XXVI

777 95 67
                                    

   Minął miesiąc. Miesiąc wypełniony wreszcie radością, prawdziwą miłością oraz świętym spokojem, którego Yuta tak pragnął. Teraźniejszość i przykrą przeszłość można było porównać do nieba i ziemi. Sicheng wrócił już na stałe, obiecując, iż nigdy nie wyjedzie na tak długo, a jeśli już to zabiera Japończyka ze sobą. Kun opowiedział policji o wszystkim co wiedział, co w pewnym stopniu pomogło w rozwiązaniu ów mafii, kierowanej przez Zejuna, siedzącego aktualnie w więzieniu, oczekując na rozprawę sądową wraz ze swoimi ludźmi, których liczba tylko wzrastała. Sam chłopak czuł się coraz lepiej. Zaś Jaehyun do dziś dnia przepraszał i Yutę, i Sichenga za to do czego dopuścił, a ci mieli ochotę za każdym razem go wyrzucić za drzwi, ponieważ już dawno mu wybaczyli. Nawet Chińczyk nie widział z tym tak ogromnej winy, jaką dostrzegał sam Jaehyun.

   Para właśnie leżała na łóżku w pokoju Yuty, rozmawiając o czymś żywo. Ich złączone dłonie spoczywały pomiędzy nimi na poduszkach. Odkąd wszystko wróciło do normy, nie mogli w ogóle się sobą nacieszyć. Cały czas było im mało, ledwo rozchodzili się do swoich obowiązków, już tęsknili. Tak długa rozłąka zbierała swoje żniwa.

   — Naprawdę się cieszę — powiedział Sicheng, całując wierzch dłoni Japończyka, na którego policzkach wykwitły rumieńce.

   Yuta, nie chcąc marnować takich pięknych chwil i psuć dobrego humoru przez powrót do wspomnień, nie dopytywał, mimo ogromnej ciekawości. Jednak czuł, iż dłużej nie wytrzyma i w końcu musi przejść z chłopakiem poważną rozmowę. Przeszedł do siadu, uprzednio uwalniając rękę z uścisku i skrzyżował nogi, patrząc na Chińczyka poważnie. On zrobił po krótkiej chwili to samo, jednak w jego oczach widoczne było pytanie.

   — Czy — zaczął Yuta, wzdychając głęboko — chciałbyś opowiedzieć mi o... tym wszystkim? Co robiłeś, gdy nie dawałeś znaku życia?

   Sicheng znów ujął dłonie chłopaka w swoje, uciekając wzrokiem na moment w bok.

   — To naprawdę długa historia. Na pewno chcesz to słyszeć?

   — Wszystko — odparł Yuta stanowczo.

   — Wróciłem do domu z powodu, który aż wstyd komuś mówić — wyznał chłopak po krótkiej ciszy. — Ale ciebie pewnie ciekawi najbardziej sytuacja z moim bratem. Więc zawsze próbował przypodobać się rodzinie, będąc w niej czarną owcą. Porównać do mnie i wymyślił sobie zostanie gangsterem. W sumie do tej pory nie wiem w jaki sposób dostał się do tej cholernej mafii i stał jej szefem.

   Yuta siedział w milczeniu, porównując to co słyszy z tym, co już wie.

   — Po wypadku, o którym nie miałem pojęcia, że był zaplanowany, trafiłem do szpitala i Jaehyun pomagał mi przywrócić pamięć. Słyszałem, że ty też przez to przechodziłeś. — Pogłaskał Yutę po twarzy z czułością. — Kiedy wyszedłem, chciałem spróbować znowu wrócić, więc zaraz kupiłem bilet, by do ciebie przelecieć, ale zostałem porwany, dzięki czemu Zejun mógł spokojnie być mną. Jaehyun nie wiedział, że wyglądamy dokładnie tak samo pod względem ubierania się, zachowania czy nawet koloru włosów, które w sumie jeszcze niedawno miał ciemne. To też działało na korzyść Zejuna, bo udało mu się ciebie zwieść.

   Niespodziewanie zacisnął dłonie tak, że Japończyk to poczuł. Jego uwadze nie umknęła irytacja wymalowana na twarzy Sichenga.

   — Trzymali mnie z innymi ofiarami porwań gdzieś na odludziu w starej fabryce. Na szczęście obyło się bez bicia czy gorszych rzeczy, aż udało mi się uciec, bo jego ludzie to tak naprawdę okropne łamagi i strasznie mało ich było w porównaniu z nami. Pilnować nie potrafili w ogóle.

❝bookseller❞ [2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz