Wiadomość o tym, że Thomas Wayne mógł być ojcem Arthura, spadła na niego niczym grom z jasnego nieba. Nigdy, nawet w najśmielszych marzeniach nie marzył o tym, że mógł być synem takiej osobistości.
Od momentu gdy ta informacja do niego dotarła, dzień stał się jakby lepszy, a dotychczasowe obawy, że nie pasuje do Layli ucichły.
Był synem człowieka, który kandydował na samego burmistrza miasta Gotham. Teraz jego życie miało się zmienić o sto osiemdziesiąt stopni. Cóż z tego, że ojciec im nie pomagał? Na pewno gdyby tylko dowiedział się o ich ciężkiej sytuacji, chciałby wesprzeć rodzinę Fleck. A może nawet pozwoliłby im u siebie zamieszkać?
Arthur słyszał, że Thomas miał jednego syna - Bruce'a. Już wcześniej, czytając jakiś artykuł w gazecie, zwrócił uwagę na stojącego obok kandydata na burmistrza, małego chłopca, który kurczowo trzymał rękę ojca i niepewnym wzrokiem patrzył w obiektyw aparatu.
Mężczyzna postanowił zrobić wszystko, by Thomas dowiedział się o jego istnieniu. Wreszcie miał ojca. Ojca, którego tak brakowało mu przez całe życie. Ojca, który będzie mógł dać mu przykład, zająć się nim i matką. Chciał wierzyć w to, że Wayne był dobrym człowiekiem, lecz to niesprzyjające okoliczności sprawiły, że musiał wyrzec się ojcostwa i ukrywać swój romans z Penny.
- Gdzie idziesz, Arthur? Do tej dziewczyny? - matka zwróciła uwagę, że jej syn w pośpiechu wkładał na siebie płaszcz, który wcześniej rzucił w nieładzie na podłogę.
- Pojadę do Wayne'ów. Osobiście wręczę mu twój list - odkrzyknął, zamykając za sobą drzwi.
Chciał jak najszybciej dotrzeć do posiadłości swego ojca. W myślach wyobrażał sobie powitalną scenę, gdy po latach rozłąki wpadają sobie w ramiona, a następnie siadają w przestronnym salonie by wypić wspólnie herbatę. Poza tym miał młodszego brata, a zawsze marzył o posiadaniu rodzeństwa. Oczami wyobraźni widział siebie w pięknym ogrodzie, gdzie bawi się z małym Brucem, pokazując mu magiczne sztuczki.
- Bilety do kontroli - z zamyślenia wyrwał go głos kontrolera.
Niechętnie wyjął z kieszeni pognieciony bilet, pokazując go mężczyźnie, niezadowolony, że ktoś wytrącił go z wizji. Gdy tylko konduktor odszedł, Arthur wrócił do swych marzeń, przymykając powieki i pozwalając, by jego myśli pędziły w nieznane mu dotąd rejony.
Widział swoją matkę, Penny, która wreszcie miała opiekę prawdziwej pielęgniarki, dzięki czemu Arthur mógł skupić się całkowicie na karierze komika i dopracowywaniu programu stand upowego. Jego myśli pognały dalej, w kierunku Layli - dziewczyny, którą pokochał i która odwzajemniała to uczcie. Wreszcie nie bał się, że jest z nim tylko z litości. Wreszcie był kimś. Miał status i pieniądze, był w końcu synem samego Wayne'a. Zaczął snuć plany o tym, że oświadczy się jej w pięknych okolicznościach przyrody, a potem zamieszkają w jednej z posiadłości, którą jako prezent ślubny podaruje mu ojciec. Wreszcie będzie szczęśliwy, z ukochaną u boku, nie czując strachu i niepewności.
Z zamyślenia wyrwał go zgrzyt hamującego z impetem pociągu. Arthur przetarł oczy, zdając sobie sprawę, że jest na miejscu. Jego serce zabiło niespokojnie, wiedząc że za moment dojdzie do konfrontacji. Szybkim krokiem wyszedł ze stacji metra i ruszył w kierunku ulicy, przeskakując po dwa schody na raz. Okolica w której mieściła się posiadłość Wayne'ów była w rzeczy samej bardzo urokliwa. Uliczki z okazałymi willami tonęły w zieleni świerków i dębów, które jeszcze nie zaczęły zmieniać kolorów na jesień. Mężczyzna rozejrzał się oddychając pełną piersią i układając w głowie mowę, którą powie na widok ojca.
"T-tato, to ja" - mówił w myślach, ciągle zmieniając wersję. "Nie-e to bez sensu... Bardziej formalnie... Panie Thomasie... Wiem, że pan mnie nie pamięta, ale jestem synem Penny Fleck... Zna ją pan, prawda? A może lepiej... Nazywam się Arthur... Arthur Fleck. Nie zna mnie pan, ale jestem pana synem..."
W końcu jego nogi stanęły przed solidną mosiężną bramą, która odgradzała posiadłość Wayne'ów od ulicy. Arthur rozejrzał się po spokojnej, roztaczającej się przed nim okolicy. Ogród przyszłego burmistrza Gotham robił wrażenie - idealnie przystrzyżony trawnik ciągnął się niemal za horyzont, po bokach białego podjazdu rosły zadbane thuje uformowane w różne kształty. Alejka prowadziła prosto do willi, przed którą stała masywna fontanna z rzeźbą amora.
Nowa sytuacja sprawiła, że Arthur poczuł niesamowity stres. Nie wiedział co powinien powiedzieć. Po prostu zadzwonić dzwonkiem i poprosić o Thomasa Wayne'a ? Nagle z jego ust dobył się gardłowy śmiech. Mężczyzna kucnął, by powstrzymać atak. Za nic w świecie nie chciał, by ktokolwiek go teraz zobaczył. Śmiech wydobywający z jego ust z każdą chwilą nabierał mocy, powodując że z oczu mężczyzny popłynęły łzy. Złożył dłonie jak w modlitiwie i ukrył w nich twarz, przez co wyglądał tak jakby szlochał.
"Kilka wdechów... I wydechów" - odliczał w myślach pomiędzy atakami, które w końcu zelżały.
I wtedy go zobaczył. Małego chłopca, który jak gdyby nigdy nic bawił się w drewnianej altance.
Od razu poznał w nim Bruce'a Wayne'a.
CZYTASZ
Joker 2019 - Arthur Fleck - Fanfiction - Joaquin Phoenix
Fanfiction"Arthur... Czemu milczysz? Czy chodzi o tych trzech facetów w metrze ? - dziewczyna spojrzała na niego lekko nieobecnym wzrokiem - nie czuj winy. Byli okropni, wiesz o tym - zaczęła, zbliżając do niego swoją twarz, tak, że dzieliły ich jedynie milim...