Podróżuję samotnie już prawie miesiąc.
W ciągu tych tygodni wszystko przebiegło całkiem gładko. Do Mińska dotarłam dość szybko, w drodze poznałam grupę młodzików, dezerterów armii carskiej, którzy pomogli mi dostać się w okolice Brześcia. Była to ciekawa podróż, ale przygody tej wyprawy nie są warte rozczulania się, bo na dobrą sprawę ich nie ma. Ten czas spędziłam jedynie na śpiewach, opowieściach i przyglądaniu się młodzieńczym przepychankom.
Kilka dni temu zetknęliśmy się z polskimi legionistami. Po pierwszym zdziwieniu, wielkim niedowierzaniu i paru łzach żołnierze podzielili się ze mną bardzo cennymi informacjami o dokładnym miejscu pobytu kilku ważnych osób. Chcieli też od razu wysłać jakąś depeszę, żeby wszystkich powiadomić o tym, że żyję, ale zabroniłam im. Od celu już wtedy dzieliło mnie bardzo niewiele, więc nie mogłam pozwolić, aby odebrali mi tę przyjemność. Spotkani przeze mnie chłopcy, Antoni, Tadeusz i Piotr, zostali z wojakami i poszli z nimi szykować jakąś "akcję", tym sposobem znowu idę bez kompanów, lecz nie narzekam.
Niedawno minęłam polskich chłopów, którzy tylko potwierdzili mi, że punkt docelowy jest już blisko, a fakt ten raduje mnie niezmiernie.
Znudzona małym osamotnieniem, ale i podekscytowana nadchodzącym spotkaniem, zajmuję swój czas, podziwiając polne kwiaty. Bezdroża są usiane ostatkami krwistych maków, które postanowił trochę przedłużyć swój żywot do sierpniowych dni. Gdzieniegdzie przebijają się z oddali szafirowe łany bławatków, przywodzące mi na myśl bałtyckie fale. Polany lśnią złotem jaskrów i wrotyczów. Pomiędzy jeszcze nieskoszonymi zbożami rosną fioletoworóżowe kąkole, a w powietrzu unosi się kojący zapach rumianku.
Towarzyszą mi jedynie ptaki, owady i cisza.
Po tych miesiącach brak docinek, kłótni czy zwykłych rozmów jest taki dziwny...
Ten Moskal wywołuje u mnie tyle sprzecznych odczuć, że ciężko mi je opisać, a jego słowa za każdym razem zdają się odbijać echem w mojej głowie.
Najpierw chłodno obwieszcza mi, że jeśli zajdzie potrzeba, to się mnie pozbędzie, a po chwili, ciut spanikowany drobną niepoprawnością, jakby strwożony, aby mnie nie urazić, stara się pożegnać w moim języku.
Trudno znaleźć równie zagadkową i smutną istotę, co on.
Wiele rzeczy, które mówi, robi, sprawiają, że w środku czuję strach, jakbym patrzyła na bestię, która tylko czeka na szansę, żeby rozszarpać wszystkich, którzy zamknęli ją w klatce i którzy staną jej na drodze.
Ani na chwilę nie odstępuje mnie obawa, że Rosję dopiero będą czekać mroczne czasy, że on może stać się jeszcze gorszy.
Ale przecież ludzie nie rodzą się źli, tylko się tacy stają, inni ich takimi czynią.
To nie jego wina, że ktoś zabrał światło z jego duszy i zastąpił je obojętnością na cierpienie pozostałych oraz trawiącym pragnieniem zemsty, czyniąc ją mroczną i oziębłą, że niemal nie okazano mu żadnej miłości czy życzliwość, których nigdy się do końca nie nauczył, bo wszelkie ich skrawki zostały mu brutalnie odebrane, że każdy przejaw jego jestestwa był tłamszony i odrzucany, że jego nieliczni bliscy zostali mu odebrani, że jedną szansę przeżycia zapewniły mu wycofanie i nieufność, że jedynym oferowanym mu przez los uczuciem była nienawiść.
Jednak to on zdecydował się ją pielęgnować do punktu, w którym jedyne wyjście widzi w bezwzględnym oczyszczeniu kraju, skąpaniu go w krwi ludzi, którzy stworzyli go takim, jakim jest.
Lecz to nie jest sposób na życie, znaczy jest, ale życie żałosne, nędzne i bolesne. Bolszewik jest silnym człowiekiem, jeśli chciałby, to jestem pewna, że mógłby przezwyciężyć swą zawiść, uwolnić od tortury, jaką sam sobie tworzy. W całej naszej podróży wielokrotnie wygrywał z samym sobą, z przysposobioną surowości, niewrażliwością i brutalnością stając się potulnym pantoflem.
![](https://img.wattpad.com/cover/201904722-288-k647549.jpg)
CZYTASZ
Zesłanie / countryhumans / Polska / ZSRR
AventureOdwiecznym, sprawdzonym sposobem pozbywania się problemów w Imperium Rosyjskim było wysyłanie niewygodnych delikwentów w głąb ośnieżonych odmętów kontynentu. Ten sam los spotyka młodą Polskę, kiedy jednak dociera na miejsce swej kaźni, okazuje się...