#2

546 31 3
                                    

- Mam dość Markusa. On jest wszędzie. Przynosi wszystkim pecha, zawsze musi mi coś „niechcąco" zniszczyć - żaliłam się Andreasowi, wsadzając do buzi kolejną łyżeczkę płatków czekoladowych. Andreas w tym czasie robił jednocześnie dla mnie kawę i naleśniki dla pozostałych domowników. To znaczy, bardziej przebywających tutaj, gdyż to ja byłam jedynym, stałym domownikiem w tym mieszkaniu. - On jest niczym najgorsza zaraza.

- Nie mów z pełną buzią - powiedziała Cora, gdy weszła do kuchni. - Mogę? - spytała Andreasa, wskazując na gotowe naleśniki. Ten z uśmiechem kiwnął głową. Cała Cornelia - miła, poukładana, przez co wszyscy są do niej miło nastawieni. Nawet ja. - Kto jest niczym najgorsza zaraza?

- Markus - warknęłam - Wiesz co on wczoraj zrobił?! Wylał na mnie sok! Przecież tego nie da się sprać z tej sukienki.

- Spokojnie, coś na to zaradzimy - umyła talerz po sobie i moją miskę. W tym czasie do kuchni weszła Lotta, która od razu wpiła się w usta skoczka. Chłopak oddał pocałunek, a później szepnął coś dziewczynie na ucho, na co ta się zaśmiała. Jednym słowem - fu. - Masz sodę? - przed puszczeniem pawia powstrzymała mnie Cora, przez którą na szczęście musiałam oderwać wzrok od paru zakochańców.

- Tak, w dolnej szufladzie, po lewej.

- Wystarczy, że położysz to przed praniem na zmoczoną plamę i powinno zejść. Sama bym ci to zrobiła, ale muszę iść się ubrać, bo inaczej nie zdążę na samolot.

Szybkim krokiem wyszła z kuchni i skierowała się w stronę sypialni. Prychnęła. To nie tak, że mam jej za złe, że wylatuje. Chciałam z nią po prostu spędzić więcej czasu. Tydzień to zdecydowanie za mało. Lotta również wylatuje, tylko trochę później. Ma kilka spraw do załatwienia w Zurychu.

- Jak idą sprawy z rozwodem? - spytałam Lotte, a ta westchnęła. Upiła trochę kawy i się skrzywiła.

- Jak możesz pić to coś? - oddała mi kubek i wypluła ciecz do zlewu. Zaśmiałam się i zanurzyłam usta w kubku. - Powiem ci tyle - nie idą. Ojciec Alana robi nam pod górkę i od miesięcy przekonuje sąd, że mamy jeszcze szanse. Zdawałam sobie sprawę, że to może trwać wieki, no ale bez przesady. Nie chcę już się nazywać panią Schwarz.

- Tylko panią Wellinger - szeroko się uśmiechnęłam, a Andreas o mało co nie zakrztusił się kawą.

- Chcę, żeby nazywała się panią Wellinger, ale nie teraz - przytulił moją siostrę.

- Ja tak samo. Za kilka lat chcę dopiero stanąć tuż na przeciwko niego i powiedzieć mu „tak". Tylko tym razem po mojemu.

- Ej, twoja suknia była śliczna - wstałam ze swojego miejsca.

- Bo była bardziej w twoim stylu. Ja chciałam mieć coś mniej księżniczkowatego, coś... coś w stylu syrenki - Andreas patrzył na nas jak na kretynki.

- Kup od razu całe oceanarium - wywrócił oczami.

- To może kolejnym razem nie pozwalaj tacie wybierać sukni ślubnej - zaśmiałam się. - A teraz was przeproszę, muszę iść dokonać sprzedaży.

- Naprawdę chcesz sprzedać to auto? - spytał Andreas z nutką nadziei. Nie chciał go kupić, gdyż miał już swój własny samochód, lecz uwielbiał nim jeździć.

- A mam wyjście? Jestem w gorszej sytuacji niż Lotta i jej rozwód - Charlotte wywróciła oczami. - Tata odciął mnie od pieniędzy, muszę coś oszczędzić.

- To może przestań imprezować - powiedziała z pretensjom dziewczyna. - Zobacz, ja od dawna odcięłam się od pieniędzy ojca i żyje.

- Taaa i masz nudne życie - skomentowałam i skierowałam się do swojej sypialni.

***

Na miejscu byłam przed czasem. Zdążyłam nawet odwieźć Cornelie na lotnisko. Było mi ciężko to robić, lecz wiedziałam, że siostra musi wracać do pracy. W końcu nie ma w Innsbrucku lepszej pielęgniarki niż ona. Wysiadłam z samochodu i czekałam pod kawiarnią na chłopaka, który miał odkupić ode mnie samochód. Logan Brown. Nie wiedziałam jak wygląda, dlatego bez czynnie stałam koło auta i po prostu czekałam.

- Cześć, Clara - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się i ujrzałam Eisenbichlera. Westchnęłam.

- Czego chcesz? - warknęłam. On uśmiechnął się cwano.

- No dobra, jeżeli nie chcesz sprzedać auta to nie - uniósł ręce w geście obrony i zaczął powoli odchodzić.

- Czekaj co? - złapałam go za ramię. - Ja nie miałam spotkać się z tobą tylko...

- Loganem Brown? - zdziwiłam się. - Przybrałem takie imię i nazwisko, bo nigdy byś mi nie sprzedała auta.

- Teraz też ci nie sprzedam - wytknęłam mu język.

- Dojrzale - prychnął. - Ty potrzebujesz kasy, a ja auta. Nie możemy pójść chociaż ten jeden raz na kompromis?

- Ugh - jęknęłam, a skoczek się zaśmiał. Oboje dobrze wiedzieliśmy, że ma rację. Ale ja nie byłam w stanie przyznać mu racji. Rzuciłam w niego kluczykami i otworzyłam drzwi od strony pasażera z zamiarem wejścia do środka. - No na co czekasz baranie? Chcesz to auto czy nie?

***

Po próbnej przejażdżce Markus odwiózł mnie pod dom, abym mogła pójść po wszystkie potrzebne papiery do góry. Niczym gepard wybiegłam z samochodu, na klatce omal nie potrąciłam biednej staruszki, w domu szybko porozrzucalam papiery w celu odnalezienia tych konkretnych i już po chwili znów siedziałam na miejscu pasażera.

- 4 minuty i 32 sekundy, nieźle - skomentował Markus, patrząc na swój zegarek. Wywróciłam oczami.

- Masz i nie marudź - dałam mu długopis, aby mógł podpisać kartkę.

Zrobił to, o co go poprosiłam, wcześniej dokładnie wertując wzrokiem papier. Przecież go nie oszukam. W końcu, po kilku sekundach wahania, podpisał papier. Ustaliliśmy, że kolejnego dnia udamy się do firmy ubezpieczeniowej i dokończymy tam wszystko co jest potrzebne. Rzuciłam oschłe cześć i opuściłam, już jego, samochód. Nie minęła chwila a usłyszałam huk. Przerażona odwróciłam się i ujrzałam mały znak z trawnika wbity w tył samochodu. Byłam wściekła. Markus odjechał kawałek i uchylił okno.

- Zwrotów nie przyjmujesz? - trzymajcie mnie bo nie wytrzymam.


Wiecie co? Uwielbiam ich

Całuski ❤️

A paradise of dead souls // M. Eisenbichler //Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz