*dwa lata później*
Evelyn
Wyciągnęłam rękę i uderzyłam w budzik, który grał bardzo irytującą melodyjkę. Uchyliłam powieki i natychmiast doszło do mnie, jaki był dzień — sobota, dwudziesty siódmy lipca. Dzień, w którym miałam zmienić swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Termin mojej wyprowadzki do Kanady. Dwa lata czekałam, żeby móc wreszcie to powiedzieć. Przez okrągłe dwadzieścia cztery miesiące ciężko pracowałam, by zarobić na bilety lotnicze, które do najtańszych nie należały. Robiłam to ze względu na fakt, że rodzice nie popierali mojej wizji na moją przyszłość w innym, bardzo odległym kraju. Jednak poszli po rozum do głowy i zdecydowali się wesprzeć swoją jedyną córkę, której mało nie stracili.
Spojrzałam na zegarek i odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam godzinę siedemnastą. Cały poprzedni dzień oraz noc spędziłam na pakowaniu wszystkiego, upewnianiu się oraz skrupulatnym odhaczaniu pozycji z listy rzeczy, które obowiązkowo musiałam zabrać ze sobą. Wylot miałam o drugiej w nocy, ale musieliśmy dotrzeć na lotnisko w Berlinie, które upatrzyli sobie moi rodzice. Ja mogłam lecieć z Warszawy — wszystko było mi jedno — ale mama uparła się na Niemcy, bo tamto lotnisko oferowało większą ilość połączeń do Kanady. Miałam niecałą godzinkę na szybkie ogarnięcie swojego wyglądu przed wyjazdem. Mimo iż przygotowałam się wcześniej, to chciałam mieć pewność, że niczego nie pominęłam przy pakowaniu. Nie wyobrażałam sobie prosić rodziców o wysłanie niektórych rzeczy siedem tysięcy kilometrów przez Ocean.
Niechętnie spuściłam nogi na miękki dywan i przeciągnęłam się z uśmiechem na ustach. Wzięłam z komody uprzednio wybrane dresy oraz czystą bieliznę i poszłam do łazienki. Wzięłam ekstremalnie szybki prysznic, by odświeżyć się troszeczkę. Użyłam do tego żelu do mycia o zapachu mango oraz lawendowego szamponu do włosów — ulubiona kompozycja. Wyszłam z kabiny, owijając ciało ręcznikiem i przetarłam zaparowane lustro.
Skupiłam swój wzrok na moich długich blond włosach, które nigdy nie chciały być proste i zawsze lekko falowały. Przesunęłam palcem po bladej skórze na policzku. Nieważne, ile godzin siedziałam na słońcu, zawsze byłam blada i nie mogłam tego zmienić. Przysunęłam twarz bliżej lustra i spojrzałam w moje niebieskozielone oczy, które irytowały mnie swoim kolorem. Były takie nijakie. Ni to zielone, ni to niebieskie — niezdecydowane. Brew nad lewym okiem była w jednym miejscu przerwana. Miałam ją szytą po wypadku i powstała tam blizna, której zadaniem było przypominanie mi o tamtym dniu do końca życia.
Na początku mnie wkurzała i za wszelką cenę próbowałam ją zatuszować, ale z biegiem czasu zrozumiałam, że była znakiem mojej wytrwałości, walki i przeżycia — symbolem mojego zwycięstwa ze śmiercią. Nie byłam głupią nastolatką z nieosiągalnymi marzeniami, tylko silną kobietą, która poświęciła wszystko, by zaleźć się w tym miejscu.
Westchnęłam, zdejmując ręcznik. Ubrałam się. Postawiłam na wygodę, darując sobie makijaż i wszelkie upiększające zabiegi. Włosy rozczesałam i pozostawiłam do wyschnięcia. Powiesiłam wilgotny materiał na kaloryfer, wytarłam mokre kafelki, na których odbijały się moje stopy i schowałam wszystkie zostawione kosmetyki do kosmetyczki. Uśmiechnęłam się do siebie w lustrze i kwinęłam głową na potwierdzenie tego, co się działo.
Wyszłam z łazienki, zatrzymując się w drzwiach i oparłam się biodrem o futrynę. Żegnałam pokój, w którym mieszkałam przez ostatnie trzy lata mojego życia — mojego nowego życia — a który był moją oazą.
Ściany wrzosowego koloru ozdobione drobnymi, białymi kwiatkami. Jasna dębowa podłoga, na której leżał ciemnofioletowy dywan shaggy. Przy ścianie po prawej stronie stało zwyczajne łóżko z białą pościelą i narzutą w purpurowym odcieniu. To ono miało dla mnie największe znaczenie. Na materacu tego łóżka podejmowałam większość słusznych decyzji oraz planowałam i analizowałam każdy krok prowadzący do momentu wyprowadzki. Duże okno z widokiem na przepiękny ogród w stylu angielskim, a pod nim szeroki parapet z toną poduszek — miejsce, w którym powstawały moje amatorskie szkice, rysunki, obrazy z farb i portrety rysowane węglem, które zawsze gorsze od reszty. Całość pokoju była uzupełniona o śnieżnobiałe meble — komodę, szafeczkę nocną, mały stoliczek i małe krzesełko, a do tego równie białe biurko z krzesłem obrotowym z fioletowym obiciem.
CZYTASZ
Dlaczego To Zawsze Jestem Ja || S.M
FanfictionEvelyn Johnson to zwykła dziewczyna, która w podążaniu za marzeniem wyprowadza się do Kanady, by tam zacząć własne życie. Początkowo wszystko jest świetnie...do dnia, w którym spotyka idola wielu nastolatek. Sama dziewczyna nie ma pojęcia, na kogo...