[3]

93 14 2
                                    

          — Spokojnie. Już dobrze, nie ruszaj się — Usłyszał czyjś głos nad sobą. Shen Ming poruszył się niespokojnie i zdecydowanie zbyt gwałtownie, bo momentalnie poczuł ogarniający jego ciało ból.

          — Mówiłem, żebyś się nie ruszał. Leż spokojnie — Ktoś przyłożył do jego ust porcelanowe naczynie z jakimś płynem, którego zapach mocno drażnił węch. — Powoli. Wypij to, uśmierzy ból. — Nie do końca przytomny przełknął gorzkawy płyn.

           Otworzył oczy, widząc obok siebie zarys jakiejś postaci. Niestety, w pomieszczeniu panował półmrok i jedynie niewielka latarenka rzucała odrobinę światła, jednak nie wystarczyło to na pokazanie twarzy nieznajomego. Chwilę później ponownie poczuł się senny.





          Ktoś wszedł do pokoju, a ciche kroki zdradziły, że owa osoba zbliżyła się do łóżka. Shen Ming wyraźnie czuł czyjś wzrok na sobie.

          — Co z nim? — Kolejna osoba weszła do pomieszczenia, a jej stłumiony, dziwnie znajomy głos echem rozbrzmiewał w głowie rannego.

          — Żyje. Wygląda na to, że wyjdzie z tego.

          — Całe szczęście. 

          — Przynieś skrzynkę z medykamentami, muszę zmienić opatrunki. — W tym momencie kroki zaczęły się oddalać, aż w końcu zniknęły.

          Przekręcił głowę na bok, leniwie otwierając oczy. Pierwszym na co spojrzał było okno z widokiem na drzewa i przebijające się między liśćmi promienie wieczornego słońca. Jak długo był nieprzytomny?

          — Jak się czujesz? — Ponownie odezwał się obcy głos. Shen Ming spojrzał na siedzącego przy łóżku mężczyznę, który teraz sprawnie ściągał opatrunek z jego ramienia.

          — Gdzie ja jestem? — spytał, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie rozpoznawał tego miejsca. — Jak się tu znalazłem?

          — Li Xue cię tu przyprowadziła. — wyjaśnił — To znaczy nie do końca, bo po drodze straciłeś przytomność. — Sprostował, zdejmując ostatnią warstwę opatrunku i oglądając ranę. — Musiałeś mieć niezwykle silną wolę przeżycia, skoro udało ci się zajść gdziekolwiek z takimi obrażeniami. Czyja to sprawka?

          — Ja... — spojrzał po sobie zagubiony. Ubrany był jedynie w czarne spodnie, całą lewą rękę oraz dolną część torsu pokrytą miał bandażami o silnie ziołowym zapachu, ściągniętych przez mężczyznę zaledwie chwilę temu. Zanim książę zdążył odpowiedzieć, do pokoju weszła Li Xue niosąc spory kuferek.

          — Postaw ją tutaj. — Kiwnięciem głowy wskazał na stolik stojący przy łóżku. — Kiedy byłeś nieprzytomny obejrzałem twoje rany. Cięcie na boku okazało się na tyle głębokie, że wymagało szycia, pozostałe obrażenia odkaziłem i opatrzyłem — wyjaśnił, zaglądając do skrzyni i wyjmując z niej niewielki porcelanowy pojemniczek.

          — Dziękuję. — odpowiedział ochryple, na co starszy kiwnął głową. Nałożył na rany maść w kolorze brudnej zieleni i założył opatrunek. — Gotowe. — Gdy skończył, schował wszystko do kuferka i wstał. — Za godzinę podaj mu do wypicia wywar z ziół, które zostawię ci na stole. To przyspieszy gojenie — Poinstruował, zabierając skrzynię. — Muszę już iść, obiecałem zajrzeć wieczorem do rodziny Zhao, sprawdzić stan ich córeczki. Wrócę za kilka godzin. — oznajmił wychodząc z pokoju.

+ + +

          — Moi ludzie przeszukali cały las, ale nigdzie ani śladu Shen Minga. — Żołnierz ukłonił się nisko.

          — My również go nie znaleźliśmy — odezwał się drugi, stojący tuż obok. — Szukamy go od wczoraj i nic z tego.

          — To niemożliwe! — Wei Fu uderzył pięścią w drewniany blat stolika. — Był poważnie ranny, powinie się wykrwawić, zanim dotarłby gdziekolwiek.

          — Jestem całkowicie pewien, że nie ma go w lesie, panie. Musiał dokądś uciec.

          — Powinniśmy kontynuować poszukiwania?

          Wei Fu zamyślił się.

          — To na nic. Nie ma sensu przeszukiwać dziesiąty raz tego samego lasu. Jutro rano wracamy do pałacu. Módlcie się, żeby Wang Sun Ye okazał się dla nas i oszczędził nasze życia.

+ + +

          — Jak długo byłem nieprzytomny?

          — Prawie dwie doby. — odpowiedziała, podając mu naczynie z wywarem. — Przestraszyłeś mnie nie na żarty, gdy tak nagle zemdlałeś. Myślałam, że już się nie obudzisz, na szczęście mojemu ojcu udało się przywrócić cię do żywych.

          — Będę mu za to dozgonnie wdzięczny.

          — Powinieneś być wdzięczny komuś jeszcze za to, że cię tam znalazł. — mruknęła.

          — Masz rację — przerwał na moment by wypić lekarstwo — Dziękuję.— Zauważył zadowolenie pojawiające się na twarzy dziewczyny

          —  Swoją drogą, jak się nazywasz?

          — Zhang Tien Shi. — Skłamał, nie chcąc zdradzać swojej prawdziwej tożsamości.

          — Zhang Tien Shi. — powtórzyła, jakby badając brzmienie tych słów. —  Bardzo ładnie. —  stwierdziła, a kąciki jej ust nieco się uniosły. — Sądząc po szatach, które miałeś na sobie, musisz być kim ważnym, jesteś szlachcicem?

          Jestem pierworodnym synem Han Shi Zhou, księcie, koronnym i przyszłym królem tego państwa, a ona porównuje mnie do zwykłej miejskiej szlachty. Cóż za nieporozumienie. — Przeszło mu przez myśl.

          — Pochodzę z rodziny kupieckiej. — wyjaśnił.

          —  A więc bogaty paniczyk — powiedziała z uznaniem — Czym handlujesz?

          — Przyprawami. Dostarczałem zamówienie i gdy wracałem do stolicy, zostałem napadnięty przez bandytów . Okradli mnie i zostawili rannego w lesie, a potem–

          — A potem wpadłeś na mnie — dokończyła — Trzeba przyznać, że miałeś dużo szczęścia, jeszcze trochę i byś tam umarł.

          Albo co gorsza wpadłbym na ludzi Yongheng-de.

          To prawda, miałem naprawdę dużo szczęścia. Tak czy inaczej, muszę jak najszybciej wrócić do stolicy. — oznajmił, a dziewczyna zmarszczyła brwi.

          — Dotarcie tam zajmie ci kilka dni. Nie powinieneś ryzykować takiej podróży w takim stanie, ktoś znowu mógłby cię napaść.

          — Nie miałoby to sensu, przecież i tak mnie okradziono. — wzruszył ramionami. — Nie mam już nic.
  
          —  Ale dla własnego zdrowia powinieneś to przemyśleć. Poczekaj, aż wszystkie obrażenia się zagoją i zgromadź nowe siły.

          — Nie mam czasu. Nie mogę być samolubny i zwlekać z czymś tak ważnym.

          — Nie widzę w tym nic samolubnego. —  oburzyła się. — Zdrowie i życie powinno być dla ciebie priorytetem, masz tylko jedno.

          — To nie zawsze działa w taki sposób. — mruknął.

          — Nawet jeśli byłoby to trochę egoistyczne, to jest to zupełnie naturalne. Każdy jest trochę samolubny, dbając najpierw o własne potrzeby–

          — Ale jeżeli, teoretycznie, od twojej decyzji zależy wiele innych istnień, wtedy twoje prywatne sprawy nie mają aż takiego znaczenia. — przerwał jej — Cierpienie jednostki nie usprawiedliwia cierpienia wielu. 

SHEN MINGOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz