22

1.7K 45 30
                                    

Brałem udział w wielu wojnach, ale przed żadną się aż tak bardzo nie bałem jak teraz. W tym momencie walka nie będzie toczyła się tylko o smoki i piątkę ludzi, ale o cały archipelag. Nie mogliśmy przegrać.

Na przyjęciu urodzinowym Astrid nie wydarzyło się nic wartego większej uwagi. Oczywiście impreza była cudowna. Tańce, muzyka, śpiewy. Wszyscy choć na chwilę mogli oderwać się od smutnej rzeczywistości. Niestety, mogła to być nasza ostatnia uczta w życiu.

Od tamtego dnia minęły cztery dni. Dużo się wydarzyło przez ten czas. Odbyło się zebranie. Przyszli wszyscy najważniejsi wikingowie, moi przyjaciele i ja. Nie obyło się również bez kłótni i wyzwisk. Głównie ze strony Sączyślina. Na jego nieszczęście Ashley także dysponowała bogatym zasobem słów, których nie omieszkała użyć. Koniec końców wszystko zostało ustalone. Listy do sąsiednich osad wysłane. Byliśmy dobrze przygotowani. Plan był prawie idealny. Więc dlaczego tak bardzo się bałem? Wiedziałem, że Drago jest sprytny. Po za tym miał wojowników, którzy od dzieciństwa byli uczeni jak zabijać, nie tylko smoki...

Siedziałem w swoim domku i obracałem w rękach Smocze Oko. W żadnym wypadku nie mogło trafić do rąk Viggo. Nie było odwrotu. Jasno dałem mu do zrozumienia, że po dobroci go nie dostanie. Dlatego też armia Krwawdonia powiększyła się o paruset żołnierzy i przy okazji odział jeźdźców na Paszczogonach.

Westchnąłem cicho i schowałem Oko do torby. Nie mogłem go stracić. Po chwili na dworze rozbrzmiał róg, informujący o przybyciu posiłków. Wyszedłem przed chatę i udałem się w stronę doków. Rzeczywiście, widok kilkuset statków wypełnionych wikingami i tysiącami smoków lecących nad nimi mógł przyprawić o zachwyt, ale ja się nie cieszyłem. Właśnie w tym momencie, w momencie w którym poprosiłem tych ludzi o pomoc, wydałem wyrok śmierci na przynajmniej połowę z nich.

Wreszcie łodzie zacumowały przy brzegu. Wszyscy zaczęli się witać, ściskać sobie dłonie i uśmiechać się przyjaźnie. Jak mogłem być takim głupcem? Gdybym tylko nie dał się wtedy zaskoczyć i dać zaciągnąć na Berk, nic by się nie wydarzyło. Wszystko, to co teraz się działo, to co dopiero się wydarzy, to moja wina. Skutki moich źle podjętych decyzji.

Zbiorowisko zaczęło cichnąć. Wszyscy przywódcy ruszyli do Twierdzy, aby jeszcze raz, tym razem w komplecie, omówić strategię.

- Czkawka?- rozległ się głos za mną. Należał do Astrid.

- Idziesz?- uśmiechnąłem się cierpiętniczo i kiwnąłem głową. Razem ruszyliśmy na zebranie. Tak naprawdę, chciałem odwlekać to tak długo jak tylko będzie możliwe. Jak wspomniałem na początku, plan był PRAWIE idealny. Jeden czynnik mógł zadecydować o powodzeniu lub wręcz odwrotnie. Ale to był jedyny sposób. Naszą przewagą mogła być nieostrożność Drago. Zawsze stawiał na pierwszą kartę, choć był sprytny to nie potrafił planować. Teraz, na nasze nieszczęście, miał Viggo, a on był praktycznie mistrzem w podstępach. Dlatego pozostała tylko jedna opcja. Jeśli uzna, że ma przewagę i stoi na wygranej pozycji, przegra. Można tego dokonać tylko w jeden sposób. Dać mu to, czego pragnie.

Słońce właśnie zaczęło zachodzić, a ja stałem na klifie razem z moimi przyjaciółmi. Ashley rzuciła mi się na szyję. Po jej policzkach spłynęło kilka łez. Oddałem uścisk żeby po chwili ją od siebie odsunąć. Uśmiechnąłem się lekko, aby ją pocieszyć.

- Skup się na swoim zadaniu i nie zamartwiaj się o mnie na zapas- powiedziałem.

- Ten plan jest do kitu. Nienawidzę go- szepnęła.

- Przecież wrócę- odpowiedziałem i skoczyłem. W wodzie czekał już Wrzeniec.


Odkryć tajemnicę- historia smoczego jeźdźca.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz