26

18.8K 955 767
                                    

Leżałam w łóżku nie mając siły się podnieść. Nie miałam ochoty nic robić. Najchętniej cały dzień leżałabym oglądając sufit. Sięgnęłam po telefon gdzie widniała wiadomość od Charlie

fuckoff: Wiem, że dalej leżysz w łóżku leniu, rusz to dupsko i zajmij się czymś produktywnym

ja: tak jakby eee no wiesz, nie chce mi się?

fuckoff: kobieto jeszcze dwa tygodnie i święta, wtedy będziesz mogła nic nie robić.

ja: no właśnie zaczynam świąteczne przygotowania

ja: przygotowuje się mentalnie, a do tego trzeba dużo skupienia u know

fuckoff: mój bosz, rusz się bo ja nie mam zamiaru siedzieć w takim syfie

ja: wait... What?

użytkownik fuckoff dzwoni do ciebie

Podniosłam się jednym ruchem i odebrałam połączenie.

—TAK PRZYJEŻDŻAM TĘPA DZIDO! — wykrzyczała Charlie na jednym tchu i zaczęła machać rękoma jak opętana.

—O MÓJ KURWA BOŻE

Moje serce zaczęło bić przynajmniej 10 razy szybciej. Zdałam sobie sprawę, że mam dwa tygodnie żeby kupić jej jakiś prezent.

To nie tak, że nie miałam zamiaru dawać jej prezentu, po prostu nie wyczekuje świąt dlatego zapominam o takich rzeczach.

—Kiedy przyjeżdżasz? — zapytałam układając się wygodniej.

—Masz dokładnie 11 dni żeby mi coś kupić.

—Ej, to nie tak, że jeszcze nic nie mam, ale... No nic nie mam. — opuściłam głowę.

—No jakbym cię nie znała — zaśmiała się — nie masz się czym przejmować.

—Wiesz, że cię kocham nie?

—A spróbowałabyś nie - puściła mi oczko — Luck'owi coś dajesz? 

—C-co? 

—No, jesteście przecież przyjaciółmi. — spojrzała wymownie — Czy może coś więcej? 

—Znajomymi ok. Po prostu go uczę, a w zamian mogę ćwiczyć na jego siłowni. — wzruszyłam ramionami. 

—I patrzeć na jego seksowne ciałko hmmm? — poruszyła brwiami.

—Jesteś głupia, nie gadam z tobą nara. — wystawiłam język i rozłączyłam się. 

fuckoff: i tak wiem że idziesz szukać mi prezentu 

ja: NARAA

Opadłam na łóżko. Nie miałam za dużo czasu na wymyślenie czegoś sensownego, więc postanowiłam po prostu ruszyć na poszukiwania. Zebrałam w sobie resztki siły, wzięłam portfel w razie jakby udało mi się coś znaleźć i ruszyłam do drzwi. W kuchni zatrzymała mnie mama. 

—Gdzie idziesz? — zapytała spokojnie, szykując dzisiejszy obiad. 

—Poszukać prezentu dla Charlie na święta. Przyjeżdża za 11 dni! — wiedziałam, że też się ucieszy. Zawsze ją lubiła i doskonale wiedziała, że wciąż jest moją najlepszą, w sumie też jedyną, przyjaciółką. 

—Ojej, to wspaniale! Mam nadzieję, że spędzi tu trochę czasu. Tak dawno jej nie widziałam. — zamyśliła się na chwilę. —Co do prezentów, myślałaś już co dać tacie? 

To nie jest mój tata. 

—Yyy, nie, jeszcze nie. — jakbym kiedykolwiek miała taki zamiar. 

—On już ma dla ciebie kupiony, ty też powinnaś coś kupić. — pomachała łyżką, którą akurat trzymała w ręce. 

—Dobrze mamo. Idę. — oznajmiłam i ruszyłam na przystanek.

Na autobus czekałam zaledwie 5 minut. Założyłam słuchawki i włączyłam muzykę. Wysiadłam pod galerią handlową. Poczułam jak coś podnosi mi się w żołądku gdy zobaczyłam tłum ludzi kręcący się w około budynku. 

No tak, okres przedświąteczny. 

Wzięłam głęboki wdech, zarzuciłam kaptur na głowę i ruszyłam do środka. Wszędzie wisiało pełno światełek i różnych ozdób świątecznych. W witrynach sklepowym wszystko było czerwono-białe, w gwiazdki, mikołajki, bombki i tym podobne. Cały ten natłok był przytłaczający. 

Jak ja mam tu coś znaleźć. 

Weszłam do pierwszego lepszego sklepu, jak się okazało, ze wszystkim i niczym zarazem. Rozglądałam się między półkami szukając czegoś co mogłoby się spodobać mamie, Charlie czy Lukowi. 

Mamie i Charlie. Mamie i Charlie, Skyler. 

Uhh.

 Z jednej strony chciałam mu coś dać bo jednak był nieliczną osobą która była dla mnie miła. Poznałam też jego rodzinę. Ale czy to nie byłaby przesada? Poza tym, co miałabym mu dać.

Weszłam w alejkę w której znajdowały się przepiękne lampiony i świeczniki. Nie musiałam się długo zastanawiać, Charlie uwielbiała świeczki o zapachu lawendy. Kupiłam jej dwa ozdobne, białe lampiony, zestaw lawendowych świeczek i lampki w kształcie jasnych kul, które dodatkowo oświetlą lampiony.

Ruszyłam w stronę drugiego sklepu jakim była księgarnia. Dokupiłam jeszcze książkę jej ulubionego autora, o którym niedawno wspominała. Mamie kupiłam nową książkę kucharską, ostatnio próbowała robić coraz to nowe rzeczy, więc pomyślałam, że może jej się przydać. 

Przechadzając się, a raczej przebijając się przez tłum doszłam do sklepu z biżuterią, gdzie zdecydowałam się kupić bransoletkę z pierwszą literką mamy imienia. 

Po dotarciu na piętro zaczęłam rozglądać się za wymuszonym prezentem dla mojego prześladowcy. W końcu kupiłam mu najtańszy z możliwych krawatów. 

Z kilkoma torebkami zakupów w dłoniach ruszyłam do wyjścia. Mój wzrok jednak przykuła mała kula. W środku, gdzie po potrząśnięciu padał śnieg, stała mała drewniana chatka, przed którą dwójka dzieci lepiła bałwana. Ozdoba wprowadziła mnie w nostalgiczny nastrój. W rezultacie kupiłam ją. 

Kupuje wszystkim prezenty, to chyba mogę i sobie.

Czułam się jak dziecko, które dostało najlepszy prezent na świecie. Wyszłam ze sklepu wciąż przypatrując się zdobyczy, gdy nagle banda chłopaków przeszła szybkim krokiem przed moją twarzą, a jeden z nich uderzył mnie ramieniem. Kula wypadła mi z ręki i roztrzaskała się z wielkim hukiem o podłogę. 

Czar prysł. 

Mój kawałek szczęścia znów stał się nieosiągalny. Zrobiło mi się przykro, miałam ochotę rozpłakać się jak mała dziewczynka. Chłopacy zaczęli się śmiać. Podniosłam wzrok i zobaczyłam znajome mi oczy blondyna. Luke stał nie wiedząc jak się zachować w towarzystwie chłopaków z którymi chodzimy do klasy. 

Oczywiście nie dałam po sobie nic poznać. Chłopak został odciągnięty przez innych którzy gratulowali mu trafienia właśnie na mnie i wywinięcia mi takiego numeru. 

Zaciągnęłam kaptur i zostawiając mój rozbity na podłodze kawałek szczęścia ruszyłam do domu. 


Don't touch me, pleaseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz