ROZDZIAŁ 20

10 1 0
                                    

Dni zlewają się ze sobą niemiłosiernie. Na dworze plucha, więc siedzę w domu. Nieustannie pada deszcz, witając tym samym szarą jesień. W szkole nudy jak zwykle, w domu bałagan, a z Moniką jest jak najbardziej w porządku. Jestem szczęśliwy w jej towarzystwie, chociaż często czuję się inaczej niż ze znajomymi, a wynika to nie z powodu innej formy naszej relacji, a z braku wspólnego porozumienia. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, to nie czuję się z nią swobodnie. Mam wrażenie, że muszę udawać kogoś, kim nie jestem naprawdę. W ogóle mało się odzywam, ale ostatnio zdałem sobie sprawę z tego, że robię to świadomie, aby móc dłużej słuchać jej pięknego głosu i rozmowy, którą potrafi kierować naprawdę bardzo dobrze. Czasami jednak czuję, że ona nie wie o mnie nic, podczas gdy wyczerpała już wszystkie tematy o własnej osobie. Mimo to zawsze unoszę się w powietrzu gdy wiem, że zaraz ją zobaczę i jestem bardzo szczęśliwy.

Dzisiaj wracam do domu właśnie w takim nastroju, ponieważ wieczorem ponownie czeka mnie następne spotkanie z Monią. Już od drzwi zaskakuje mnie niesamowita cisza, co jest u nas rzadkością. Skoro Marysia wróciła z przedszkola, to normalnie powinna właśnie roznosić cały dom, a ja teraz nic nie słyszę. Wchodzę do środka, rozkoszując się tą błogą chwilą i kieruję się do pokoju. Zanim jednak to robię, postanawiam iść do kuchni po coś do picia. Kiedy już znajduję się w środku, nie mogę złapać tchu, a serce zaczyna mi walić jak oszalałe. Na środku leży mama, trzyma się za sporej wielkości brzuch i głęboko oddycha, sprawiając wrażenie osoby, która nie może złapać tlenu. Cicho jęczy, ale jest to odgłos niedosłyszalny z odległości trzech kroków.

-Mamo, co się stało?- pytam zatrwożony jej stanem, kiedy udaje mi się względnie odzyskać równowagę.

-Marysia...

-Co z nią? To ja, Daniel. Źle się czujesz?- spoglądam na matkę, ledwo wydobywającą z siebie jedno słowo.

-Idź po nią do przedszkola, bo ja nie mogę...

-Tyle to widzę- denerwuję się -Co się stało?! Przewróciłaś się? Co mam robić?

-Nic... Nic...- opuszcza głowę na ziemię i wygląda na nieprzytomną.

Boże dopomóż... Co ja mam do cholery zrobić?! Spokój. Najważniejsze to zachować spokój. Podchodzę do leżącej i najpierw sprawdzam, czy oddycha. Łapie powietrze, z trudem, ale łapie. Może w końcu przydadzą mi się do czegoś te wszystkie lekcje z pierwszej pomocy?! Układam ją właśnie w bezpiecznej pozycji, gdy nagle zrywa się z krzykiem i ponownie trzyma za brzuch. Nie mam już innego wyjścia, więc biegnę po telefon i dzwonię po pogotowie. Ze zdenerwowania trzęsą mi się ręce. Nawet upuszczam telefon, aby jednak w końcu szczęśliwie przekazać wszystkie niezbędne informacje. Jestem w takim szoku, że zapominam pod jakim numerem mieszkamy. Kompletnie nie myślę, co robię. Chcę tylko jak najszybciej znaleźć się przy mamie, której krzyki słychać chyba na całej ulicy.

Kiedy jestem ponownie obok niej, zauważam krople potu na czole.

-Mamuś, spokojnie. Zaraz będą tutaj lekarze. Oddychaj głęboko- nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się do niej zwróciłem, ale to już nie ważne. Tak strasznie się boję!

Chwytam ją za rękę, podczas gdy ona próbuje coś powiedzieć.

-Daniel...

-Nic nie musisz mówić. Spokojnie- zachowanie zimnej krwi jest bardzo trudne, ale nie mogę się teraz poddać. Mama musi widzieć we mnie wsparcie.

-To za wcześnie... To jest... Za wcześnie...

Głaszczę jej dłoń jak najczulej potrafię, powtarzając, że wszystko będzie dobrze i starając się samemu sobie to wbić do głowy. Domyślam się, co się dzieje. Poród. Jednak gdzieś tam w środku nie chcę dopuszczać do siebie tej myśli. Widziałem takie sceny na filmach. Jedne bywały pozytywne, a inne nie. Nie mogę jednak nic zrobić. Nie znam się na tym. Pocieszam jedynie moją rodzicielkę, ocieram pot z czoła suchym ręcznikiem i udaję, że nie słyszę jej koszmarnych krzyków. W duszy modlę się już tylko o cud. Niech ta karetka w końcu nadjedzie... Minęło zaledwie dziesięć minut, a mnie wydaje się, że cała wieczność.

Siedząc przez ten czas u jej boku, czuję się zdruzgotany i taki bezużyteczny. Gdyby groziło jej jakieś większe ryzyko, nawet nie wiedziałbym, co powinienem zrobić. Możemy jedynie przetrzymać dziecko, które tak szybko pcha się na świat.

Słyszę w końcu za oknem dźwięk syreny pogotowia i wychodzę na zewnątrz. Lekarze wpadają do środka, nie patrząc na nic, jakby dokładnie wiedzieli, gdzie szukać chorej. Mnie odpychają niemal od razu. Dopiero, gdy mama jest otoczona pełną opieką, jeden z lekarzy podchodzi do mnie i pyta o każdy szczegół wypadku. Podczas rozmowy drży mi głos, ale staram się o niczym nie zapomnieć, bo każdy szczegół jest bardzo istotny.

-Czy pacjentka coś mówiła?- gdy tylko padło to pytanie, przypomniały mi się jej pierwsze słowa. Marysia... Kompletnie o niej zapomniałem. Pięciolatka zapewne siedzi w przedszkolu w ogóle nieświadoma o stanie zdrowia matki, a jednocześnie zbliża się już 17.00, a to oznacza, że przedszkole zamknęli godzinę temu...

Nie wiem, co robić? Wszystko dzieje się bardzo szybko. Na początku chciałem pojechać z mamą do szpitala, ale jednak pomyślałem, że muszę zadbać o siostrę. Adam powinien wkrótce wrócić z pracy, więc niech on do niej pojedzie jak taki kochany mąż... Dobra, wiem, że nie pora na docinki, ale do cholery jasnej, ten facet nie powinien nawet nazywać się członkiem naszej rodziny! Gościa całymi dniami nie ma w domu, więc może teraz przejrzy na oczy!

Kiedy w domu robi się pusto, dopadam telefonu mamy. Tak jak myślałem, nieodebrane połączenia od przedszkolanki. Oddzwaniam czym prędzej i streszczam całą sytuację. Kobieta jest w szoku i bardzo mi współczuje, informując jednocześnie, że moja siostra przebywa teraz u dyrektorki przedszkola, która ma nadgodziny i nikogo poza nią i sprzątaczkami już nie ma w pracy. Dziękuję jej i odbieram Marysię, a w międzyczasie telefonuję do Adama. Ten jest przerażony i postanawia od razu pojechać do żony, a mnie każe zająć się Manią. No jasne... Żadnego dziękuję, ani nie wiem, co by było, gdyby nie ty, tylko od razu: siedź z Maryśką, a ja jadę do szpitala. Nie mam zamiaru jednak dzisiaj wybrzydzać. Muszę jeszcze poinformować Monikę, że nie dam rady się z nią dzisiaj spotkać. Chyba zrozumie. Postanawiam jednak napisać jej SMS-a, bo nie mam ochoty kolejny raz się powtarzać. Przede mną jeszcze zadanie przekazania złych wieści siostrze. Udaje mi się ją jednak uspokoić. Jest wyjątkowo grzeczna. Być może przestraszyła się, że musiała sama siedzieć w przedszkolu do tak późnej pory.

Adam nie wraca na noc, a ja nie mam żadnych wieści ze szpitala. Niech to szlag. Zresztą i tak nie śpię. Maryśka wierci się niemiłosiernie, a uparła się, że nie będzie spać sama. Nad ranem nie wytrzymuję już dłużej i wychodzę do salonu. Bez żadnego zastanowienia padam na kolana i zaczynam płakać. Nie wiem, czemu dopiero teraz tak mną wstrząsnęło. Patrzę w niebo, wyglądając przez okno i błagam Boga o zdrowie dla matki. To jest dla mnie najważniejsza kobieta pod słońcem. Nie mam pojęcia, dlaczego dopiero w obliczu takiej tragedii obudziły się we mnie te uczucia. A może być już za późno... Boże, co ja zrobiłem?! Zdaję sobie sprawę, że szlocham coraz głośniej, lecz nie potrafię się powstrzymać. Boże mój, proszę, odsuń od tej kobiety całe zło i spraw, aby wyzdrowiała i wyszła z tego cało. I jej dziecko również... Nie pozwól mi zapominać o nim! Obiecuję, że się zmienię i będę lepszym synem i bratem niż dotychczas. Obiecuję... Amen.

***

Dzięki wielkie za uwagę! Mam nadzieję, że jesteście równie wstrząśnięci, co ja. Do zobaczonka!

Kiedyś mnie znajdzieszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz