-Potrzebujemy 2 radiowozy na Edith Dr. Za 5 min. Podejrzenie znalezienie nastolatki. -Powiedział.
-Dobra, już wysyłam.-Wy zostajecie tutaj. Jak wszystko się powiedzie przrzyjedziemy do was. Wasz dom to ten? -Pokazał na jakiś dom.
-Nie, nasz jest na Baker St. Taki apartament... Numer pokoju 17.
-Dobrze. Wracajcie do domu. -Powiedział. Machnąłem do Sary ręką, żeby podeszła.
-I co? -Zapytała.
-Idziemy do domu -Powiedziałem zrezygnowany.POV CHLOE
Wepchnął mnie do środka. Zamknął drzwi i zgasił żarówkę, której wcześniej nie zauważyłam.
-Co ty robisz? -Zapytałam niepewnie. On tylko zaczął do mnie podchodzić. Ja zaczęłam się cofać, ale natrafiłam na ścianę. On był coraz bliżej. Chciałam odejść w lewo, ale położył tam rękę i zawisł nade mną. Chciałam go odepchnąć, ale wziął swoją drugą rękę i wziął moje ręce do góry. Drugą ręke zabrał ze ściany i położył na moim policzku. Zaczęłam płakać i błagać, żeby przestał. On mnie wcale nie słuchał. Zaczął mnie całować, ale tego nie odwzajemniam. Zaczął całować moją szyję, i zaczął schodzić coraz niżej. Ja kopnęłam go nogą w krocze. Złapał się jedną ręką. Po chwili uderzył mnie w twarz i rzucił na łóżko. Oderzyłam mocno głową o ścianę. -Czemu akurat ja?? -Pomyślałam. Ojciec przekręcił żarówkę i drzwi się otworzyły. Po czym je zamknął. Ja tam nadal leżałam i płakałam. Po chwili wrócił typu "z buta wjeżdżam" i popsuł moje drzwi.
-Już dawno powinienem to zrobić. -Powiedział i do mnie podszedł. Podniósł mnie za włosy do pozycji siedzącej, ponownie uderzyłam się w głowę. Przyłożył mi do głowy pistolet.
-Ostatnie życzenie? -Zapytał chamsko.
-Puść to! -Usłyszałam i otworzyłam oczy. Stało tam 4 policjantów.
-Odłużcie to, albo ją zabije. -Powiedział stanowczo.
-To jest twoja córka. Nie rób jej krzywdy.
-Nie jest prawdziwą córką. Była tylko do ruchania. A teraz odłużcie broń. -Policjanci powoli dołożyli broń i kopnęli w stronę ojca. -Dobrzee. A teraz siad pieski. -Zaśmiał się ironicznie. Po chwili coś ciężkiego na mnie spadło. Straciłam chwilowo przytomność (Okazało się, że jakiś policjant spadł na nas z góry XD)-Wszystko dobrze? -Usłyszałam. Otworzyłam oczy i zobaczyłam ratowniczkę medyczną.
-Ee...Nie wiem. -pamiętajcie. Mój mózg nie kontaktuje.
-Boli cię coś? -zapytała.
-Serce. -Powiedziałam smutna...
-Psychicznie czy fizycznie? -Zapytała.
-Nie... Chwilowo psychicznie. -Uśmiechnęłam się.
-Chwilowo?-Zapytała.
-Tak, ale jak patrzę na tego debila, od razu przechodzi. -Uśmiechnęłam się co kobieta odwzajemniła. -Mogę jechać do domu? -Zapytałam.
-Zawiezie cię jeden z radiowozów. -Uśmiechnęła się szerzej. -Ale muszę mieć pewność, że nic cię nie boli. -Powiedziała z poważną miną.
-Trochę głowa z tyłu. -Powiedziałam zgodnie z prawdą.
-Pokaż. -Powiedziała. -Wiesz może dlaczego cię boli?
-Dwa razu mocno uderzyłam w ścianę... Ała!
-Tutaj cię boli? -Zapytała.
-Tak, Ałaa. -Powiedziałam.
-Na szczęście nic takiego, tylko guz. -Uśmiechnęła się. -Nic więcej cię nie boli?
-Prawa ręka...
-To już wiem kochanie. Masz gips. -Uśmiechnęła się, a ja spojrzałam na ręke.
-Przepraszam nie zauważyłam. -Powiedziałam na co się zaśmiałyśmy.
-Wszystko w porządku? -Zapytał policjant.
-Tak... Chyba. Nic już nie boli tak? -Zapytała.
-już nic. -Uśmiechnęłam się.
-Zapraszam ze mną. Przyjaciele czekają. -Uśmiechnęł się i poszliśmy do radiowozu. Jechaliśmy jakieś 10 minut?
-Mój telefon! -Krzyknęłam, aż policjanci się przestraszyli.
-Spokojnie. Mamy go. -Powiedział spokojnie jeden z nich i mi wręczył telefon.
Podjechaliśmy pod dom. Pomogli mi wysiąść (bo jednak złamana ręka robi swoje) i skierowaliśmy się do pokoju numer 17. Uśmiechnęłam się w duchu. Policjanci zapukali. Otworzył im Cash. Miał trochę czerwone oczy i po policzkach było widać, że płakał.
-Chloe?! -Od razu użył i mnie mocno przytulił.
-Ała! -Zaśmiałam się. Od się odsunął, a ja mu pokazałam złamaną ręke.
-Sory... -Też się zaśmiał.
-To my już pójdziemy. -Usłyszałam na sobą.
-Dziękuje. -Uśmiechnęłam się do nich.
-Ja też. -Dodał Cash na co policjanci pokiwali twierdząco głowami. -Boże Chloe, nic ci nie jest?? -Zapytał i spłynęła mu jedna łza, którą od razu wytarł.
-Nie. -Powiedziałam i go mocno przytuliłam. Weszliśmy do środka. Kiedy wszyscy mnie zobaczyli od razu do mnie podbiegli. Zdążyłam podnieść rękę do góry, żeby mi jej nie zgnietli.
-Strasznie mocno za wami tęskniłam! -Powiedziałam.
-My też... -Powiedziała Sarah.
-Tylko mi nigdy więcej sama nie wychodź. -Powiedział Cash na co wszyscy się zaśmięli.
-Idziemy gdzieś? -Zapytałam.
-Mi się nie chce... -Powiedziała Brookie robiąc sztuczny smutek.
-Szkoda... To pójdę sama. -Zaśmiałam się. Cash spiorunował mnie wzrokiem, ale był uśmiechnięty.
-Chodźcie do galerii. -Powiedziała Sarah.
-no... -Powiedział Mychael.
-Spoko... -Dodała Brookie i wyszliśmy z pokoju. Szliśmy z 30 minut, ponieważ ciągle się wygłupialiśmy. Weszliśmy do środka. Byliśmy głodni, więc chcięliśmy iść coś zjeść. Szliśmy i szliśmy i rozwiązał mi się but. Ja nienawidzę chodzić z rozwiązanymi butami, więc postanowiłam odejść na bok i go zawiązać. Wszyscy sobie poszli, oprócz... Mychaela. Kochany poczekał na mnie.
-Dawaj, bo ich zgubimy. -zaśmiał się. Ja już wyciągnęłam ręce i...
-Pomożesz mi? -Zśmiałam się.
-Z czym? -Zapytał.
-No wiesz... Ze złamaną trudno wiązać buty. -Zaśmieliśmy się. Mychael się schylił i mi zawzawiązał buta. Kiedy skończył spojrzał w moje oczy. Prawie się stykaliśmy czołami i wtedy mnie pocałował... Oczywiście od razu oddałam pocaunek. Kiedy zabrakło nam powietrza odsunęliśmy się od siebie.
-Kocham Cie wiesz? -Zapytał mnie.
-Teraz już wiem. -Uśmiechnęłam się.
-Chcesz gdzieś isć? -Zapytał mnie.
-Zostawimy ich?
-Wybaczą. -Powiedział na co się zaśmięliśmy. Ruszyliśmy w stronę wyjścia. Poszliśmy na plaże. Miałam wyjebane, że jestem głodna. Wolę być z nim... Siedziałam tak chwilę i po chwili poczułam jak ktoś mnie ochlapał wodą. Spojrzałam na Mychaela złym wzrokiem.
-Serio chcesz wojny? -Zapytałam i się zaśmialiśmy. Potem ja ochlapałam go i tak w kółko. W pewnym momencie się "zdenerwował" i w stylu panny młodej wrzucił mnie do wody. Zdążyłam podnieść ręke z gipsem do góry. -O nie... Nie dam mu za wygraną. -Pomyślałam i podcięłam mu nogi, przez co też się przewrócił. Zaczęliśmy się śmiać. Po chwili wyszliśmy z wody, żeby się nie przeziębić. Usiadłam na piasku i było mi strasznie zimno. Nic dziwnego... Dochodzi godzina 21. Patrzymy na piękny zachód słońca. A... I się trzęse z zimna... Czuje na sobie cieeplutki materiał. Patrzę na Mychaela, który okrywa mnie swoją bluzą, którą zdjął już w galerii. Uśmiechnęłam się do niego i założyłam bluzę. Siedzieliśmy tak puki nie zaczęło się ściemniać. Postanowiliśmy wrócić do domu.
-No cześć gołąbeczki. -Przywitała nas Brookie ruszając dwuznacznie brwiami.
-Zgubiliśmy was. -Powiedział Mychael.
-Nie mogliście zadzwonić? -Zaśmiał się Cash.
-Zostawiłam telefon na łdowanie. -Powiedziałam i pokazałam na szafkę, na której leżał mój telefon. Obok leżał Mychaela.
-Ja też. -Dodał od razu.
-Specjalnie je zostawiliście. -Zaśmiała się Sarah.
-Ta... Yhm. -Również się zaśmiałam.
-No... -Powiedział Cash. -Gdzie byliście. -Stanął przed nami i skrzyżkwał na piersi ręce. Zaśmiałam się na ten widok, ponieważ wyglądał jak jakiś rodzic.
-Na plaży... -Powiedziałam nadal się śmiejąc.
-Po co? I dlaczego jesteś mokra? Przeziębisz się.-Powiedział na co się zaśmiałam.
-Gościu, wyglądasz jak jakiś ojciec, a po drugie... -Nie dane mi było skończyć, ponieważ Cash parsknął śmiechem i gdzieś zabrał Mychaela. Nie powiem. Zdziwiło mnie to trochę... Spojrzałam w stronę dziewczyn które siedziały na kanapie i miały opartą głowę o ręce i się szeroko uuśmiechały.
-Dobra, gadaj co się stało na serio? -Powiedziała Brookie.
-Nic... Tylko poszliśmy na plaże.
-To czemu masz jego bluzę? -Zapytała Sarah.
-Bo chlapaliśny się wodą i zimno mi było. -Uśmiechnęłam się.
-A jak tam pocaunek? -Zapytała Brookie.
-No normalnie... W sensie. -Spojrzałam na nie. -Skąd wiecie??! -Zapytałam.
-Wróciliśmy po was, ale zauważyliśmy, że się całujecie...