Jedziemy drugą noc.
Jakieś kilkanaście minut po tym, jak się zakradliśmy, pociąg ruszył i dotąd nie pojawiły się żadne trudności. Maszyna też nie wydaje się rozlatywać, więc może moje drobne obawy się nie sprawdzą, może nie zginiemy w wypadku kolejowym.
Nad ranem, za dwie, trzy godziny, powinniśmy być już za górami, na równinach europejskiej Rosji, a tak właściwie, już teraz jesteśmy w Europie.
Ponad rok temu, końcem zeszłej zimy, gdzieś w tym miejscu, również w pociągu, na tym skraju dwóch światów, skuty kajdanami i obdarty z praw, których i tak nigdy nie miałem, oficjalnie zostałem zabity. Poniosłem "śmierć cywilną", nawet nie posiadając "cywilnych narodzin" i zostałem odesłany na wieczne zapomnienie, aby zgnić za życia pośród mrozu, lasów, ludzkiej głupoty i przemocy, niezliczonych aktów bezmyślnego okrucieństwa, słabości, pośród wypaczeń, których człowiek, który nie widział ich na własne oczy, nie jest w stanie sobie wyobrazić czy pojąć, aby pogrążony we wiecznej rozpaczy stać się jednym z synonimem mi nadanym, aby być żywym trupem mego kraju, katorżnikiem.
Jednak dziś jestem znowu po tej stronie.
Razem z tą wszą.
Razem wróciliśmy z otchłani, a właśnie teraz przeszliśmy, czy raczej przejechaliśmy, bramy piekieł. Po miesiącach szaleńczego marszu i desperackiej walki, dzięki wielu mniej lub bardziej interesownym świadectwom dobroci, ogromnym pokładom wręcz niewyjaśnionego szczęścia, upartości oraz wytrwałości wróciliśmy w granice ziemskiego padołu, przesiąkniętego łzami i krwią.
Powróciliśmy do Imperium, które odrzuciło nasze istnienia.
A ponieważ to zrobiło, utwierdziło mnie w przekonaniu, iż muszę go zniszczyć i stworzyć na nowo.
Tak, to miejsce ma naprawdę dziwny wpływ na ludzi.
Dla bezpieczeństwa postanowiliśmy trzymać warty, aby mieć pewność, że gdy strażnicy postanowią wypełnić obowiązek i sprawdzić wagony, będziemy chociaż trochę przygotowani. Pierwsze czaty miała wesz, a drugie mam ja.
Ona obecnie śpi skulona w kącie koło skrzyń. Jej białe, długie włosy są wszędzie, skutecznie zasłaniając jej całą twarz i ramiona, a ona sama tkwi niemal w bezruchu. Jest to trochę dziwne, ale gdy śni, nigdy się nie obraca, nie wierci, nic, zawsze zasypia i budzi się w prawie tej samej pozycji, gdyby nie to, że widać jak oddycha, już nieraz byłbym pewien, że nie żyje.
Za niedługo będę musiał ją obudzić, aby w końcu podała mi swój wspaniały plan na to, jak opuścić pędzący pociąg. Jeśli poda mi stałe "jakoś to będzie", to przysięgam, że wyrzucę ją z wagonu, aby ukazała jak to zrobić.
Zastanawiam się nad tym, jak postawić ją na nogi, wczorajszego ranka sama się zbudziła, jednak dziś koniec odpoczynku nastąpi trochę wcześniej. Mogę po prostu ją zawołać, a jeśli to nie pomoże, rzucić w nią czymś lub szturchnąć, mogę też być ciut wredniejszy...
Nim jest mi w stanie do głowy przyjść jakiś dobry pomysł, pociąg gwałtownie hamuje, a ponieważ siedzę tyłem do kierunku jazdy, odrzuca mnie do przodu i upadam na twarz.
- Co jest do cholery?! - pchła momentalne budzi się i podnosi, albowiem nią również rzuciło, jednak delikatniej i o skrzynie.
- Pociąg się zatrzymał - odpowiadam zirytowany i rozdrażniony, podnosząc się z podłogi. To ma być jakaś kara czy co? Jak ona mnie podle budzi, to wszechświat nie ma z tym problemów.
- Dojechaliśmy do stacji? Miałeś mnie... - wzburza się zdziwiona, od razu posądzając mnie o bezmyślność.
- Нет, ни за что (Nie, nie ma mowy) - przerywam jej ostro, masując nieco obolałą twarz. - Jest jeszcze noc, stacja będzie za jakieś pięć godzin, jeszcze chyba nawet całkowicie gór nie opuściliśmy - tłumaczę, dźwigając się go pionu.
- Więc dlaczego? - zastanawia się, po cichu zadając pytanie, prawdopodobnie sama do siebie.
- Może znowu coś się popsuło - rzucam, zbierając swoje manatki i pakując wszystkie rzeczy. - Najważniejsze jest to, że pociąg jest po drugiej stronie Uralu i zatrzymał się zapewne z dala od ludzi, więc wykorzystajmy, co daje los i spadajmy stąd - ogłaszam, zbliżając się do drzwi wagonu, podczas gdy wesz, podążając za moim przykładem, również przygotowuje się do drogi.
- Dobra, możemy iść - kobieta oznajmia po chwili, stając obok mnie i czekając, aż otworzę wagon. Widząc to, przesuwam nieco wrota, aby stworzyć wnękę, przez którą się przeciśniemy. Pchła oczywiście wyskakuje pierwsza, głośno spadając na kamieniste podłoże. Zaraz po tym, jak się odsuwa, robię to samo.
Jest odkładnie tak, jak mówiłem. Mamy jeszcze noc, jesteśmy gdzieś pośrodku niczego na końcu jednego z łańcuchów gór. Jakieś dwadzieścia metrów widać zarys lasu, naszego przyjaciela i oprawcy. Teraz tylko trochę się w niego zagłębić i możemy spokojnie iść na Moskwę.
- Nie zamykasz ich? - pchła nagle mnie trąca, wskazując na drzwi.
- A po co? - prycham obojętnie, spoglądając na nią pytająco. Ona ma zamiar coś powiedzieć, jednak pojawiające się znikąd światło lampy paraliżuje nas i kieruje naszą uwagę w swoją stronę.
- Иван! Там кто-то есть! (Iwan! Ktoś tam jest!) - pojawia się również niepewny krzyk. Spoglądamy w źródło blasku, widać tam dwoje lub troje ludzi, którzy zbliżają się do nas. - Вы там! (Wy tam!) - mężczyzna wrzeszczy ponownie, a my, nie czekając już jak idioci, zaczynamy biec w stronę lasu. - Cтоять! (Stójcie!) - po kolejnym krzyku pojawiają się strzały, które dzięki bardzo wczesnej porze i ograniczonej widoczności są niecelne.
Pędzimy jak najszybciej, potykając się nieznacznie o kamienie.
Przedzieramy się przez krzaki, gałęzie, omijając wystające korzenie.
Tamci wrzeszczą.
Strzelają.
Ale nie biegną za nami.
Po kilku minutach gonitwy chowamy się za drzewami. Zastygamy w bezruchu, w ciszy próbując unormować oddech i się uspokoić. Wesz stoi parę metrów ode mnie. Spogląda na mnie niepewnie.
Nasłuchujemy.
Dookoła nas jest wiele rozmaitych dźwięków.
Świsty wiatru. Cykania świerszczy. Szum drzew.
Jednak nie słychać ludzi.
Nie ma też wątłego światła lampy, które powinno przebłyskiwać przez drzewa.
Odpuścili.
- Mówiłem, że to tak się skończy - wzdycham poirytowany, bezwładnie zjeżdżając po pniu drzewa na ziemię i przysiadając bezsilnie.
- A ja mówiłam, że się uda, panikarzu - ona uśmiecha się szyderczo, podchodząc i przyklękając przede mną.
- Nie panikuję, tylko myślę realistycznie - syczę, wbijając w nią ciut oburzony wzrok. Czy naprawdę zdrowy rozsądek od razu musi oznaczać panikowanie lub histerię?
- Zrobiłeś sobie coś? - pyta nagle, lustrując mnie wyniośle i nabierając pewnej powagi, a ja płoszę się nieco tą nagłą zmianą.
- Нет? (Nie?) - odzywam się z wahaniem, nie rozumiejąc, o co jej znowu chodzi.
- Czy coś w ogóle się nam stało? - kontynuuje twardo, wciąż nie tracąc obojętnej podniosłości. Muszę przyznać, że taka wersja jej oblicza jest dość dziwna do podziwiania, jakby zaraz miała mnie zdzielić i nazwać niewdzięcznym dzieckiem.
- No nie - ponownie odpowiadam zdezorientowany, nie wiedząc, czego mogę się spodziewać.
- Więc nie marudź i się ciesz - ogłasza radośnie, podnosząc się i dumie stając przede mną. - Ostatnia prosta przed nami - nadmienia, odwracając głowę w stronę zachodu i patrząc tam z nadzieją i tęsknotą.
-----------
Ten i poprzedni, dzisiejszy rozdział miały być pierwotnie jednym, ale postanowiłam je rozdzielić, bo tak jakoś bardziej mi pasowało i to między innymi dlatego są takie krótkie. Mnie też się to nie podoba, no ale... na swoje usprawiedliwienie powiem, że w następnym rozdziale zacznie się trochę akcji.
Życzę wam miłego dnia/nocy.
CZYTASZ
Zesłanie / countryhumans / Polska / ZSRR
AdventureOdwiecznym, sprawdzonym sposobem pozbywania się problemów w Imperium Rosyjskim było wysyłanie niewygodnych delikwentów w głąb ośnieżonych odmętów kontynentu. Ten sam los spotyka młodą Polskę, kiedy jednak dociera na miejsce swej kaźni, okazuje się...