Minęły równo dwa tygodnie i trzy dni, od feralnego weekendu w domku nad jeziorem. Co oznacza, że zostało 31 dni i 22 godziny to chwili, w której mój najlepszy przyjaciel stanie na ślubnym kobiercu i powie sakramentalne "tak".
- Phoebe, jesteś z nami? - zaśmiał się Connor, machając mi przed oczami dłonią.
- Co? Um, tak, jasne, przepraszam.- mruknęłam, odganiając od siebie myśli i próbując skupić się, na prowadzonej rozmowie.
Siedziałam wtedy z The Vamps w kawiarni - do której przychodziliśmy prawie codziennie, od czasu naszej przeprowadzki do miasta - żywo rozmawiając o kolejnej trasie chłopaków. Choć właściwie to tylko Connor i James rozmawiali. Ja ciągle myślałam o zdarzeniu, które z każdą sekundą było coraz bliżej mnie. Bradley wpatrywał się w stół, przytakujac co jakiś czas parze. Tristan natomiast jadł w spokoju sernik, wciąż sprawdzając godzinę.
- Ja będę się już zbierać.- rzucił z uśmiechem perkusista, zakładając swoją kurtkę.- Miłej rozmowy!- zaśmiał się, pośpiesznie wychodząc z kawiarni.
- A jemu co? - spytałam, marszcząc brwi i śledząc wzrokiem blondyna.
- Anastasia wraca do Londynu.- mruknął Bradley podnosząc wzrok.- Od tygodnia chodzi cały w skowronkach.
- Myślałam, że między nimi wszytko skończone.- stwierdziłam biorąc łyka gorącej czekolady.- W końcu, ma Sydney.
- Zaliczasz panienkę Sydney do kobiet?- spytał Connor, udajac przy tym ton godny arystokraty, na co chłopcy się zaśmiali.
- Dajcie spokój, Sydney jest jaka jest, ale go kocha.- stwierdziłam uśmiechając się.
- Mhm, trzymając go krócej niż swojego maltańczyka i doprowadzając do tego, że jest na każde jej zachowanie.- rzucił Simpson.
- A ty to niby nie jesteś na każde zawołanie Alice?- spytał rozbawiony James, powodując, że uśmiech momentalnie zszedł mi z twarzy.
- Cóż, ty za to masz w dupie przyjaciół i każdą wolną chwilę spędzasz z Connorem.- odparł Bradley, a na jego twarzy pojawił się wredny uśmieszek.
- To ty olewasz zespół, uzgadniając ze swoją narzeczoną ślub, przy którym i tak nie masz nic do powiedzenia.- dodał Connor.- I niby ty nie olewasz przyjaciół? Phoebe wylądowała w szpitalu, przez Alice, a ty ani razu jej nie odwiedziłeś.
- Okey, stop. Każdy ma swój związek i nam nic nam do tego, jasne?- spytałam, na co chłopcy się uciszyli.
- Jasne.- mruknął James, choć mogłam przypuszczać, że on wcale się nie uspokoił.
McVey - choć wydawał się najspokojniejszy i najrozsądniejszy z całej naszej grupy - długo chował urazę. Tym bardziej, jeśli ktoś czepiał się jego związku z Connorem.
Tak jak przypuszczałam, gitarzysta wciąż był zdenerwowany i właśnie dlatego kilka chwil później, wyszedł z kawiarni, a jego chłopak wybiegł za nim.
Spojrzałam na siedzącego naprzeciw mnie Simpsona, którego wzrok utkwiony był za oknem. Może i przede mną siedział niski brunet, którego znałam od dziecka, ale myślami był zupełnie gdzie indziej.
Minęło kolejne kilkadziesiąt minut, podczas których żadne z nas nie odezwało się ani słowem. Żadne z nas nawet nie drgnęło. Po prostu siedzieliśmy tam, wpatrując się w przejeżdżające za oknem samochody i ludzi, którzy cały czas gdzieś się spieszyli.
- Na weekend przyjeżdżają moi rodzice.- zaczął, nadal nie odrywając wzroku z bunynku naprzeciwko kawiarni.- Chcą poznać Alice.
- To chyba dobrze, prawda?- spytałam, starając się zniwelować drżenie głosu.
Za każdym razem, gdy tylko zaczynaliśmy temat Alice, albo ślubu, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Takie rozmowy dobijały mnie od środka.
Z jednej strony wciąż nie mogłam pogodzić się z faktem, że Bradley się żeni, nie chciałam o tym słyszeć. Z drugiej jednak, czułam się okropnie, kiedy nie mogłam, bądź też po prostu nie chciałam mu pomóc. W końcu byliśmy przyjaciółmi. On pomagał mi zawsze, kiedy tego potrzebowałam, a ja? Nawet nie potrafie doradzić mu co do wyboru krawata. Była też trzecia strona - ta, która dotykała mnie najbardziej. Zdawałam sobie sprawę z tego, że wszytko co się teraz dzieję było po części moją winą. Wiedziałam, że Bradley nigdy nie chciałby mnie skrzywdzić, mimo, że ja zrobiłam dokładnie to, proponując mu zostanie zwykłymi przyjaciółmi. Nie powiedziałam mu o moich uczuciach i nie wyglądało na to, by wkrótce miało się to zmienić.- To fatalnie. Alice nie ma za grosz taktu, a moja mama będzie na każdym kroku porównywała ją do ciebie.- westchnął.- Ostatnio z nią rozmawiałem i mówiłem jej, że Alice pieczę ciasto morelowe. Wiesz co powiedziała? "Phoebe zamówiła by w piekarni"- zaśmiał się kręcąc głową.- Przecież to niedorzeczne.
- Hej, twoi rodzice na pewno ją polubią.- stwierdziłam, łapiąc go za rękę.- A jeśli nie, to chociaż zaakceptują. Pamiętasz Emilly?- spytałam, na co brunet się zaśmiał.
- Jak mógłbym nie pamiętać. Ta dziewczyna była największą pomyłką w moim życiu.- powiedział.
- Twoi rodzice ją akceptowali. Mimo, że była troche przygłupia.- stwierdziłam, uśmiechnając się na wizje cioci Simpson, gdy po raz piwerszy zobaczyła swojego, wówczas piętnastoletniego syna, z dwa lata starszym, blondwłosym plastikiem.
- Phoebe, oni muszą ją polubić. W końcu, Alice ma zostać moją żoną. Nie mogą całe życie tylko ją akceptować.- mruknął, biorąc łyka kawy.- Może wpadniesz w sobote na obiad? Rodzice będą zbyt szczęśliwi tym, że cię zobaczą, żeby czepiać się Alice.
- Nie ma takiej opcji, Brad. To wasz obiad.-powiedziałam, po czym jak poparzona wstałam od stołu, gdy na wyświetlaczu komórki zobaczyłam godzinę.- Braddy, muszę lecieć, jestem umówiona z Blake'iem.- wyjaśniłam, po czym ubrałam się i żegnając się z chłopakiem, wyszłam z kawiarni.
Skręciłam za rogiem i poszłam wzdłuż ulicy, przy okazji zatrzymując się przy sklepie z odzieżą i oglądając wystawę.
- Zgadnij kto.- usłyszałam za sobą chwilę po tym, jak ktoś zasłonił mi oczy.
- Hmm, nie mam pojęcia. Czy to Leonardo Dicaprio?- soytałam, odwracając się w stronę swojego towarzysza.
- Chyba jeszcze trochę mi do niego brakuje.- Blake uśmiechnął się zamykając mnie w szczelnym uścisku.- Uruchomiłem troche kontaktów i mam dwa bilety na ostatni koncert Linkin Park w Europie. Co ty na to?- spytał, a moje oczy miały wielkość monet pięciozłotowych.
- Jakim cudem?!- spytałam, niemal krzycząc z radości.- Jesteś najlepszy!- pisnęłam, przytulając bruneta.
🌹🌹🌹
No proszę, kto wrócił.
Tym razem to rozdział i choć jest beznadziejny, uwierzcie, pisałam go trzy razy, miałam trzy wersje i ta wydawała się być najlepsza.Co do mojej długiej nieobecności, naprawdę przepraszam. Wiele się ostatnio działo, przez co nie miałam ani siły, ani ochoty pisać. Dodatkowo brak weny skutecznie utrudniał mi pracę i niwelował wszytkie dobre chęci. Mam nadzieję, że mi wybaczycie.
➡📖⬅
Lots of love,
fallen 💕
CZYTASZ
Are you in friendzone? || Bradley Simpson
FanfictionTo historia o przyjaźni i friendzonie tak głębokim, że nie można ujrzeć jego wszytkich stron. Phoebe i Bradley znają się od piaskownicy. Cały czas byli nierozłączni i nie zmieniło się to nawet gdy weszli w dorosłe życie. Mogło by się wydawać, że to...