13. Czyżby nadeszła pora na zmiany?

541 28 0
                                    

*Giny*

Musiałam szczerze porozmawiać z Jakiem na temat tego, co usłyszałam od Charlotte, bo inaczej to nie da mi spokoju. Ja naprawdę nie chcę stawać między nim, a jego rodziną, chociaż wszyscy wokół właśnie tak to widzą.

- Giny, skarbie, w życiu nie uwierzysz, co się stało! - Jakie dosłownie na mnie wpadł. Widać było, że coś go niesamowicie cieszy. Przynajmniej on ma powód do wesołego fruwania na wszystkie strony.

- Zwolnij trochę, kochanie, bo jeszcze kogoś przewrócisz, a mówiąc "kogoś," mam na myśli siebie. - zaśmiałam się, widząc jego niekontrolowany napad radości. Bardzo chciałabym oglądać go takiego codziennie.

- Przepraszam. - mój chłopak wylądował, stawiając mnie na równych nogach przodem do siebie.

- Co się stało, że masz taki dobry humor? Naprawdę, aż miło popatrzeć.

- Tak w skrócie, rozmawiałem przed chwilą z Harrym i on powiedział mi, że może będzie w stanie mnie polubić. Nawet zwrócił się do mnie po imieniu! Normalnie, pełen sukces! - szczerze, byłam pozytywnie zaskoczona słowami swojego chłopaka. Naprawdę cieszyłam się, że chociaż mój brat nie będzie sprawiał nam problemów. Oby to było już na stałe, a nie tylko przez pewien okres, jak to wyglądało w przypadku Charlotte. - Nie cieszysz się? - Jakie od razu zauważył, że uśmiech zagościł na mojej twarzy jedynie przez chwilę.

- Oczywiście, że się cieszę, skarbie. - przytuliłam go na potwierdzenie swojej wypowiedzi.

- Ale...? - niestety nie uszło jego uwadze, że coś mnie gnębi, jednak nie był to odpowiedni moment na to, żeby rozmawiać o problemach z Charlotte. Powinniśmy się teraz cieszyć, że Harry dotrzymał słowa danego mi w krainie snów, a nie zadręczać wkurzającą córką Dzwoneczka.

- Nie ma żadnego, "ale." - Jakie spojrzał na mnie nieprzekonany. Doskonale wiedział, że kłamię i najwidoczniej nie zamierzał się kryć z tym, że nie jest inaczej. - Nie, nie rozmawiajmy o tym teraz. Nie, kiedy jesteś taki rozweselony. Nie chcę ci niepotrzebnie psuć humoru. - odwróciłam się, żeby odejść, ale Jake złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie.

- Chodź, chodź.

- Jake puść mnie. - próbowałam mu się wyrwać, jednak chłopak nie dał się tak łatwo.

- Nie ma takiej opcji, skarbie. - Jakie wziął mnie na ręce i wzbił się w powietrze, by skierować się ze mną w kierunku dachu szkoły.

Na dachu

Syn Piotrusia Pana usadził mnie na dachówkach, po czym położył się obok mnie z tym swoim zwycięskim rogalem na twarzy. Oboje byliśmy świadomi tego, że nie zdołam zejść bez jego pomocy. Niby mogłabym zawołać swojego smoka, ale nic by to nie dało, ponieważ Luna została na moim okręcie.

- Jake, ja chcę zejść. - powiedziałam stanowczo, na co mój chłopak spojrzał na mnie rozbawiony.

- No to schodź. - gdyby moje spojrzenie mogło zabijać, Jake leżałby już martwy.

- Jesteś wredny.

- Takiego mnie kochasz. - trudno było się z tym nie zgodzić. Nagle wpadł mi do głowy pewien szatański pomysł, dzięki któremu mojemu chłopakowi raz na zawsze odechce się tego typu żartów. Wstałam z miejsca siedzącego i podeszłam do krawędzi dachu. - Skarbie, co ty robisz?

- No, schodzę. - odpowiedziałam, jak gdyby nigdy nic.

- Jak niby chcesz zejść? - Jake przeniósł się do pozycji siedzącej najpewniej po to, żeby lepiej mnie widzieć. I bardzo dobrze.

Następcy : Między nami piratamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz