Rozdział 2

3.8K 89 22
                                    

Evelyn

Lot przebiegł mi bardzo przyjemnie i spokojnie. Obyło się bez większych problemów. Chociażw pewnym momencie myślałam, że żegnam się z życiem. Samolot wleciała w tunel powietrzny i trochę nami porzucało. Miałam serce w gardle, a dłoń bez przerwy zaciskałam na siedzeniu fotela. Turbulencje były najgorszą część każdego lotu i właśnie tego nienawidziłam. W jednej sekundzie całe życie stawało mi przed oczami i przyprawiało o nagły skok ciśnienia oraz najczarniejsze scenariusze zakończenia swojej podróży w najtragiczniejszy sposób. 

Nie licząc malutkich niuansów, kochałam podróżowanie kilka tysięcy metrów nad poziomem morza. To była adrenalina – świadomość, że w każdej chwili mogłam zakończyć żywot gdzieś na odległych polach lub bezkresnych przestworzach oceanu; gdzieś, gdzie niełatwo odnaleźliby moje rozszarpane na drobne kawałki ciało – i właśnie ona napędzała mnie do działania. 

Ilekroć wzbijałam się w powietrze, zastanawiałam się, jak to możliwe, że kilku tonowe, blaszane maszyny mogły latać, pokonując przy tym niebotyczne odległości międzykontynentalne, a ważący kilkadziesiąt kilogramów człowiek nie był do tego zdolny. Zainteresowałam się tym, gdy miałam siedemnaście lat, ale porzuciłam temat, bo nie rozumiałam połowy rzeczy, które czytałam. Niestety ja i fizyka nie szłyśmy dobrze w parze. 

Kiedy samolot łapał odpowiedni pułap i widziałam chmury, to było to. Uczucie, że wolność zapukała do moich drzwi. Wrażenie, że byłam zdolna do wykonywania najtrudniejszych, z pozoru niemożliwych rzeczy, które miały przynieść ukojenie. Mogłabym zdobyć najwyższy szczyt świata, przepłynąć najdłuższy basen, wstrzymać oddech pod wodą dłużej, niż to byłoby wskazane, skoczyć ze szczytu lub samolotu i poszybować na spadochronie. Wszystko. 

Z jednej strony towarzyszyło mi zdenerwowanie, że to mógł być mój ostatni lot i nigdy nie mogłabym poczuć zapachu deszczu, świeżo skoszonej trawy czy wilgotnego powietrza; nie mogłabym zobaczyć najbliższych i nie powiedzieć im, jak bardzo ich kocham. Z drugiej strony była ogarniająca wolność, która pukała do drzwi i pozostawała ze mną na cały czas lotu. 

Ten spokój, podczas którego mogłam  przeprowadzić wymyślne rozmowy ze samym sobą w głowie, układając różne scenariusze na życie. Może byłam dziwna – nigdy nie przeczyłam! – ale dla mnie to połączenie stanowiło idealną mieszankę między byciem podekscytowanym a wyluzowanym.

Kilkakrotnie zawieszałam wzrok na białych obłokach, które od drugiej strony wydawały się jeszcze piękniejsze i myślałam nad swoim życiem. Czy dobrze robiłam, że opuszczałam Polskę? Czy w wieku osiemnastu lat podjęłam dobrą decyzję, która miała na zawsze zmienić mnie, moją przyszłość i moje życie? Czy aby na pewno wiedziałam, co robiłam i co chciałam tym osiągnąć? 

Nie odpowiedziałam na żadne pytanie. Najpierw musiałam spędzić trochę czasu w Kanadzie, by później móc wyciągnąć z tego jakiekolwiek wnioski. Dopiero po spróbowaniu mogłam żałować, że jednak wyjechałam i zostawiłam za sobą rodzinę. Nie miałam co gdybać i zadawać sobie pytań, na które nie byłam w stanie odpowiedzieć. 

Resztę długiego, bo dziesięciogodzinnego lotu przespałam z głową ułożoną na okienku, bo strasznie mi się nudziło i nie potrafiłam znaleźć odpowiedniego zajęcia. Miałam książkę, ale ilekroć ją brałam w dłonie, to ochota na czytanie magicznie przechodziła. Mogłam posłuchać swoją playlistę, ale gdy trzeci raz usłyszałam tę samą piosenkę, natychmiast zrezygnowałam i odłożyłam wszystko do torebki. Nawet nie wiedziałam, kiedy zamknęłam oczy i zasnęłam.

Przez to, że usnęłam, podróż minęła mi dosyć szybko. Wystartowaliśmy z Niemiec około piątej nad ranem, a w Toronto wylądowaliśmy – biorąc pod uwagę zmianę stref czasowych – około dziewiątej rano. Miałam tak potężny jet lag, że momentami nie ogarniałam, o co chodziło i czego ode mnie chcieli obcy ludzie

Dlaczego To Zawsze Jestem Ja || S.MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz