#7

451 30 2
                                    

Naburmuszona siedziałam w aucie Markusa. Ten od czasu do czasu na mnie spoglądał, lecz nie próbował rozpocząć ze mną żadnej konwersacji. Jemu najwyraźniej nie przeszkadzała panująca w pojeździe cisza. Niezręczna cisza. Mi przeszkadzała. Ale ja jestem osobą dość gadatliwą, która mogła by gadać 24/7. Lecz Markus w tym momencie mnie blokował.

Dlaczego zgodziłam się na ten wyjazd. Nie wiem. Może dlatego, że skoczek obiecał rozmówić się z Anastasia? W sumie to było dość dziwne. Jadę na weekendowy wyjazd z chłopakiem mojej najlepszej przyjaciółki. Sam na sam. W domku nad jeziorem. Normalnie to bym odmówiła, nie biorę się za czyiś chłopaków. To znaczy nie biorę się za chłopaków moich najlepszych przyjaciółek. Ale coś mnie podkusiło. Jakbym zapomniała na chwilę o Moser i chciała jednak zobaczyć, że Markus jest tak naprawdę innym człowiekiem? Nie takim, za jakiego go uważam?

Kiedy dojeżdżamy, na miejscu zastajemy mały drewniany domek. Z wielkim balkonem na piętrze i kwiatami, które w donicach zwisały z każdego możliwego miejsca na oknach. Nie wiem skąd on wytrzasnął to miejsce, ale było bajeczne. Otaczał nas las i jezioro, które idealnie się komponowały. Wiatr znad jeziora delikatnie muskał moją skórę, przyprawiając ją o delikatną gęsią skórkę. Akwen wodny nie był jakoś specjalnie duży. Była malutki, stąd można się domyślić, że nie zajęłoby nam dużo czasu przepłynięcie z jednego brzegu na drugi. Roślinność odbijała się w tafli wody, tworząc piękny obraz idealny dla każdego malarza.

 - Otwórz drzwi, a ja wezmę nasze walizki - kiwnęłam głową i  poszła w stronę wielkich, czerwonych drzwi. Przekręciłam zamek i weszłam do budynku, uprzednio zostawiając otwarte na oścież drzwi dla Eisenbichlera. Mogłam być wredna i zatrzasnąć je mu tuż przed oczami, jednak powstrzymałam się. Obiecałam sobie i jemu, że przez ten weekend nie będę doprowadzać do kłótni pomiędzy mną, a szatynem. - To jakie mamy plany na wieczór? - spytał, odkładając nasze walizki koło czarnej kanapy. Zamknął drzwi i znów spojrzał na mnie. Wywróciłam oczami.

 - Nie udawaj miłego, mamy spędzić ze sobą te głupie 3 dni. Nic więcej - podkreśliłam ostatnie zdanie. Ten podszedł bliżej i szepnął mi do ucha.

 - Idę zrobić obiad. Dobrze pamiętam, że nie jesz mięsa? - jego szept przyprawił moje ciało o gęsią skórkę. Kiwnęłam głową i starałam się zachować spokój. Skoczek zauważył jednak, jak działa na mnie jego szept, cicho się zaśmiał i pocałował mnie w policzek. Poszedł do kuchni, a ja stałam jak wyryta.

Co się ze mną dzieje? 

***

 - Wskakuj - Markus wystawił w moją stronę rękę. Nie ufałam mu. Wyobraźcie sobie - ja, Markus i łódka pośrodku jeziora. 

 - Jeżeli to nie zatonie, to ja pogodzę się z Richardem - mruknęłam.

Niepewnie podaję rękę szatynowi, a ten pomaga mi wsiąść. Chwyta mnie w pasie, co wywołuje po raz kolejny tego dnia dreszcze na moim ciele i przyjemny ucisk w brzuchu. O ile ucisk w brzuchu może być przyjemny. Szybko wyswobadzam się z jego objęć i siadam na ławeczce. On czyni to samo, co skutkuje tym, że siedzimy twarzą w twarz. Niemiec chwyta wiosła i zaczyna nimi poruszać. Wypływamy, tak jak przypuszczałam, na sam środek jeziora. Odkłada wiosła na swoje miejsce i wyciąga z koszyka truskawki. Śmieję się i wywracam oczami. Markus starający się być romantyczny to dość niespotykany i jednocześnie zabawny widok. Rzuca mi jedną, a ja próbuje złapać ją do buzi. Nie idzie mi to najlepiej, każda kolejna truskawka ląduje na moim ciele zamiast w buzi. W końcu udaje mi się jakąś złapać, przez co ja i Markus krzyczymy ze szczęścia.

Na tą jedną chwilę zapominamy o naszych relacjach. Ciągłych walkach, dziecinnych docinkach. Nie zachowujemy się jak durne nastolatki, które chcą pokazać swoją wyższość na druga osobą. Ktoś z boku mógłby nawet stwierdzić, że nasze relacje są bardzo dobre, może nawet pomiędzy nami czuć chemię? Ale to miał być tylko ten jeden raz. Ten jeden raz bez kłótni i wyzwisk. Ten jeden raz, gdy traktujemy siebie całkiem przyzwoicie i chcemy spędzić ze sobą trochę czasu w miłej atmosferze. Oboje gdzieś w głębi duszy przeczuwaliśmy, że po powrocie do Monachium wszystko wróci do normy i nie będziemy umieli ze sobą żyć.

Nagle Eisenbichler wstał i chciał mi coś pokazać, jednak stracił równowagę i po chwili wylądował w wodzie. Najpierw się śmiałam, jednak gdy szatyn długo nie wypływał, zaczęłam panikować. Wyciągnęłam telefon z kieszeni i wstałam, aby wskoczyć do wody. Jednak z moim szczęściem, gdy byłam kilka milimetrów nad taflą wody, wynurzył się Markus. Dostał ataku śmiechu, gdy zobaczył mnie z mokrymi włosami i rozmazanym makijażem,

 - Idiota - mruknęłam i podpłynęłam bliżej łódki, aby a nią wejść. Nieporadnie chwyciłam mokrymi rękoma krawędź, jednak nie udało mi się wskoczyć na łódkę. Po chwili poczułam ręce oplatające moją talię. Odwróciłam się i spojrzałam na chłopaka. Nasze twarze dzieliły milimetry. Moje serce biło strasznie szybciej, w szczególności, gdy Markus zacisnął wargi. - Pomożesz mi wejść? - spytałam go szeptem i odwróciłam wzrok. Po chwili jego silne ramiona pomogły mi wydostać się z wody. Ja również  chciałam być dobrym człowiekiem i wystawiłam w jego kierunku rękę. On jednak poradził sobie bez mojej pomocy i po chwili ruszyliśmy w kierunku brzegu.

 - Jesteśmy mokrzy, ale łódka nie zatonęła. Musisz pogodzić się z Freitagiem - powiedział, a ja uniosłam brew.

Świetnie, Clara.

Wróciłam.

Co myślicie o ich relacji?

Całuski ❤

A paradise of dead souls // M. Eisenbichler //Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz