- Kim jesteś?- zapytał Stoick.
- To mało istotna informacja. Natomiast moja propozycja może cię zaciekawić.
-Jaka?- starał się ukryć swoje zdezorientowanie i zaciekawienie, ale przede mną nic się nie ukryje. Taka już moja natura.
- Wyzywam cię, Stoicku Ważki, na pojedynek. Ja kontra ty, jeśli wygram wypuścicie mnie i mojego smoka, natomiast jeśli ty zwyciężysz będziecie mogli zrobić co chcecie. Zgoda?- zacząłem, a na moją twarz wpłynął zwycięski uśmiech, którego nie dało się dostrzec spod maski. Byłem pewny, że się zgodzi. Dla wikinga hańbą jest odmówienie pojedynku, a przecież wódz nie może na to pozwolić.
- Zgoda- jak zawsze przewidywalny. Najwyraźniej nie za wiele się zmieniło przez te lata. No tak, tradycja rzecz święta i trzeba o tym pamiętać.
- Na arenie. W samo południe- wypuścili mnie z celi, abym mógł potrenować, ale zabrali Szczerbka, więc nie było mowy o ucieczce. Od razu wybrałem się do lasu nad zatoczkę, w której poznałem Mordkę. Słyszałem jak wikingowie przygotowują się na walkę. Ja natomiast nie miałem zamiaru ćwiczyć i się męczyć, byłem pewny, że wygram. Może jestem zbyt pewny siebie, ale zawsze najpierw myślę potem robię, no może w większości przypadków. Nikt nie jest wszechwiedzący. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Obudziłem się chwilę przed walką. Zrobiłem szybką rozgrzewkę i ruszyłem w stronę wioski. Oczywiście nie obeszło się bez pełnych pogardy, wyższości oraz zainteresowania spojrzeń mieszkańców. No cóż, niecodziennie ktoś wyzywa jednego z najlepszych wojowników na archipelagu do walki. Szkoda, że ja mieszkam poza archipelagiem. Mówi się trudno. Ludzie schodzili się już wokół areny i zajmowali swoje miejsca.
Mój ojciec stał na środku „sceny" i czekał na moje przybycie. Z daleka zauważyłem, że miał ubrany tradycyjny pas do pojedynków.
- Wybierz broń!
- Mam własną- powiedziałem i wyciągnąłem Inferno, płonący miecz, który sam stworzyłem. Twarz rudobrodego wikinga wyrażała tylko jedną emocje- zdziwienie. W głębi serca cieszyłem się, że postanowiłem dorobić mojej broni wysuwane ostrze. Dzięki temu potencjalny wróg nie mógł go wykryć, gdyż oręż był przypinany do mojego kostiumu.
- Więc zaczynajmy!- krzyknął wódz.
Poczekałem chwilę aż zrobi pierwszy ruch, zwinnie unikałem jego ciosów. Po chwili kiedy był już trochę zmęczony, zaatakowałem, przeskoczyłem nad nim, zrobiłem salto, popchnąłem go i moja broń znalazła się przy jego gardle.
Tak jak przewidziałem, walka była szybka. Dlaczego? Dlatego, że miałem bardzo dużą przewagę nad Stoickiem. Ja wiedziałem o nim wszystko, słabe punkty, styl walki i parę innych przydatnych ciekawostek. On natomiast, nie wiedział o mnie nic. Po za tym, przez te 8 lat zdążyłem spotkać naprawdę wiele różnych osób.
- Wygrałem- powiedziałem, jak by to była najzwyklejsza rzecz na świecie, bo przecież dla mnie...była.
Stoick
Jak! Jak on to zrobił?! Pokonał mnie?! Byłem wściekły, ale wcale nie zamierzałem wypuścić tego dzieciaka. Był zbyt niebezpieczny, w końcu latał na Nocnej Furii, przeklętym pomiocie burz i śmierci. Nigdy nie opuszczę żadnej okazji żeby zabić te przeklęte bestie, które zabiły tylu naszych. Kiedy jeździec się odsunął, dałem Pyskaczowi znak, aby go złapał. W ciągu sekundy Gbur wykonał moje polecenie i nieznajomy był trzymany przez mojego przyjaciela. Zabrałem z ziemi mój topór i powoli zbliżałem się do smoka, ZABIJĘ GO!!!
Czkawka
Odsunąłem się od mojego taty żeby mógł wstać, ale nagle od tyłu złapał mnie mój dawny nauczyciel, nie mogłem się ruszyć. Widziałem jak ojciec podnosi broń i... idzie w stronę Szczerbatka?!
CZYTASZ
Odkryć tajemnicę- historia smoczego jeźdźca.
FanficCzkawka ucieka ze swojej rodzinnej wyspy, Berk. Odlatuje wraz ze swoim najlepszym przyjacielem, Szczerbatkiem, który jest smokiem. Chłopak od zawsze próbował dowiedzieć się kim jest? Czy uda mu się to podczas jego podróży? Czy wróci kiedyś do domu...