XXIII

559 87 32
                                    

   Herbata zdążyła już dawno wystygnąć, stojąc zupełnie nietknięta na blacie stołu. Między chłopakami panowała kompletna cisza, przerywana tylko ich nerwowymi oddechami. Yuta, mimo poznania prawdy ani trochę nie odczuł spokoju, a wręcz przeciwnie — stres wymieszany z gniewem ogarnął jego ciało z podwójną siłą. Natomiast Kun wyglądał tak, jakby właśnie uleciało z niego życie. Był blady, a oczy miał przygaszone, bo musiał znów przypominać sobie o przykrościach, które go całkiem niedawno spotkały.

   — Naprawdę go kochałem — jęknął, wykrzywiając twarz w grymasie bólu. Yuta tylko zerknął na niego, nadal milcząc, no bo co miałby mu powiedzieć, kiedy właśnie wylądował w podobnej sytuacji? Dodatkowo, kręcąc się obok bardzo niebezpiecznej osoby, w każdej chwili mogli przypłacić za to życiem.

   — Nie bałeś się? W ogóle jak się o tym dowiedziałeś? No wiesz... — zaczął niepewnie Japończyk, nie wiedząc gdzie ma zawiesić wzrok na dłużej niż pięć sekund. — ...handlu czy morderstw nie można ukrywać przed kimś w nieskończoność. W końcu pewnie policja na pewno go szukała i nadal to robi, skoro jest kimś tak ważnym.

   — To był czysty przypadek, znalazłem się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. — Kun zadrżał lekko na samo wspomnienie i wciągnął głośno powietrze do płuc. — Gdybym wtedy przyszedł nieco później, to Zejun do tej pory by mi mydlił oczy i wszystko byłoby po staremu. Zresztą ty pewnie już doskonale znasz jego bajery, gadki o miłości życia i tak dalej.

   Yuta poczerwieniał na twarzy, ponieważ rzeczywiście tak było. Sicheng... to znaczy ten cały Zejun od samego początku rzucał słodkimi słówkami na lewo i prawo, choć w pamięci Japończyka zapadło nieco inne zachowanie bądź ogólny wizerunek. Mianowicie nie zdarzało mu się być tak wylewnym w uczuciach przez cały czas, a co dopiero nigdy nie nazwał go miłością swojego życia. Biedny tak bardzo zaplątał się we własnych myślach, że aż łzy napłynęły mu do oczu. Nie czuł takiej bezsilności nawet wtedy, gdy Jaehyun nakrył Taeila na gorącym uczynku oraz opowiadaniu kłamstw.

   — Właśnie to nazywam mydleniem oczu. A jeśli chodzi o zatargi z policją to wątpię, by jakieś istniały.

   — Niemożliwe. — Japończyk wstał, rozkładając ręce. Już chciał dodać coś jeszcze, ale Kun mówił dalej:

   — To jest mafia, Yuta. Mafia — powtórzył, czyniąc ów słowo kluczem i tworząc w pomieszczeniu gęstą atmosferę. — W dodatku chińska. Nie wiesz jak to działa? Podwładni zrobią wszystko, by ich szef nie został złapany.

   Yuta nagle zamarł, przerażony jak nigdy.

   — A co, jeśli Sicheng nie żyje? — spytał sam siebie, opadając bezwładnie na miękką sofę i patrząc gdzieś w przestrzeń za chłopakiem. — Jeśli Zejun coś mu zrobił, bo przeszkadzał? Co z ich rodziną?

   Teraz i Kun nieco spanikował, gdyż, znając Chińczyka oraz wiedząc do czego czasami jest zdolny, nie mógł już niczemu zaprzeczyć. Jednak widząc Yutę w takim stanie nie chciał mu zdradzić swoich najgorszych przypuszczeń, a tym samym pogarszać nastroju. Ale patrząc pod innym kątem na ów sytuację w najbliższej przyszłości raczej nie czekało ich życie usłane różami, zwłaszcza, jeśli Zejun jakimś magicznym sposobem dowie się o ich rozmowie.

   Wtem niespodziewanie obok Yuty usiadł wcześniej wspomniany chłopak, uśmiechając się szeroko, jakby przywołany swoim imieniem, wypowiadanym przez dwójkę w myślach. Objął go mocno ramieniem, rozsiadając wygodnie na kanapie, co tylko wprawiło innych w większy lęk, niż aktualnie przeżywali. A Zejun tylko patrzył raz na jednego, raz na drugiego, napawając się tym przerażeniem widocznym w ich oczach, gdyż doskonale wiedział, iż do tego spotkania w końcu dojdzie i Kun powie o wszystkim. Głupek zatrzasnął drzwi, zapominając o zamknięciu ich na klucz, dzięki czemu on sam, wykorzystując umiejętność prawie bezszelestnego skradania się, wszedł do środka i postanowił czyhać w ciemnościach korytarza, co zostało sowicie wynagrodzone.

   — Co wy tacy wystraszeni? — zapytał głupkowato, lecz w następnej chwili jego twarz spoważniała, przyprawiając resztę o gęsią skórkę na sam widok. — Kun, przy zrywaniu z tobą przez telefon, mówiłem ci o czymś ważnym. Już zapomniałeś? — dodał w języki chińskim.

   Kun pod ciężarem wypowiadanych słów tylko skulił się w sobie, nie mając odwagi spojrzeć na swojego byłego chłopaka.

   — No słucham, o czym mówiłem? — Zejun uderzył pięścią w blat stołu z takim impetem, że mógłby go złamać na pół.

   — Ż-że mam n-nikomu nie w-wspominać o tobie. Udawać, że s-się nie znamy — dukał drżącym głosem. — Nikomu, a z-zwłaszcza Yucie.

   Jak tylko wspomniany usłyszał swoje imię, spojrzał twardo na Zejuna, próbując wyrwać się z jego objęcia, jednak chłopak tylko wzmocnił uścisk, posyłając mu słodki uśmiech. Na pytanie gdzie chciałby uciekać w tak ważnym momencie, ukrywana dotąd adrenalina niespodziewanie uderzyła mu do głowy, więc, czując nagły napływ siły, rzucił się z rękami wyciągniętymi przed siebie na Chińczyka, żeby nieco go poszarpać. Niech nie myśli, że Yuta będzie od teraz potulnie siedział i podkulał ogon przez nabycie tajemnej wiedzy o jego prawdziwej tożsamości. To, że Zejun jest groźnym szefem jakiejś tam mafii, który mógłby się go pozbyć za pomocą samego pstryknięcia palcami, aktualnie zaczęło mu zwisać i powiewać.

   — Gdzie jest Sicheng?! — wykrzyknął, trzymając chłopaka mocno za materiał koszulki i prawie mu ją rozrywając. — Odpowiadaj!

   — Yuta, nie! — Usłyszał obok zduszony głos Kuna, jednak mało w tej chwili obchodziło go czyjeś zdanie. Chciał jedynie wreszcie zaznać świętego spokoju, mając przy swoim boku osobę, z jaką chciałby spędzić resztę życia, a zamiast zbliżać się do tego marzenia, ktoś za każdym razem mu je bestialsko wydzierał z rąk.

   — No gdzie?! — Głos Japończyka przeszedł w piskliwy. — Jeśli mi nie powiesz to nie ręczę za siebie!

   — Jakbym powiedział — zaczął Zejun, wyglądając, jakby brał udział w wyśmienitej zabawie, a nie tragedii ludzkiej — to co byś zrobił? Pojechał do niego? Uratował? Udowodnił, że nie wszyscy superbohaterowie noszą peleryny?

   Yuta zacisnął mocno zęby, słysząc ten drwiący ton. W kolejnym napływie emocji uniósł pięść i z całej siły uderzył Chińczyka w twarz. Następnie pomieszczenie przeszył krzyk, który bynajmniej nie należał do żadnego z uczestników szamotaniny. To Kun i ostatki gdzieś głęboko w nim ukrytych uczuć względem Zejuna zabrały głos.

   — Yuta, przestań!

   — Zamknij się i kurwa ogarnij wreszcie! — odkrzyknął Japończyk, patrząc na nieco zamroczonego Chińczyka oraz uśmiech mocno przyklejony do jego obrzydliwej gęby, co tylko bardziej napędzało go do zadania większej liczby ciosów. Ta strona, odpowiedzialna za racjonalne myślenie, postanowiła odpuścić. — Pytam jeszcze raz: gdzie jest Sicheng?

   — Powiem ci szczerze, że masz parę w łapie — odparł Zejun, a ich spojrzenia się spotkały. — I skoro zabawa jest przednia, to zdradzę ci jeszcze coś. — Zmrużył oczy, szykując się do zdradzenia największej petardy, jaką słyszał świat. — Wypadek twojego kochasia nie był przypadkowy.



i jak się bawicie, moi drodzy? bo ja świetnie, gdyż właśnie skończyłam pisać ostatni rozdział i prawie mam łzy w oczach ;-; powoli zaczynam zastanawiać się nad moim końcowym przemówieniem

❝bookseller❞ [2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz