XXII

548 87 57
                                    

   Spanikowany wstrzymał na moment oddech, ale na szczęście nie został wciągnięty w całkowitą ciemność, bo ruch na klatce spowodował automatyczne włączenie światła. Natomiast osobą, która tak bardzo domagała się otwarcia drzwi, robiąc tyle hałasu, był nie kto inny jak sam Kun. Stał teraz, patrząc twardo na Japończyka, jakby chciał jeszcze coś mu zrobić, na co Yuta zrobił krok do tyłu, odczuwając strach przez to dziwne zachowanie chłopaka.

   Już chciał otworzyć usta, by zapytać o co mu do cholery chodzi, gdy Kun znów zacisnął mocno palce na nadgarstku Yuty i pociągnął w stronę własnego mieszkania, zatrzaskując za nimi drzwi. Japończyk miał wrażenie, że właśnie został porwany przez swojego sąsiada.

   — Uznałem, że najwyższa pora, by ci wszystko powiedzieć — rzucił Kun jak gdyby nigdy nic, co rozzłościło Yutę, na którego policzkach wykwitły rumieńce, a ciało poczęło drżeć od nadmiaru różnych negatywnych emocji. Kun miał szczęście, że urodził się z umiejętnością czytania w myślach, bo, słysząc łacinę podwórkową, którą Japończyk miotał w najdalszych zakamarkach swojego umysłu, mógłby się wystraszyć. — Myślałem też nad tym, by w ogóle z tym nie zaczynać, ale wolę, żebyś wiedział.

   Yuta mierzył go przepełnionym gniewem wzrokiem spod przymrużonych powiek, pocierając bolące miejsce na nadgarstku, które aż poczerwieniało.

   — To musiałeś aż siłą mnie tu ciągnąć? Nie dało się jakoś normalnie, po ludzku? Bo teraz to ja nie wiem czy chcę wiedzieć cokolwiek — mruknął, mimo to wymijając chłopaka w korytarzu i wchodząc do pierwszych lepszych drzwi, które, jak się okazało, prowadziły do małego salonu. Wymacał na ścianie włącznik światła, nie chcąc przebywać w takiej atmosferze w ciemności. Mógł sobie mówić różne rzeczy, ale ciekawość, rosnąca od dnia, kiedy Sicheng pierwszy raz odwiedził go w księgarni, stawała się coraz bardziej męcząca. Yuta od tamtej pory, mimo wszelkich starań, nie myślał o niczym innym, co przekładało się na potrzebną w pewnych sytuacjach koncentrację.

   Kun podążył za nim i wiedząc, że czeka ich długa rozmowa, zapytał czy nie chciałby się czegoś napić.

   — Nie wykluczam czegoś mocniejszego — dodał, obserwując uważnie reakcję Yuty. Oczy chłopaka na moment otworzyły się szerzej, a podbródek oparł na dłoni, będąc w głębokim zamyśleniu. Nie miał pojęcia jak bardzo poważne jest to, co zaraz usłyszy oraz czy lepiej będzie się tego dowiedzieć na trzeźwo, czy może alkohol nieco złagodzi falę bólu. — To jak?

   — Daj mi herbatę. Zwykłą, bez słodzenia.

   Kun zniknął, a Yuta mógłby spokojnie wykorzystać ten czas o obejrzeć pomieszczenie, w którym jest bądź zbadać dokładnie miękką kanapę, na której właśnie usiadł, jednak nie miał nerwów ze stali. Przechylał się raz do tyłu, raz do przodu, mając wzrok utkwiony w wejściu do salonu. Chciał wyciągnąć z chłopaka wszystko co wiedział, każdą najmniejszą informację, dosłownie wycisnąć go niczym cytrynę na sok. Nawet posunął się do wyobrażenia chłopaka jako ów owoc, na widok czego sam Japończyk poczuł zażenowanie.

   Po krótkim czasie Kun wrócił, trzymając w dłoniach dwa kubki z gorącą herbatą. Widocznie wyczuł napięcie, bo oddychał nerwowo. Nie było w tym momencie miejsca na żarty.

   — Nawet nie wiem od czego zacząć — mruknął, pocierając rękami ramiona, jakby zrobiło mu się zimno i uciekł spojrzeniem gdzieś w podłogę.

   — Ja wiem — zaczął Yuta z nerwowym uśmiechem — najlepiej od początku.

   Kun westchnął i zamknął oczy, po cichu odliczając do najgorszego. Zaczął trochę żałować, że w ogóle wtrącił się w nie swoje sprawy i życie, ale jak zobaczył wtedy w księgarni Sichenga, a raczej znaną mu osobę, która się za niego podaje, musiał jak najprędzej powiadomić Yutę, ponieważ wydawał się być zupełnie nieświadomy niczego. Nadal miał w wyobraźni zdziwiony wyraz twarzy Chińczyka na jego widok za ladą. Dodatkowo Japończyk pomógł mu niedawno wyjść z rozpaczy po zerwaniu, a miało ono małe powiązanie z aktualną sytuacją, choć zapewne nie zdawał sobie z tego sprawy.

   — Przepraszam, ale twój chłopak nie jest tym, za którego się podaje — wypalił na jednym wdechu, wypluwając słowa z szybkością karabinu maszynowego, na co szczęka Yuty prawie zaliczyła spotkanie z podłogą.

   — Co ty pieprzysz? — Tylko na tyle było go stać, bo jego mózg jeszcze dobrze nie zdążył przetrawić tego co właśnie doń dotarło.

   — Musisz mi uwierzyć.

   — A-ale skąd ty m-możesz znać Sichenga? Przecież ja ci nigdy nie mówiłem o mojej przeszłości. Kompletnie nic ci o sobie nie mówiłem! — krzyknął, raz po raz zmieniając położenie swoich dłoni. Raz miał je we włosach, targając nimi, potem ściskał kolana, a następnie przykładał do swoich policzków.

   — Może Sichenga nie, ale jego brata bliźniaka znałem i w sumie dalej znam bardzo dobrze. — Teraz to Kun poczuł ogromną złość, ale już nic mogło zatrzymać tej gniewnej karuzeli, ponieważ jeden nakręcał drugiego. — Wnioskuję, że to właśnie Sicheng jest twoim chłopakiem? Cały czas nazywasz jego imieniem osobę, która nawet nim nie jest.

   — Bratem bliźniakiem? Kpisz sobie ze mnie teraz? On mi nigdy nie mówił, że ma br-

   — Wcale mu się nie dziwię — odparł Kun, śmiejąc się bardziej do siebie niż chłopaka. — Też bym nie mówił o kimś tak okropnym.

   W głowie Yuty chaos myślowy przybierał coraz większe rozmiary, a pytań tylko przybywało. Miał wrażenie, iż gra pierwszoplanową rolę w najgorszym koszmarze, jaki kiedykolwiek mu się przyśnił. Okazało się także, że jednak nie zna Sichenga tak dobrze jak myślał, a Jaehyun stał się częścią listy osób, które z łatwością potrafiły go owinąć sobie wokół palca. Ale w takim razie co z samym Sichengiem? Gdzie on jest?

   — Dlaczego?

   — Czy chciałbyś za brata mieć szefa wielkiej mafii chińskiej, która, oprócz handlu narkotykami, zajmuje się jeszcze innymi okropnymi rzeczami? Z-zabijaniem lu... Nie może mi to przejść przez gardło — powiedział, a na jego twarzy wyraźnie było widać strach. — On własnej rodziny nawet by nie oszczędził.

   — Skąd ty możesz wiedzieć to wszystko? To brzmi kompletnie jak pierwsza lepsza bajeczka wyssana z palca.

   — Bo Zejun był moim chłopakiem — wyznał Kun po chwili ciszy i spojrzał twardo na Yutę, którego aż wbiło w siedzenie, jednak to nie powstrzymało go od zadawania dalszych pytań.

   — Czyli to po nim tak rozpaczałeś? Wiedząc, że jest okropnie podłym człowiekiem i czym się zajmuje, nadal miałeś odwagę go kochać? — Yuta mimo wszystko nie mógł ukryć podziwu, ale pewna rzecz nie dawała mu spokoju. — To on nauczył cię języka? Ale jak, skoro był cały czas w Chi-

   — Problem w tym, że nie był. — Ze słów Kuna wręcz spływał jad, a on sam ściskał ręce w pięści tak mocno, że pobielały mu knykcie. — Dla osób takich jak on mobilność jest dość łatwa. Praktycznie za darmo — prychnął, kręcąc głową. — Teraz dotarło do mnie, że tak naprawdę go nie znałem.

   O ironio losu, Yuta myślał podobnie.



tego to się chyba zupełnie nikt nie spodziewał, uwielbiam zaskakiwać B-)

❝bookseller❞ [2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz