"Arthur... Czemu milczysz? Czy chodzi o tych trzech facetów w metrze ? - dziewczyna spojrzała na niego lekko nieobecnym wzrokiem - nie czuj winy. Byli okropni, wiesz o tym - zaczęła, zbliżając do niego swoją twarz, tak, że dzieliły ich jedynie milim...
Arthur wpatrywał się jeszcze jakiś czas na drzwi biurowca Camden Tower, w których zniknęła Layla. A więc była prawdziwa. Był już pewien tego, że to nie majaki jego umysłu. Dawno nie czuł się tak lekko. Miasto o tej porze dnia powoli zwalniało swoje zwykle rozpędzone do granic możliwości tempo. Większość ludzi zaczęło pracę, a ulice świeciły pustkami przez te kilka godzin, zanim pracownicy udadzą się na korporacyjne lunche. Arthur szedł powolnym krokiem, obserwując nieliczne grupki przechodniów, dla których dotychczas był niewidzialny, teraz go to nie obchodziło, ponieważ ktoś go dostrzegał.
- Dzień dobry Arthurze - powitał go szorstki głos pani psycholog w Arkham State Hospital, gdzie uczęszczał na sesje.
- Dzień dobry - mężczyzna usiadł na krześle na przeciwko masywnego dębowego biurka, zawalonego stertą papierów.
W gabinecie jak zwykle panował nieład, a w powietrzu unosił się mocny zapach papierosów, który drażnił gardło, powodując nagły wybuch śmiechu Arthura.
- Jak się czujesz ? - kobieta poprawiła na nosie okulary i zaczęła studiować kartę choroby - Prowadzisz swój dziennik, tak jak cię ostatnio prosiłam ? - dodała, gdy mężczyzna się uspokoił, a że nadal milczał, powtórzyła ostrzej - Arthur... Prosiłam cię, byś prowadził dziennik... Mam nadzieję, że masz go ze sobą.
- Mam - odpowiedział cicho, wyciągając z kieszeni płaszcza zgnieciony zeszyt i podając go kobiecie, która zaczęła go kartować.
- Księga żartów ? - spytała po chwili, czytając jeden z akapitów.
- Tak... Jak już wspominałem, chciałbym zostać komikiem...
- Nie pamiętam, byś o tym kiedykolwiek mówił - odpowiedziała sucho, nadal przeglądając zeszyt - "Mam nadzieję, że moja śmierć będzie miała większy sens niż życie" - dodała czytając akapit z dziennika - Co to znaczy?
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
- Nie zrozumiałaby pani - odparł sucho.
- Wyglądasz na spokojniejszego. Czy coś się stało? - dodała po chwili, patrząc mu prosto w oczy.
- Możliwe - Arthur nie zamierzał jej się zwierzać.
Czuł, że nigdy go nie słuchała. Nie obchodził jej.
- Arthur. Te spotkania mają ci pomóc... Jeśli mi nie powiesz...
- I tak nigdy pani nie słucha. O tym, że chcę zostać komikiem mówiłem kilka razy... Niech pani powie szczerze, że nie obchodzi pani mój los. Los takich jak ja nikogo nie interesuje. Równie dobrze mógłbym umrzeć na chodniku i nikt nie zwróciłby na mnie uwagi...
- Arthur... Wiesz dobrze, że starałam ci się pomóc...
- Chciałbym tylko by pani spytała doktora, czy zwiększy mi dawkę leków. Nie przyszedłem tu się zwierzać.
- Arthur... Bierzesz siedem różnych tabletek. Jestem pewna, że muszą coś robić...
- Gdyby coś robiły to bym o to nie prosił.
Kobieta złożyła plik dokumentów i odłożyła go na biurko, patrząc na mężczyznę.
- Arthur... Nie mam dla ciebie dobrych informacji. Niestety odcięto nam budżet. A to oznacza, że Arkham State nie będzie dłużej finansować naszych spotkań.
- To skąd będę brał moje leki ? - w jego głosie dało się słyszeć napięcie, kobieta jednak tyko wzruszyła ramionami.
- To miasto nie dba ani o takich jak ty, ani takich jak ja. Wiedz, że mnie też jest ciężko... Wypiszę ci ostatnią receptę, według zaleceń lekarza... - powiedziała sucho, mężczyzna jednak już jej nie słuchał.
Bez słów zabrał z biurka receptę i opuścił gabinet. A więc odcięli go od leków. Wizyta u prywatnego psychiatry kosztowała krocie, nie było go na nią stać. Zdenerwowanie spowodowało jego kolejny atak śmiechu, którego przez długą chwilę nie mógł opanować.
"Leki nie są mi potrzebne. Nie będę ich brał" - pomyślał w końcu, idąc prosto do domu "Wystarczy mi ona".
Gdy mijał stację metra, przypomniał sobie sytuację, której świadkiem był kilka dni wcześniej, gdy ratownicy medyczni stali nad leżącym na chodniku mężczyzną i komentowali: "Wyobrażasz sobie? Umierasz na chodniku i nikt nie zwraca na ciebie uwagi? To okropne..." Arthur nie chciał tak skończyć. Chciał być zauważony. Chciał sprawiać ludziom radość swymi żartami. "Nie chciałbym umrzeć na chodniku, mijany przez nieczułych na mój los przechodniów" - zatopił się znów w swych rozmyślaniach - "Ale to nie jest ważne. Mam ją. Jej zależy" - dodał, przywołując w umyśle obraz Layli.
***
Tego dnia musiał jeszcze pójść do firmy, by zabrać swoje prywatne rzeczy.
- O, a kogo tu przywiało? - powitał go ironiczny ton jednego z mężczyzn.
- Stary... Na prawdę zabrałeś spluwę do szpitala dla dzieci? - zawtórował mu drugi, co Arthur starał się zignorować, pakując do płóciennej torby rzeczy ze swojej szafki.
- A może chciałeś opowiedzieć im ten swój śmiertelnie śmieszny żarcik? - zaśmiał się mężczyzna, który dzień wcześniej sam podarował mu pistolet.
To przelało szalę goryczy, Arthur wybuchł:
- Tak, zgadza się, byłem tam z cholerną spluwą, za którą notabene nadal ci wiszę !
- Stary, ale co... - mężczyzna udawał zdziwionego, ale ten już go nie słuchał, wychodząc z firmy.
***
- Już wróciłeś z pracy? Tak wcześnie? - gdy otworzył drzwi mieszkania, powitał go głos matki, która siedziała przy toaletce, nakładając na twarz puder.
- Miałem krótszą zmianę - skłamał szybko - A ty czemu się malujesz?
- Mam przeczucie, że Thomas Wayne dostał mój list i że dzisiaj tu przyjdzie... - zaczęła, układając włosy w ciasny kok.
- Mamo... Tyle listów mu napisałaś, a on na żaden nie odpisał. Czemu akurat dziś miałoby być inaczej?
- Śniło mi się to synku. A ty coś taki szczęśliwy? Co z twoją randką?
- Wychodzę na nią za chwilę.
- I jak ona wygląda? Ta dziewczyna? - kobieta odwróciła się od lustra i spojrzała ciepło na syna.
- Spodobałaby ci się. Ma długie brązowe włosy... Ubiera się elegancko. Jest bardzo miła... Na prawdę mnie słucha i mam wrażenie, że obchodzi ją to co mówię...
- Cieszę się synku, że ci się układa - odpowiedziała, wracając do nakładania makijażu.