[9]

54 11 0
                                    

        Mężczyźni w milczeniu szli w stronę domu Kanclerza, szybkim krokiem pokonując całą drogę. Bez problemu weszli do budynku, jednak gdy znaleźli się na długim korytarzu zostali zatrzymany przez dwóch strażników.

          — Co cię tu sprowadza, generale? — spytał jeden z nich kłaniając się nisko.

          — Muszę spotkać się z Kanclerzem. — oświadczył Luo Tang. — Natychmiast.

          — Proszę iść za mną. — Mężczyzna odwrócił się i zaczął ich prowadzić. Gdy dotarli do gabinetu kazał im się zatrzymać, a sam wszedł do pomieszczenia,m z którego wyszedł po niecałej minucie.

          — Możecie wejść. — oznajmił, a dwóch stojących przy drzwiach służących uchyliło drewniane wrota. Pokój do którego weszli był duży i przestronny. Podłoga ułożona została z ciemnych dębowych paneli, Wszędzie stały regały, na których poukładane była wielobarwne zwoje, a na ścianach wisiały groteskowe obrazy i mapy.

          — Kanclerzu. — Obaj jak na zawołanie ukłonili się nisko. Mężczyzna siedział brzy niskim rzeźbionym biurku i spoglądał na nich znad czytanego zwoju.

          — Widzę, że Wei Fu wrócił wreszcie do stolicy. — zauważył, zwijając pismo i odkładając je na kraniec mebla. — Co was do mnie sprowadza?

          — Droga do Long-zhi-cheng zajęła mi trochę więcej niż przewidywałem, to wszystko przez opóźnienia.

          — Napotkałeś jakieś problemy?

          — Tak bym tego nie nazwał. Po drodze wraz z wojskami wstąpiliśmy do paru wiosek by zebrać siły na podróż. Jednym z naszych przystanków było Lanbaoshi, wieś leżąca na terenach Tiantagu, to stamtąd pochodzili ludzie, który ostatnio zostali sprowadzeni do pałacu.

           — Co w związku z tym? — Kanclerz zmarszczył brwi.

Mężczyźni spojrzeli po sobie, następnie młodszy kontynuował.

           — W jednym z domów znaleźliśmy to — Przed siebie wystawił rękę, w której trzymał długi zdobiony miecz.

           Kanclerz natychmiast się podniósł, a w pomieszczeniu zapadła cisza. Mężczyzna podszedł do żołnierza i zabrał od niego miecz, zaczynając mu się dokładnie przyglądać.

           — Czy to...

          — Miecz Shen Minga. — dokończył Luo tang. — Książę z pewnością musiał być w wiosce. Prawdopodobnie szukał tam pomocy po tym jak został ranny.

          — Nie zostawiłby broni, gdyby wyruszył do Qizhongji-cheng. — zauważył Wei Fu. — Oznacza to, że musiał być w wiosce w trakcie łapanki, a być może został złapany razem z niewolnikami.

Kanclerz zamyślony podszedł do biurka i zajął wcześniejsze miejsce, kładąc miecz na meblu.

— Istnieje więc szansa, że Shen Ming jest bliżej niż przypuszczaliśmy. Możliwe, że znajduje się wewnątrz Pałacowych Murów.

+++

          Shen Ming opierał się o tarasową barierkę z zamyśleniem spoglądając jak ogrodnik z szerokim okrągłym kapeluszu na głowie zręcznie podcina niskie drzewka. Powietrze było duszne i ciężkie,  a ciemne chmury zaczynały zasłaniać błękit nieba, zwiastując nadchodzący deszcz.
Pani Liang jeszcze nie wróciła, więc służba nie miała zbyt wiele do zrobienia, dlatego książę postanowił poświęcić ten czas na zapoznanie się z otoczeniem. Niestety przez wszechobecną straż oraz ciekawską służbę nie mógł pozwiedzać tyle ile by chciał, a sądził, że lepiej nie zwracać na siebie niczyjej uwagi.

          Wystarczy, że zwrócił uwagę małżonki Liang.

           Ogrodnik zakończył swoją pracę w momencie gdy na ziemię zaczynały spadać pierwsze krople deszczu. Wtedy uwagę księcia przyciągnął odgłos kroków. Spojrzał w tamtym kierunku, marszcząc brwi na widok żołnierzy. Odsunął się z nadzieją, że może go nie zauważą, ale ku jego zaniepokojeniu zatrzymali się tuż przed nim.

           — W czym mogę pomóc? —  zapytał kłaniając się.

           — To ty jesteś nowym służącym małżonki Liang? Nazywasz się Zhang Tien Shi?

           — Tak. — skinął głową — Czy coś się stało?

          — Musisz iść z nami.

           — Po co? — Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad możliwością wycieczki.

           — Taki jest rozkaz Kanclerza. — powiedzieli, łapiąc go za ramiona.

          — Zostawcie mnie! Co to ma niby znaczyć?! — Żołnierze puszczali jego wołania mimo uszu
i wyprowadzili go z Pałacu Zachodniego, prowadząc do Pałacu Głównego.

          Książę w panice zaczął zastanawiać się, jak wyjść z tego cało, nie było możliwości ucieczki, bo cały teren Murów Wewnętrznych był patrolowany przez strażników. Mógł jedynie modlić się do Buddy o ratunek.

          Wprowadzono go do Wielkiej Sali. Na jej końcu znajdowały się dwa podesty, jeden na drugim, każdy o wysokości trzech stopni. Na najwyższym mieścił się pusty tron, na niższym natomiast znajdowało się specjalnie wyznaczone miejsce zajmowane przez starszego mężczyznę, dokładnie tego samego, który odpowiedzialny był za tortury Gao Linga.

          Przed podestem stało dwóch mężczyzn w zbroi. W jednym z nich Shen Ming rozpoznał generała Luo tanga, w drugim człowieka, który strzelał do niego z łuku, Wei Fu.

          Na środku Sali stał rząd kobiet i mężczyzn ubranych w szaty służących, kolorami odpowiadającymi do zajmowanych stanowisk. Nawet Li Xue znajdowała się w tłumie.

          On sam został ustawiony na końcu rzędu. Natychmiast opuścił głowę pozwalając, by włosy przynajmniej częściowo zakryły jego twarz.

          — Jeden, dwa, trzy... — Żołnierz, w którym książę rozpoznał dowódcę prowadzącego niewolników do stolicy, zaczął przeliczać zebranych ludzi, gdy doliczył się wszystkich zwrócił się do dowódców — Wszyscy są, Kanclerzu.

          — Doskonale. — Starszy mężczyzna wstał i zszedł z podestu. — Oprócz tego, że wszyscy zostaliście przyłączeni do pałacowej służby, łączy was również to, że wszyscy pochodzicie z tej samej wioski. — Zaczął Kanclerz — No prawie wszyscy. Wśród was znajduje się ktoś obcy, mowa o Shen Mingu, księciu koronnym Tian tagu. — Po sali rozszedł się pomruk zaskoczenia, a ludzie zaczęli patrzeć po sobie.

           Książę zacisnął ręce w pięści biorąc głęboki oddech. Cholera, spodziewał się, że się dowiedzą, ale tak szybko?!

           — W jednym z domów znaleziono ten miecz. — uniósł broń. — Należy do księcia.

           — Dopytałem mieszkańców. — odezwał się Wei Fu. — Miecz znajdował się w domu miejscowego znachora.

          Spojrzenia służących w jednej chwili wylądowały na przerażonej Li Xue, która wielkimi oczyma wpatrywała się w trzymany przez mężczyznę miecz. Kanclerz opuścił broń i podszedł do dziewczyny.

           — Jak się nazywasz? — zapytał.

           — Li...Li Xue. — powiedziała, a głos zaczął się jej załamywać.

           — Jest córką Znachora. — powiedział ktoś z tłumu.

           — To prawda? — zapytał. Dziewczyna pokiwała głową, a łzy zaczęły spływać jej po policzkach.

           — Proszę... Ja nie mam z tym nic wspólnego! — zapłakała.

          — Już... Uspokój się... — Głos mężczyzny stał się cichszy i delikatniejszy. — Jeżeli powiesz mi skąd miecz wziął się w twoim domu i gdzie jest jego właściciel nic ci się ni stanie. Jeżeli wyznasz prawdę, odeślę cię z pałacu do domu. — powiedział, kładąc dłoń na jej ramieniu. — Wszystko co musisz zrobić to wyznać prawdę.

          Dziewczyna zaczęła łkać.

          — Skąd wziął się miecz?

          — Ja... Znalazłam go w lesie.

          — W lesie? A co z jego właścicielem?

          — Nie spotkałam go. — pokręciła głową. — Znalazłam sam miecz.

          — Niemożliwe. Książę miał miecz przy sobie. Czy twój ojciec pomógł rannemu Shen Mingowi?

          — Nie. — pokręciła głową.

          — Kłamiesz. Wyznaj prawdę.

          — Ja nic nie wiem! — Jej płacz stał się głośniejszy. 

          — Widzę, że się nie dogadamy. — westchnął Kanclerz, odchodząc od dziewczyny i przechadzając się wzdłuż rzędu. — Zabierzcie ją do podziemi. — rozkazał, a strażnicy wykonali rozkaz, wyprowadzając zapłakaną dziewczynę.

          — Ja naprawdę nic nie wiem! Przysięgam! — Shen Ming patrzył jak łzy spływały po jej twarzy, gdy próbowała się wyrwać. Czuł jak serce łamie mu się na ten widok, ale nie mógł nic zrobić.
Dlaczego akurat ta bogu ducha winna dziewczyna musi cierpieć przez niego?

         — Przybyła małżonka Liang! — zawołał strażnik z zewnątrz, a wielkie wrota otworzyły się.
Do Wielkiej Sali weszła wspomniana kobieta.

          — Co się tu dzieje? — zapytała, a jej zirytowany wzrok spoczął na starszym mężczyźnie. — Kanclerzu, co znowu za scenki odstawiasz?

          — To nie ma z tobą nic wspólnego, małżonko Liang.

          — Tak się składa — podeszła do mężczyzny, tak blisko, że znajdowała się na wyciągnięcie ręki. —  że mnie to dotyczy. Mogę tolerować twoje teatrzyki, ale nie jeśli mieszasz w to moich ludzi.

          — Twoich ludzi? — zakpił.

           — Nie wyraziłam się jasno? — Niewiele pozostało z jej aksamitnego i uwodzicielskiego głosu. Każde słowo było jak sztylet niebezpiecznie zbliżający się do gardła Kanclerza. — Zhang Tien Shi należy do mojej służby. Nie pozwoliłam ci go mieszać w swoje gierki.

           — Zajmuję się sprawami poszukiwania księcia Tiantagu. Nie potrzebuję twojego pozwolenia, małżonko Liang.
  
          — Może i udało cię się odjąć trochę władzy Wang Sun Ye oraz ministrom. Ale to ja sprawuję władzę na dworze wewnętrznym. — patrzyła na niego z góry, niebezpiecznie mrużąc oczy. — Chyba o tym zapomniałeś, w pośpiechu na drodze do władzy. — uśmiechnęła się. — Zabraniam ci mieszać  w cokolwiek moich ludzi. Zabraniam ci ich przepytywać, aresztować czy wzywać bez wyraźnego rozkazu od samego króla. W przeciwnym razie sama osobiście uchylę ci bramy piekła. — wycedziła wyraźnie każde słowo. Obdarzyła Kanclerza pogardliwym spojrzeniem po czym odwróciła się do wyjścia. — Zhang Tien Shi. — tyle wystarczyło, by Shen Ming ruszył za nią, gdy opuszczała Wielką Salę.


SHEN MINGOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz