Koń okazał się lepszy, niż mi się na początku wydawało. Uwiózł nas dość daleko, jadąc kilka godzin bez przerwy. Udało na się nam zbiec jakieś kilkadziesiąt wiorst. Opuściliśmy tamten las, przejechaliśmy parę pól, oczywiście w nocy, a później zaszyliśmy się w małym zagajniku.
Na razie nie ma śladów żadnej pogoni. Nikt więcej za nami nie jechał. Nikt nas nie śledził i nikt do nas nie strzelał. Jednak dalej staramy się być dość czujni, jeśli znowu nas znajdą, to nie mamy jak się bronić, a ja jak uciekać, więc jedną opcją, jaką nam pozostaje, to próba ukrycia się.
Obecnie leżę na jakimś powalonym pniu, a wesz stara się wyjąć kulę z mojej nogi. W rzeczach tego kozaka było coś na wzór polowej apteczki. Znaleźliśmy tam bandaże, skórzaną opaskę i jakąś chustę. Była też butelka wódki. Chciałem wypić, ale oczywiście ona wzięła mi ją, mówiąc, że alkohol przyda się do odkażenia postrzału. Nie zaprzeczam, ale mi też się należy chociaż małe znieczulenie.
- Ja wiem, że musisz mi to wyciągnąć i że musisz grzebać w mojej nodze, ale możesz to robić... delikatniej? - syczę przez zęby, starając się nie skupiać na przykrym uczuciu w swojej prawej kończynie dolnej.
- Inne rzeczy wytrzymałeś, a tego nie wytrzymasz? - odrzeka powątpiewająco i ciut drwiąco, jednak wyraźnie skupiona na swoim zajęciu. Potwierdza mi to nieznośnie, bolesne rwanie oraz przeświadczenie, że coś rusza się w moim ciele.
- Nie mówię, że nie, bo bywało gorzej, ale to dziwne i nieprzyjemne, kiedy czujesz, jak ktoś dłubie ci w mięśniach - nadmieniam, ciężko wzdychając i ponownie bezwiednie kładąc twarz na ramieniu. Jedyne co mi pozostaje, to czekać i dalej wpatrywać się w las, konia lub ten spróchniały pień.
- Zaraz skończę, bądź dzielny - wesz śmieje się łagodnie, wciąż ze mnie kpiąc. Ja nie mając już na nic siły, tylko wydaję niezadowolony pomruk zirytowania.
Staram się skupić swój umysł na czymkolwiek innym. Uważnie obserwuję pożyczonego przez nas karego konia, który przywiązany do drzewa, skubie jego liście. Odrobinę nerwowo stukam palcami o korę, chyba mają nadzieję, że jakoś mnie to uspokoi. Wsłuchuję się też w ciche nucenie opatrującej mnie kobiety. Ona zawsze, gdy musi się na czymś skupić, to nuci piosenki, najczęściej jakieś żołnierskie piosnki. Kiedyś zwykło mnie to ciut drażnić, ale teraz już chyba przywykłem, bo nawet sam kojarzę te wszystkie melodie.
- Gotowy? - nagły koniec utworu i poczucie, że wszystkie ciała obce opuściły moją nogę, zapowiada mi rychły kres mych męczarni, lecz wcześniej jeszcze ostatni punkt programu.
- A co za różnica? - ogłaszam beznamiętnie, nawet nie podnosząc głowy. I tak będzie boleć jak cholera.
- Taka, żebyś mi się nie wystraszył i nie zerwał lub uciekł za bardzo z nogą - tłumaczy ciut poirytowana. Słyszę, jak czegoś szuka, a po chwili rozlega się odgłos otwieranej butelki.
- Делай то, что должен делать (Rób to, co musisz) - odrzekam, głośno wypuszczając powietrze i mocnej napinając mięśnie. Sekundy później rwący ból w mojej nodze przybiera na sile i zaczyna promieniować po całym ciele, wywołując odrętwienie. Wydaje się, jakby to miejsce wyżerał mi kwas, a to tylko odkażający alkohol. Syczę, zaciskając pięści i wbijając paznokcie we własną skórę. Płyn rozlewa się po mojej ranie, jego nadmiar ciurkiem spływa mi z kończyny nieco rozchlapany drobnymi, acz gwałtownym szarpnięciami, od których nie jestem w stanie się powstrzymać.
- Już koniec - wesz odzywa się litościwe, ogłaszając ukończenie tej czynności, lecz ja dalej doznaję nieznośnego pieczenia. - Tu masz, jeśli cię to pocieszy - dodaje odrobinę rozbawiona, kładąc obok pnia, na wysokości mojej głowy, butelkę i od razu zabierając się za obwiązanie mnie bandażem.
CZYTASZ
Zesłanie / countryhumans / Polska / ZSRR
AventuraOdwiecznym, sprawdzonym sposobem pozbywania się problemów w Imperium Rosyjskim było wysyłanie niewygodnych delikwentów w głąb ośnieżonych odmętów kontynentu. Ten sam los spotyka młodą Polskę, kiedy jednak dociera na miejsce swej kaźni, okazuje się...