0. Prolog

27.8K 465 127
                                    

*Tonny*

- Jezu... - mamroczę głośno, gdy ze snu wybudza mnie głośne wycie budzika. Po chwili ociągania się szybko siadam i spoglądam na zegarek. 

6.30, 1 września. Pierwszy dzień szkoły. 

Wakacje zdecydowanie za szybko minęły.

Powoli wstaję z łóżka i kieruję się do szafy. Po otworzeniu drzwi przez chwilę przyglądam się sobie w lustrze. Wyjątkowo nie mam worów pod oczami, co jest zdecydowanie szokujące, ponieważ od dwóch tygodni codziennie zarywałam nocki, żeby się uczyć. Wymarzone ostatnie dni wakacji... 

Wyciągam mundurek – granatową spódniczkę, białą koszulę i alabastrowe podkolanówki z niebieskimi paskami na samej górze - który jest idealnie wyprasowany. 

Ach... Witaj w domu Tonny.

Szybko zakładam na siebie strój, po czym kieruję się do łazienki. Myję twarz i rozczesuję włosy, a następnie nakładam makijaż. Mam szczęście, że matka natura obdarzyła mnie ciemnymi brwiami, bo inaczej musiałabym spędzać w toalecie zdecydowanie więcej czasu na szykowaniu się. Wracam spojrzeniem do lustra, spoglądając w moje jeszcze niedobudzone oczy, po czym wychodzę z pomieszczenia i ruszam do jadalni, gdzie już zapewne czeka na mnie śniadanie.

Gdy wychodzę z pokoju, do moich nozdrzy dociera słodka woń naleśników. O Boże, jak ja kocham tę tradycję.

Co roku pierwszego dnia szkoły tata robi nam naleśniki z malinami. To jego specjalny przepis, którego nie zdradził jeszcze nikomu w rodzinie, ale nie zdziwiłabym się, gdyby sekretnym składnikiem był jakiś narkotyk, bo jestem dosłownie uzależniona od tego przysmaku.

Szybko biegnę korytarzem, pukając przy okazji do drzwi Theo.

- Wstawaj, bo zjem twoją porcję! - wołam, uśmiechając się lekko pod nosem.

Jak na zawołanie drzwi się otwierają i staje w nich mój wkurzający braciszek ubrany w granatowe spodnie, koszulę oraz krawat. Mówiąc szczerze, wyprzystojniał przez te wakacje, więc nie zdziwiłabym się, gdyby trafił dzisiaj na listę „top 10 najprzystojniejszych chłopaków w szkole", którą mamy zamiar napisać z Beth i Paulem zaraz po lekcjach. Kolejna tradycja.

- Chyba śnisz! – z zamyślenia wyrywa mnie rozbawiony głos mojego brata. Patrzymy na siebie przez chwilę przenikliwymi spojrzeniami, po czym w tym samym momencie rzucamy się przed siebie.

Niemal spadamy ze schodów, potykając się o swoje nogi. Dobiegam do kuchni dosłownie pół sekundy przed bliźniakiem, ale mimo wszystko cieszę się jak głupia. Ważne, że jestem szybciej.

- Wygrałam! – rzucam, posyłając mu triumfalny uśmiech.

- Oj, nie kłam, kochaniutka. Każdy ślepy potrafiłby stwierdzić, że to ja byłem pierwszy - demonstracyjnie kręci głową na boki.

- Ślepy nie byłby w stanie tego stwierdzić. Wygrałam. Pogódź się z tym – wystawiam język i kieruję się w stronę stołu, na którym czeka już na nas góra naleśników.

Zajmuję miejsce, a po chwili Theo dołącza do mnie, siadając z mojej prawej strony. Wspólnie czekamy, aż przyjdą Anthony i tata, żebyśmy mogli zacząć posiłek. Powoli oglądam wnętrze jadalni. Żyję w tym domu od kiedy tata wyszedł za mąż, czyli od jakichś czterech lat, ale nadal nie mogę nadziwić się, jak tu pięknie.

Duży mahoniowy stół na metalowych nogach jest ślicznie nakryty zastawą ze złotymi akcentami. Wokół mebla stoi sześć krzeseł, ale my zawsze używamy tylko czterech. W sumie od tego roku już pięciu, ponieważ Ian - mój starszy brat - rozstał się z dziewczyną i nie mógł znaleźć niczego, co mogłoby zastąpić mu ich mieszkanie, więc przez ten rok będzie mieszkał z nami.

Pomieszczenie jest pomalowane na biało, ale jedną ze ścian całkowicie wypełniają okna, przez które idealnie widać nasz wielki ogród. Obok drzwi do pomieszczenia stoi duże drzewko bonsai, które podarowałam rodzicom na drugą rocznicę. Wszystko w willi jest urządzone na biało, beżowo, brązowo i czarno, oprócz mojego pokoju, który ma jeszcze granatowe i niebieskie akcenty.

- Dzień dobry! – woła wesoło tata, a ja i Theo dokładnie w tym samym momencie odwracamy głowy w jego stronę. Ubrany we frak wygląda bardzo elegancko i młodo, mimo tego, że jest już po czterdziestce.

- Cześć, tato – witam się, wstając. Z uśmiechem na ustach kieruję się w jego stronę, po chwili wtulając się w jego tors.

Praktycznie co roku tak wygląda nasz poranek, a my zawsze witamy się ze sobą, jakbyśmy nie widzieli się co najmniej przez kilka lat. Chwilę tulimy się do siebie, po czym do kuchni wchodzi Anthony wraz z moim starszym bratem. Uśmiecham się do nich lekko i odwracam się, aby z powrotem usiąść, ale wtem dochodzi do mnie, kto tak właściwie stoi w przejściu.

– Ian? - oglądam się przez ramię, spoglądając na jego uśmiechniętą twarz. - Co ty tu robisz? Miałeś być dopiero jutro!

- Zmiana planów – rzuca jakby od niechcenia, ale wiem, że cieszy się, iż może się z nami spotkać. Podbiegam do niego, po chwili zamykając w mocnym uścisku. Przez chwilę stoi zmieszany i spięty, ale po jakimś czasie się rozluźnia się i również mnie przytula. Nie widzieliśmy się przynajmniej dwa miesiące, a mam wrażenie, jakby była to cała wieczność.

Po chwili słyszę głośne chrząknięcie, które zmusza mnie do odsunięcia się od brata. Odwracam się i spoglądam na ewidentnie zniecierpliwionego Theo.

– Możemy jeść? Zaraz wszystko ostygnie.

- Oj dobra, już dobra – mówię i ruszam do stołu. Cała moja rodzinka rusza za mną i po chwili siedzimy obok siebie przy suto zastawionym stole.

- To jak? Cieszycie się na pierwszy dzień szkoły?

- Nie - odpowiadam chórem z Theo i Ianem. 

- Ale entuzjazm! – żartuje Anthony, przez co wszyscy uśmiechamy się pod nosem.

To nie tak, że nie lubię szkoły, bo naprawdę czasami jest tam naprawdę fajnie – na przykład, gdy spędzam czas z Beth i Paulem albo napatoczy się jakiś interesujący temat na lekcji, choć to drugie zdarza się stosunkowo za rzadko. Wszystko psuje jednak wizja całego dnia spędzonego w jednym budynku, w gryzącym mundurku i ciągłej monotonii.

Po posiłku sprzątamy ze stołu i w pośpiechu zbieramy rzeczy. Po zapakowaniu plecaka wsiadam do auta i odpalam silnik. Theo po chwili dołącza do mnie, do naszego wspaniałego BMW serii 4 Gran Coupé. Na autach znam się w sumie tylko dlatego, że od jakiegoś czasu otaczam się samymi chłopakami. No, oczywiście nie licząc Beth. 

Tata, Anthony, Ian, Theo i Paul, mój przyjaciel. Sami mężczyźni.

- Gotowa? – pyta brat, usadawiając się na siedzeniu obok. Przekręcam głowę w jego stronę, spoglądając na niego z ukosa.

- Gotowa – odpalam silnik i ruszam w kierunku szkoły.

Surrounded by boysOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz