16

1.6K 89 11
                                    

Byłem w niemałym szoku, kiedy zobaczyłem unoszących się na niebie pięciu mężczyzn z ogromnymi skrzydłami. Większość z nich już po chwili odleciała w tylko sobie znaną stronę, pozostawiając jednego, który wpatrywał się we mnie z szeroko otwartymi oczami.

Przerzucałem wzrok z chłopaka stojącego koło mnie na tego unoszącego  się w powietrzu. Ich miny wyrażały jeszcze większe zdziwienie niż moje. Zapewne żaden z nich nie planował się spotkać twarzą w twarz.

  Nic nie  rozumiałem. Miałem cholerny mętlik w głowie. Zamrugałem parę razy , mając nadzieję, że to tylko jakiś chory sen, a ja zaraz się obudzę, ale ciągłe podmuchy powietrza spowodowane ruchem ogromnych, szarych skrzydeł uświadomiły mi, że to wszystko jest jak najbardziej prawdziwe. Stałem niemal oparty o Labiona, a nade mną unosił się człowiek wyglądający jak jego lustrzane odbicie.
Przełknąłem głośno ślinę.

-Mógłby mi to ktoś do kurwy wytłumaczyć ?!- wydarłem się przerywając milczenie.

Obydwaj jakby dopiero teraz zrozumieli co się tutaj dzieje i równocześnie zwrócili swoje duże, kasztanowe oczy w moją stronę, a mnie zmroziło, gdy zobaczyłem jakim spojrzeniem mnie obdarzyli.

-Może lepiej niech on wytłumaczy co tutaj robi- Labion ze skrzydłami wskazał na Labiona stojącego za mną.

Napięcie między nimi było wręcz namacalne. Odwróciłem się w stronę chłopaka stojącego za mną. On zaplótł ręce na piersi i posłał wyzywające spojrzenie swojemu sobowtórowi.

-Labion?- zacząłem niepewny, czy powinienem zwracać się do niego tym imieniem.

-Nie mów do niego tak- usłyszałem nad sobą głos- nawet jeśli wygląda jak ja, to nigdy nie będzie mną- ścisnęło mnie w żołądku.
Poczułem jak ktoś łapie mnie w pasie i odciąga z miejsca, w którym stałem.
Anioł zapikował w naszą stronę. Instynktownie skuliłem się, jednak to nie ja byłem jego celem. Bezszelestnie przeszył powietrze i złapał za gardło ochraniającego mnie własnym ciałem chłopaka, którego dotychczas uważałem za Labiona, i uniósł go w powietrze. Ten wiercił się i próbował pozbyć wrogiej ręki ze swojej szyi. Nie wyglądało to najlepiej, bo chłopak cały czas pogłębiał uścisk, a jego palce drżały, niemal przebijając skórę, aż w końcu  pociekła po nich krew. Widząc lepką, szkarłatną ciesz zrobiło mi się słabo, a wszystko wokół straciło ostrość. Moje myśli spowiła mgła.
Chciałem coś zrobić, rzucić się w ich stronę i pomóc, ale nie wiedziałem po której ze stron powinienem stanąć.

Skurcze żołądka stały się coraz silniejsze zmuszając mnie do tego, abym pochylił się lekko do przodu.

-Puść go!- spojrzałem błagalnym wzrokiem w stronę anioła, ale uświadomiłem sobie, że jeśli nie podam żadnych argumentów ten nawet nie rozważy mojej prośby- proszę... ja ... ja go kocham- łzy spłynęły mi po policzku. To był najgorszy argument jaki mogłem wymyślić.

Teraz anioł patrzył na niego z żądzą mordu w oczach. W tym momencie trzymany przez niego chłopak był kompletnie bezbronny. Otworzył usta i natychmiast je zamknął.

-Zostaw mnie i uciekaj.- ukradkowe spojrzenie dużych, kasztanowych oczu utwierdziło mnie, że ten ledwo słyszalny głosik w mojej głowie nie był wytworem mojej wyobraźni.

Ale zamiast uciekać stałem oszołomiony i wpatrywałem się w krew, która wypływała cienkim strumieniem z jego szyi. Robiło mi się na zmianę gorąco i zimno, a przed oczami latały czarne plamy. Kiedy chłopak zauważył moje zachowanie ponownie otworzył usta i zaczął wykrzykiwać dziwne słowa w niezrozumiałym języku. Otworzyłem szeroko oczy, po raz pierwszy słysząc ton jego głosu. To nie był głos, który znałem, ale wydobywał się z gardła osoby, którą przez ten cały czas uznawałem za Labiona. Był niższy i bardziej ochrypły. Słysząc go, najpierw przeszły mnie dreszcze, a potem pojawił się mocny skurcz żołądka. Chłopak krzyczał, aż całkowicie nie zabrakło mu powietrza i mógł tylko bezskutecznie otwierać i zamykać usta.

-Kim jesteś?- anioł przerwał na chwilę i spojrzał w oczy chłopaka, a potem na mnie- Belleth? Lupus? Azazel?- wysyczał przez zęby w stronę swojej ofiary, która z braku powietrza zrobiła się niemal fioletowa .

-Udusisz go!

Spojrzałem w stronę anioła, ale ten dalej niewzruszony wymieniał dziwne imiona.

- Drsmiel? Arakib? Seriel? Ataf? Jabiel? Lajla?- zamilkł, a jego usta rozciągneły się w paskudnym uśmiechu. Zaśmiał się w przerażający sposób- Lajla...

Chłopak zaciskał dłonie na jego ręce próbując choć trochę poluzować uścisk. Desperacko otwierał i zamykał usta, z których co chwilę sączyła się krew.

-Udusisz go!- zacisnąłem dłonie w pięści i zamknąłem oczy błagając w myślach, żeby mnie posłuchał.

Anioł spojrzał w moją stronę, rozciągając usta coraz bardziej przerażającym uśmiechu.

-Spokojnie kochanie, nic mu nie będzie- zacisnął dłoń na jego szyi z taką siłą, że mogłem dokładnie przyjrzeć się jak jego palce przebijają skórę chłopaka i miażdżą mu  gardło. Poczułem jak ugięły się pode mną nogi. Uderzyłem kolanami o ostre kamienie, którymi wyłożona była droga. Ręce, które dotychczas zaciskały się wokół dłoni anioła opadły bezwładnie- stworzenia takie jak on nie potrzebują materialnych rzeczy, by przeżyć- krew spływała mu po przedramieniu, barwiąc napotykaną na swojej drodze nieskazitelnie białą koszulę na szkarłatny kolor. Zrobiło mi się niedobrze- naprawdę nie wiesz w jakim celu pojawił się na ziemi? Nie?- wypuścił wiotkie ciało, a ja przyglądałem się mu, aż bezwładnie nie opadło na ziemię- on cię wykorzystał kochanie- wylądował obok chłopaka i korzystając z tego, że nadal nie byłem w stanie zapanować nad swoim ciałem i stałem cały czas w tym samym miejscu, zaczął kreślić stopą okrąg wokół ciała- spójrz co z tobą zrobił. Jest jak narkotyk, od którego się uzależniłeś. Bez którego nie możesz żyć, a który zrobił z ciebie wrak człowieka. Karmił się tobą- zatrzymał się i spojrzał zadowolony na swoje dzieło- ale nie martw się. Już jesteś bezpieczny. Jestem tu.

Jego uśmiech zadziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Zacząłem łapać łapczywie powietrze, nie mogąc nic z siebie wykrztusić.

-Labion- chłopak zwrócił się w moją stronę, a kiedy uświadomił sobie, że nie zwracałem się do niego, zaklął niezbyt zadowolony.

- Ja jestem Labion. Nie on- wbił sobie w pierś kciuk dla podkreślenia tych słów- to jest Lajla.

Nie słuchałem go. Teraz liczyło się dla mnie dotarcie do leżącego parę metrów ode mnie ciała.

- Labion- głos mi się łamał, a przez napływające do oczu łzy nie byłem w stanie prawie nic zobaczyć. W głowie majaczył mi obraz jego wykrzywionej od bólu twarzy i tryskającej wszędzie krwi.

Anioł ponownie próbował uświadomić mi, że mylę ich imiona.

-Lajla- powtórzyłem za nim nieświadomie.
Podniosłem się i chciałem podejść do chłopaka, ale zamiast tego uderzyłem w ramię anioła i nie byłem w stanie się już dalej ruszyć. Nie był ani ciepły, ani zimny... Był… Nijaki...

-Nie możesz już nic dla niego zrobić- słyszałem każde wypowiedziane przez niego słowo, ale nie rozumiałem ich sensu- może i kiedyś był jednym z najważniejszych demonów, ale skoro poświęcił swoje ciało i przyjął tę marną, ludzką powłokę, musiał skończyć równie marnie jak człowiek.
Chłopak zostawił mnie na chwilę i podszedł do okręgu, który wykreślił na ziemi. Pochylił głowę i złożył ręce jak do modlitwy. Zanim zdążyłem zorientować się co się dzieje, ziemia wewnątrz okręgu zaczęła bulgotać jak gęsta zupa i już po chwili pochłonęła w swoim wnętrzu zmasakrowane ciało.

Zapomniałem mrugać, więc wysuszone oczy piekły mnie niemiłosiernie. Zapomniałem oddychać, więc spragnione powietrza ciało nie chciało mnie już dłużej słuchać. Nie potrafiłem zapomnieć o Lajli, więc zrozpaczone serce już nigdy nie miało zaznać spokoju.

( ͡° ͜ʖ ͡°) Kochanie, wróciłem ( ͡° ͜ʖ ͡°) (bxb)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz