XXV

548 89 25
                                    

   Jak dotychczas w małym salonie znajdowała się tylko ich trójka, w atmosferze tak gęstej, że można było ją dosłownie ciąć nożem, tak w jednej chwili z zaledwie garstki osób ich liczba wzrosła do prawie dwudziestu. Dwudziestu mężczyzn ubranych w ciemne ubrania przystosowane do zadań specjalnych z doskonale widocznym napisem na plecach. Trzymali bronie i krzyczeli głośno, by Yuta oraz inni padli na ziemię, zakładając ręce za głowę. Japończyk wystraszony i zw szybko bijącym sercem wykonał polecenie.

   Policja w błyskawicznym tempie pojmała Zejuna, który, będąc w kompletnym szoku i dezorientacji, nie ruszył się z miejsca na sofie ani o milimetr, na co Yuta tylko prychnął pod nosem, ponieważ przypomniał sobie jak Kun mówił, że Chińczyk nie jest poszukiwany. Aż zerknął na chłopaka z zaciekawieniem i zobaczył ogromne krople łez płynące z jego oczu.

   — Yuta! Yuta, nic ci nie jest?! — Usłyszał głos Jaehyuna i poczuł jak kolega próbuje go podnieść z podłogi. Japończyk wstał, czując rosnącą radość i jedyne co chciał teraz zrobić to pokazać Zejunowi język oraz wyśmiewać go i jego przesadną pewność siebie. — Dzięki niebiosom, już myślałem, że nie zdążę.

   — Nie zdążysz? — spytał z niedowierzaniem, wychodząc wreszcie z mieszkania Kuna, w którym panował chaos.

   — Jak tylko wyszedłeś — zaczął Jaehyun, ściskając drżącymi dłońmi ramiona Yuty — to Sicheng zaczął się dziwnie zachowywać. Chodził wszędzie, praktycznie po ścianach, wyglądał na zdenerwowanego, aż w końcu wybiegł. Byłem zdziwiony, więc musiałem pójść za nim.

   Japończyk słuchał uważnie, kiedy wchodzili do ich domu i kierowali kroki w kierunku kuchni, by usiąść tam i na spokojnie rozmawiać.

   — Widziałem jak zakrada się do mieszkania Kuna, co mnie zdziwiło, bo zrobił to tak bez pukania. — Wzrok Jaehyuna cały czas wędrował po wszystkich zakamarkach pomieszczenia. — Kiedy tam wszedł, podszedłem bliżej tak, żeby mnie nie usłyszał i uchyliłem drzwi. Głośno rozmawialiście i słyszałem najważniejsze.

   Nagle głos zaczął mu się załamywać. Spojrzał w końcu na Japończyka z bolesnym grymasem na twarzy.

   — Yuta, tak bardzo mi przykro — wyszeptał, łapiąc za dłonie chłopaka i ścisnął je mocno. — To przeze mnie… przeze mnie mógłbyś zginąć… bo…

   — Jae-

   — ...bo nie powiedziałem ci wszystkiego, nie wspomniałem, że Sicheng ma brata bliźniaka i… i sam się pomyliłem, nie zauważając różnicy między nimi.

   Yuta nie wiedział co odpowiedzieć, tylko patrzył na chłopaka szeroko otwartymi oczami, który lada moment mógłby upaść na kolana, by go gorąco przepraszać. I chociaż wcześniej myślał o nim źle, tak teraz było mu wstyd, ponieważ zobaczył, iż Jaehyun sam bardzo tego żałuje i próbował robić wszystko, by nie doszło do tragedii.

   — Dopuściłem do ciebie potwora, a obiecałem, że będę twoim aniołem stróżem, zanim wróci.

   — Zanim wróci? — powtórzył, podrywając się z miejsca.

   — Tak, dzwonił do mnie niedawno z nieznanego numeru i powiedział, że jest w drodze. Podałem mu dokładny adres.

   Yuta poczuł, jakby grunt osunął mu się pod nogami. Aż usiadł z wrażenia i zaczął oddychać głęboko, mierzwiąc włosy jeszcze bardziej z przejęcia. Czy zaczyna powoli wybudzać się z tego okropnego koszmaru, idąc na spotkanie z marzeniami? Tyle czekał na ten moment, który powinien nastąpić już dawno temu, tyle cierpiał po drodze i wreszcie będzie mógł zaznać świętego spokoju. W głowie chłopaka miał właśnie miejsce totalny chaos, porywający wszelkie myśli w jeden wielki i niezrozumiały kłębek w czarnym kolorze. Przestał słuchać co jeszcze Jaehyun ma do powiedzenia, ponieważ liczył się już dla niego tylko Sicheng, mając ogromną nadzieję, że to ten prawdziwy.

   — Jaehyun — szepnął ze szczerym uśmiechem. — Nie przepraszaj, bo nie masz za co.

   — Mam! Nawet nie masz pojęcia kiedy mógłbyś stracić życie — odparł chłopak płaczliwym tonem, a Yuta zignorował jego słowa i będąc już całkiem w innym świecie, szedł powoli w stronę wyjścia z mieszkania. Nie potrafiłby wysiedzieć dłużej w tym miejscu, wiedząc co ma już niedługo się wydarzyć. Postanowił zejść na dół i poczekać na Sichenga na zewnątrz. — Yuta? Gdzie idziesz?

   Lecz chłopak nie znalazł czasu na odpowiedzenie na pytania, gdyż zbiegał szybko po schodach, wymijając jeszcze kilku policjantów po drodze oraz powtarzając pod nosem niczym mantrę:

   — Zobaczę go. Zobaczę.

   Kiedy otworzył z impetem drzwi wejściowe i usiadł na ławce, na której jeszcze niedawno rozpaczał przez Taeila, począł wpatrywać się w ciemność, mrużąc oczy i krzyżując ręce na klatce piersiowej. Nie wiedział zupełnie która jest godzina i jak bardzo późno w nocy. Miał wrażenie, iż serce lada chwila wyskoczy mu przez gardło, tak bardzo był zestresowany i podekscytowany równocześnie. Z której strony przyjdzie? Będzie biegł czy może szedł spokojnym krokiem, umyślnie znęcając się nad biednym Yutą, każąc czekać. Jak teraz wygląda? Zobaczy dokładną kopię Zejuna bądź całkowicie innego człowieka, którego z trudnością rozpozna? Nerwowo zerkał w stronę drzwi, by sprawdzić czy nikt im nie przeszkodzi, ale jedynych ludzi, jakich widział, byli policjanci, szykujący się do odjazdu z pojmanym chłopakiem. Wśród nich kroczył zapłakany Kun, który zauważył Yutę i przystanął przy nim.

   — Postanowiłem — zaczął, spuszczając wzrok na swoje złączone dłonie — powiedzieć im wszystko o Zejunie. Dokładnie to co ty usłyszałeś ode mnie. Może i lepiej, że rzeczy potoczyły się tak, a nie inaczej.

   Yuta pokiwał głową w zrozumieniu oraz lekkim podziwie, iż chłopak zdecydował się na tak odważny krok. Tkwili w ciszy przez moment, aż Kun ruszył w stronę samochodu, by raz na zawsze zamknąć stary rozdział swojego życia i wyznać znane jemu grzechy swojego byłego. Japończyk odprowadził tylko pojazd wzrokiem i powrócił do obserwowania otoczenia, aż w końcu zauważył czyjąś sylwetkę powoli idącą w jego kierunku. Wstał, wytężając wzrok.

   — Sicheng? — Pytanie poleciało w eter, nie doczekując się odpowiedzi, zaś Japończyk, oddychając szybko, ruszył w stronę nieznajomej osoby.

   Wszystko wskazywało na to, iż miejscem ich spotkania po długim czasie będzie oświetlony przez latarnię kawałek chodnika. Pierwszy dotarł tam Yuta, nie mogąc już wewnętrznie wytrzymać, wręcz mógłby tam skakać z radości, choć nie wiedział do końca czy zaraz zobaczy miłość swojego życia. Postać szła ku niemu naprawdę powoli, a gdy wreszcie się zatrzymał tuż przed Japończykiem, uśmiechnął się delikatnie. Położył dłoń na twarzy Yuty, nie odrywając wzroku od jego oczu.

   — Wow — wyrwało mu się spomiędzy warg. — Nareszcie.

   Japończyk zacisnął usta w wąską linię, próbując za wszelką cenę nie uronić żadnej łzy, chociaż teraz wskazywałyby one tylko na radość. Poczuł ulgę, widząc chłopaka o zupełnie innym wyglądzie niż sobie wyobrażał. Sicheng miał ciemne, lekko kręcone włosy, co choć w małym stopniu odróżniało go od jego brata, mimo takich samych twarzy.

   — Dłużej nie dało się wracać? — rzucił z wyrzutem Yuta, również kładąc ręce na twarzy Sichenga, by przekonać się, że to co aktualnie ma miejsce, jest najprawdziwszą prawdą. — Nie wiem czy ci to wybaczę.

   — Ale ja dobrze wiem. — Chińczyk przyciągnął w końcu twarz Yuty do swojej tak, że prawie stykali się nosami. — Wybaczysz.

   Ich usta nareszcie spotkały się, a Japończyk dłużej nie mógł powstrzymywać łez, więc pozwolił im zmoczyć policzki swoje oraz swojego chłopaka.



już przedostatni rozdział ;_;

❝bookseller❞ [2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz