą i spojrzałam na parę nastolatków, którzy trzymali się za ręce.- Mam twittera, Phoe i w przeciwieństwie do ciebie, nie zaniedbuję social mediów.- uśmiechnęła się Sky, widząc mój pytający wzrok.

- Mogłaś nam wcześniej powiedzieć, że kogoś masz, Phoebe.- dodała moja mama, gdy wszyscy usiedliśmy przy stole.

- Ludzie świeci! Przecież ona na chwilę będzie stara! To oczywiste, że jest w najlepszym wieku na zamążpójście i dzieci!- powiedziała moja babcia, a ja wzięłam głęboki wdech.

Czy zamierzałam brać ślub z Blake'iem?
Nie.
Czy chciałam mieć z nim dzieci?
Nie.
Byliśmy tylko przyjaciółmi, którzy... Po prostu posuwają się o krok dalej, niż im wypada.

- Możemy zmienić temat? - spytał w końcu mój tata, za co ja byłam mu ogromnie wdzięczna.

Mineło kilkanaście minut, po których atmosfera w końcu się rozluźniła. Nawet Ben stał się bardziej rozmówny!

Gdy w końcu na zegarze wybiła dwudziesta pierwsza, postanowiłam wracać do domu. W końcu, w poniedziałek miałam iść do pracy, a nie miałam jeszcze przygotowanej lekcji. Wstałam od stołu, żegnając się ze wszystkimi i zapewniając moją mamę, że na pewno niczego nie potrzebuję, wsiadłam do mojej niezawodnej Skôdy.

Odpaliłam auto i włączyłam radio, jadąc przez ulice Sutton Coldfield. Przede mną czekała wizja dwóch godzin jazdy samochodem, a moje myśli krążyły wokół całego mojego życia, jak zwykle z resztą, po spotkaniach z rodziną. Po krótkim postoju w Birmingham, ruszyłam w dalszą drogę, przy okazji odbierając dzwoniący telefon.

- Tak? - spytałam, włączając w smartfonie tryb głośnomówiący.

- Bradley dzwonił do ciebie jakieś tysiąc razy, potem do mnie kilkaset, więc może zadzwoń do niego i powiedz, że wszystko gra, co? - usłyszałam głos Tristana i się uśmiechnęłam.

- Sorki, Tris, wpadłam jeszcze na rodzinną kolację.- powiedziałam, skupiając się na drodze.

- Ja to wiem, ty to wiesz, Brad nie. To tyle z mojej strony, idę spać. Miłej drogi, Phoe.

- Dobranoc, Tris.- powiedziałam i, gdy tylko uslyszałam dźwięk zakończonego połączenia, ponownie włączyłam radio.

🌹🌹🌹
Ktrótki i nic nie wnoszący do fabuły rozdział. To ostatni taki, bo od nowego roku przyspieszymy nieco tempo i, huh, albo mnie pokochacie, albo znienawidzicie.

Standardowo, lots of love,
fallen

Are you in friendzone? || Bradley Simpson Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz