ROZDZIAŁ 7

10 2 0
                                    

3 lata wcześniej...

-Chodź grać, piękna pogoda, co tak będziesz w domu siedział?- w drzwiach stoi Mikołaj i prawie na siłę próbuje mnie wyciągnąć na dwór.

-Dobrze, już dobrze- mówię pod nosem -Zaraz przyjdę.

-Tylko proszę nie za pół godziny, gościu. I tak brakuje nam jeszcze jednego zawodnika.

Szybko się ubieram i wychodzę na zewnątrz. Od razu zauważam, że jest nieparzyście. Chłopaki głowią się więc, co tu wykombinować. Podsuwam im Anielę, lecz oni twierdzą, że wczoraj nie wyszła, bo jest przeziębiona i są marne szanse na to, że dzisiaj się pojawi.

Mamy kwiecień i pogoda zaczyna się rozkręcać, a ta dziewczyna choruje. Oczywiście zdarza się, zwłaszcza, że ona zalicza się raczej do chorowitych osób, ale uważam, że jednak warto spróbować. Niedługo musi przecież wrócić do szkoły, a skoro nikogo innego już dzisiaj nie damy rady namówić, to nie mamy nic do stracenia.

-Idzie ktoś ze mną?- pytam zgromadzonych -Spytać jej nie zaszkodzi, a kto wie, może już lepiej się czuje? W taką pogodę nic jej nie grozi.

Razem ze mną udaje się Wiktor. Pukamy do drzwi i czekamy na odpowiedź. Po chwili słyszymy jakieś kroki i w wejściu staje Aniela, wcale nie wygląda na chorą.

-Cześć- odzywam się pierwszy - Grasz w nogę?- od razu przechodzę do rzeczy.

-Wiecie, chłopaki, że byłam przeziębiona i nie chcę pogarszać swojego stanu zdrowia...

-Przestań już, przecież widzimy, że już wyzdrowiałaś- odzywa się Wiktor.

-W poniedziałek wracam do szkoły, ale nie chciałabym kusić losu.

Aniela sprawia wrażenie, jakby jej się po prostu nie chciało, ale ja nie zamierzam tego tak zostawić.

-No chodź, Anielka, zagramy szybki meczyk i do domku- robię maślane oczy, aby ją przekonać i jednocześnie trochę zdenerwować.

-No nie wiem, uwierzcie mi, że naprawdę bym wyszła, ale...

-To chodź!

-No dobra, skoro tak bardzo wam zależy, to może zaraz przyjdę- decyduje się w końcu i zanim zdążyła zamknąć drzwi, mówię:

-Ale może czy na pewno?

Dziewczyna kręci głową i trzaska drzwiami, a ja głośno się śmieję.

-Spokojnie- zwracam się do kolegi -Za chwilę się pojawi.

Co prawda musieliśmy zaczekać kilkanaście minut, ale w końcu nasza towarzyszka dołączyła do nas i rozpoczęliśmy rozgrywkę. W każdej drużynie było po pięciu zawodników. Ja stanąłem z przodu, aby poprowadzić swoich kompanów. Strzelaliśmy do bramki, w której stała Aniela. Nie chcieliśmy jej tam postawić, lecz ona się upierała, a więc wylądowała w obronie. Jak na dziewczynę jest dość wysoka. Muszę przyznać, że na początku całkiem nieźle sobie radziła i wybroniła kilka piłek, ale podczas akcji sam na sam z Maćkiem okazała się bezradna i nie udało jej się nie dopuścić do celnego strzału. Po pół godzinie robimy sobie przerwę i siadamy na trawie.

-Masz coś do picia?- dobiega do mnie nasza zziajana bramkarka.

-Nie dla psa kiełbasa!- wykrzykuję z triumfem, śmiejąc się głośno.

-No weź, Daniel, a zresztą, nie to nie- krzywi się i odwraca na pięcie -Mikołaj!

-Ej, panienko, zaczekaj, przecież ja żartowałem! Mam dwie butelki wody!

Aniela jednak udaje, że mnie nie słyszy, idąc w przeciwną stronę. Zrozumiałem, że się wkurzyła, ale nie zawracam sobie tym głowy i wracam na boisko.

Kiedyś mnie znajdzieszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz