Przystań rewolucjonistów

704 85 45
                                    

Pierwsze dni podróży były znacznie bardziej uciążliwe niż podejrzewałam. 

Za nami pięć mdławo identycznych dni morderczego marszu.

Nasza droga wiedzie przez las z dala od ludzi, rzadko kto ją używa i nawet kupcy się tędy nie zapuszczają, ale nie dziwi mnie to. Jest bardzo wąska, a dodatkowo zima w tym roku była, czy tam jeszcze jest, bardzo mroźna i śniegu napadało wyjątkowo dużo, dlatego szlak stał się niezwykle kopny i łatwo ugrząźć w zaspach, lecz mimo tego idziemy bardzo śpiesznie, niemal do upadłego. Robimy tylko krótkie postoje, najczęściej, aby coś zjeść. Nasze pożywienie stanowią kawałki zamarzniętego chleba, wodę bierzemy z czasem napotkanych przerębli na strumieniach, ale zwykle, gdy chce się nam pić, po prostu bierzemy trochę śniegu do ust.

Śpimy mało, bo tylko z pięć, czasem sześć godzin, a nasze "posłanie" robimy sposobem Ostyaków. Wchodzimy głębiej w las i przy samym pniu grubego drzewa, najczęściej sosnowego, gdzie śnieg zawsze odstaje na kilkanaście centymetrów, tam możemy spokojnie spuścić się do czegoś w rodzaju jamy. Każde z nas, przy swoim własnym pniu, wykopuje pod śniegiem lodową norę. Pod śniegiem jest znacznie cieplej niż nad jego powierzchnią, a takie legowisko rzadko się zawala. Problem pojawia się, gdy w nocy są porywiste zamiecie, wtedy z takiej jamy ciężko jest się wydostać, ale zdecydowanie lepiej jest przeczekać taką zawieję niż zamarznąć lub zgubić się w lesie.

Przerwę na sen nasz kończymy zwykle zgodnie, gdy oboje uznamy, że już dość wypoczęliśmy i że możemy iść dalej, jednak już raz obudziłam bolszewika i zmusiłam go do kontynuowania wędrówki, mimo jego sprzeciwu. Wczoraj mróz był wyjątkowo ostry i w pewnym momencie obudziłam się, czując przejmujące zimno i odrętwienie w ciele, a zaraz potem pojawiła się niezwykle wielka chęć do snu. Wydało mi się wtedy, że zbliża się chwila mego zgonu. Zerwałam się i zbudziłam łajzę. Boczył się na mnie za to aż do rana, ale na szczęście wysiłek mnie rozgrzał i odwiódł od tego dziwnego stanu, więc wszystko wyszło na dobre, a i tak jesteśmy już trochę przyzwyczajeni do wędrówek w nocy.

Jednak nareszcie, dzisiaj, późnym wieczorem dnia szóstego, dotarliśmy do naszej przystani. 

Jest to mała chatka, przypominająca często spotykane przy głównych drogach izbuszki, czyli małe karczmy i noclegownie dla podróżujących, lecz jest nieporównywalnie bardziej zaniedbana i skryta. Ze wszystkich stron otaczają ją gęsto rosnące drzewa oraz coś na wzór młodnika, który skutecznie odgradza ją od świata. Sam domek, jak niemal wszystkie na całej Syberii, jest zbudowany z drewna i stosunkowo mały. Śnieg grubo pokrywa jego dach, przez co ma się wrażenie, że zaraz się zawali, ale w porównaniu do tego, jak spędziliśmy nasze ostatnie noce, to i tak niemal hotel pięciogwiazdkowy.

Bolszewik pierwszy zbliża się do chatki i zagląda do środka przez oszronione okna. Jak zawsze podejrzliwy, uważnie przygląda się jej wnętrzu, aby sprawdzić czy nikt tam na nas nie czeka lub czy nie ma tam uciekinierów podobnych nam. Ułatwia mu to intensywnie świecący księżyc i całkowicie bezchmurne niebo, które zapowiadają wyjątkowo mroźną noc. 

- Пустой (Pusty) - ogłasza, odwracając się ode mnie.

- Więc wchodzimy - opowiadam pewnie, ruszając się z miejsca, podczas gdy on chwyta za klamkę drzwi, które, tak jak zapowiadał Mikołaj, okazują się otwarte. Wślizgujemy się do środka, a naszym oczom ukazuje się z pozoru przeciętna chata. Nie za wiele detali jest widocznych, jednak na stole stoi lampa naftowa. Dla bezpieczeństwa zasłaniam okna położonym nieopodal szmatami, a Moskal tymczasem stara się zapalić lampę.

W mdłym świetle płomienia możemy dokładniej przyjrzeć się wnętrzu. W jednym z kątów stoi małe drewniane łóżko posłane zwykłą, białą pościelą. Obok na podłodze leżą dwa duże materace, a na nich są położone poduszki i jakieś koce ładne poskładane na w kostkę. Zaraz przy nich, wzdłuż całej ściany, rozciąga się ława, na której poustawiane są różne tobołki, zapewne pozostawiony dla nas prowiant. Jest tu też oczywiście wielki, drewniany stół, zajmuje on większą część izby. Stoi przy nim pięć krzeseł, z czego dwa wyglądają na trochę zbyt zbutwiałe, aby na nich bezpiecznie usiąść. Po drugiej stronie, naprzeciwko posłań, znajduje się komoda pełna różnych zwitków, książek, atlasów i map. Na niej, przy lewej krawędzi, ułożone są ciepłe i grube ubrania, odpowiedniejsze do wyprawy przez Syberię niż nasze więzienne, przydziałowe łachmany. Na prawej krawędzi leży złożona mapa.

Zesłanie / countryhumans / Polska / ZSRROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz