Rozdział 25

7 0 0
                                    

          Nim zdążyłam obejrzeć się za siebie minęło już kilka miesięcy od traumatycznych wydarzeń. Po mimo, iż wydawało mi się, że czas stanął w miejscu to nie potrafię powiedzieć ile życia straciłam siedząc i rozmyślając, o tym wydarzeniu. W mojej głowie roiły się różne myśli. W między czasie doszłam do wniosku, że nie umiem ułożyć sobie życia bo moją duszę ciągle przepełnia złość i nienawiść. Zaczęłam modlić się o przebaczenie dla owego mężczyzny, a i sama przestałam go nienawidzić. Mając zasłonięte oczy nie zauważałam, ilu ludzi raniłam. Jednak dziś nadszedł tego kres. Dziś jestem już gotowa, aby wyjść do ludzi i zacząć wszystko od początku. Ponownie dbam o wizerunek. Jedyne nad czym muszę popracować to szczery uśmiech. Dawno znikł z mojej twarzy ale wszystko da się naprawić. W trudnych chwilach był przy mnie Marc. Tak jak go poprosiłam nie wygadał nikomu przyczyny mojej zmiany. Jestem mu za to dozgonnie wdzięczna. Spędzaliśmy wspólnie wiele czasu przez, co odrobinę się do siebie zbliżyliśmy. Właśnie, która godzina? Już dziesiąta. Będzie za dziesięć minut.

-Mamo, gdzie są skarpetki!?

-Poszukaj w komodzie

-Dzięki...

-Widzę, że dziś masz jeden z lepszych dni- mówi tata

-Dlaczego tak sądzisz?

-Wydajesz się uśmiechnięta, co ostatnio nie często Ci się zdarza.

-Masz rację tato. Od teraz zawsze będę uśmiechnięta.

-I to jest moja córka- mówi, po czym rozlega się dzwonek- Otworzę

-Dzięki tato- podchodzę i ściskam go najmocniej, jak potrafię

Idąc po walizkę słyszę, jak tata daje Marcowi lekcje dobrych manier. Obydwaj mają przy tym świetny ubaw. Jak wspominałam z Marcem jesteśmy sobie bliscy, prawie niczym rodzeństwo ale to nie oznacza, że zostaliśmy parą. Po prostu świetnie się dogadujemy.

-Gotowa?- pyta Marc

-Tak

-Do zobaczenia

Zmierzając w stronę samochodu staram się nie oglądać za siebie. Przykro mi, gdy widzę ich miny, kiedy odjeżdżam. Wiem, że nie będą mnie zatrzymywać ale chcieli by mieć mnie przy sobie. Jednak bardziej niż na swoim szczęściu zależy im, abym to ja była szczęśliwa.

-Ruszamy. Na pewno wszystko zabrałaś?

-No tak...- patrzę zdezorientowana

-A kotlety?- wybucha śmiechem

-Jesteś okropny! Ty ciągle o jedzeniu.

-Jak każdy facet!

-Dokładnie. Zwolnij trochę, jest ślisko.

-Jadę tylko pięćdziesiąt kilometrów na godzinę? To za szybko?

-Moim zdaniem tak. Na drodze jest lód, nie łatwo wpaść w poślizg. Widziałam w internecie, że ostatnio w okolicy doszło do wielu wypadków. Nie chcę, aby nas też do nich dopisali.

-Serio?

-Tak- mówię stanowczo

-To teraz ty dalej pokierujesz.

-Co? Dlaczego?

-Powiedzmy, że mnie wystraszyłaś i mam cykora. Ja nie kieruję, ani kilometra więcej.

-To jakieś żarty? Mam Ci rozwalić samochód? Wiesz, że kiepsko jeżdżę tym bardziej w zimę!

-No to poczekamy do wiosny, aż śnieg stopnieje. O ile wcześniej nie umrzemy z głodu bo kilka kotletów nie starczy na długo.

-Dobra, już dobra. Niech Ci będzie. Tylko się nie śmiej.

-Matko Ross, a wzięłaś reklamówkę?

-Nie, a po co Ci?

-Dostałem mdłości na myśl, że to ty kierujesz- wybucha śmiechem

-No bardzo śmieszne. Żart na poziomie podstawówki- patrzę na niego spode łba

W drodze Marc kilkukrotnie nabijał się, kiedy popełniałam drobne błędy. Nie brałam jego słów zbyt bardzo do siebie bo wiedziałam, że chce mnie specjalnie wyprowadzić z równowagi.

-Mówiłem, że dasz radę!

-Nigdy więcej mnie nie namówisz na coś takiego!

-Oj tam, nie przesadzaj. Nie było tak źle, tylko nie rób więcej korka na dwupasmówce.

-Grrr- udaje, że się wściekam- Do zobaczenia. 

Dzisiejszej nocy niebo jest wyjątkowo ciemne. Rozświetla je jedynie śnieg, który zdążył spaść i przykryć wszystko, co znajduje się na zewnątrz. Widać, że dzieci  nie traciły cennego czasu i ulepiły bałwana. Musiały się przy tym świetnie bawić. Świat wygląda pięknie. Te drzewa, których gałęzie uginają się z przeciążenia śniegiem. Są, są niesamowite. Nawet droga niby taka zwyczajna ale przykryta śnieżnym puchem... Do akademika dochodzę zasypana śniegiem. Portier patrzy na mnie, jakbym wpadła w śnieżną zaspę.

-Carla gorącej czekolady. Proszę...

-Już się robi królowo- uśmiecha się- Co tam robiłaś ciekawego w weekend?

-A tak krzątałam się bez celu. Cały czas sypało. A ty?

-Większość czasu spędziłam w pokoju.

-Ty? Coś Cię bolało?

-Nie. Pokłóciłam się z Michaelem, a właściwie to się rozstaliśmy. Wiem, co myślisz. Dziwisz się, że nie poszłam na imprezę, aby odreagować ale...

-Wcale się nie dziwię chodź tutaj.

-Nie wiem, co się dzieje. Nigdy na nikim mi nie zależało. Świetnie się bawiłam, a teraz brakuje mi go. Jego bliskości.

-Może porozmawiaj z nim na spokojnie.

-Ja? Słyszysz siebie? Na pewno nie. Skoro odszedł to znaczy, że nie byliśmy sobie pisani.

-Serio?- patrzę na nią ze zdziwieniem

-Tak. Jest mi smutno ale jeszcze póki, co nie oszalałam.

-Dobra. Powiedzmy, że rozumiem.




NiewinnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz