Wiosna zaczęła się już na dobre.
Śnieg niemal całkowicie stopniał, dni są wyraźnie dłuższe, a słońce czasem przygrzewa naprawdę mocno, aż chciałoby się zostawić gdzieś płaszcze, ale zapewne jeszcze niejednokrotnie się nam przydadzą, dlatego trzymamy dalej część naszych ubrań. Może wydają się już niepotrzebne, ale wątpię, że w Górach Uralskich będzie gorąco. Wiatr jest raczej ciepły i przyjemny, miło uprzyjemnia marsz, zamiast go utrudniać. Widać też coraz więcej zwierząt, zwykle z daleka, nie podchodzą do nas, ale jednak są. Tajga zaczyna się zielenić, igły na drzewach nabierają żywszego koloru, na krzewach pojawiają się pąki, cały czas słychać śpiewy najróżniejszych ptaków. Jest jeszcze jeden ważny element tej pory roku, który teraz bardzo daje się nam we znaki.
Deszcz.
Nie mam nic do deszczu, nie pada zbyt często, nie pada też długo, jednak gdy już to robi, to leje niemiłosiernie. Nic niemal nie widać, cała droga jest pełna błota i trudna do przejścia, a nasze ubrania w momencie są całe przemoczone. Nie wiem, jak to się stało, że żadne z nas się nie przeziębiło, może to kolejna z niezwykłych cech związanych z byciem państwem.
Oddaliliśmy się już od ludzi i coraz bardziej zbliżamy się do Uralu, i obecnie mamy też inne problemy niż deszcz, na przykład szukanie wody. Już nie ma wszędzie dookoła nas śniegu, a picie z kałuży się mi nie uśmiecha. Moje zdrowie jest raczej niewzruszone, ale lepiej nie sprawdzać jego granic. Tak czy inaczej, nasze baniaki na wodę, znalezione w chacie na początku podróży, w końcu się na coś przydają.
Ale wracając do chwili obecnej.
Zbliża się wieczór, od kilkunastu minut szukamy jakiegoś schronienia, ponieważ oczywiście leje. Jeśli do godziny, dwóch, nie znajdziemy niczego godnego uwagi, będziemy znowu zmuszeni zrobić sobie prowizoryczny szałas, coby przynajmniej nie kapało nam na głowę.
- B-bolszewik - wesz niespodziewanie chwyta mnie za ramię, ciągnąc mnie do tyłu i jąkając się pierzchliwie.
- Что? (Co?) - odwracam się odrobinę zirytowany, zerkając na jej przerażoną twarz i drżącą dłoń, która wskazuje coś w oddali. Mrużę podejrzliwie oczy, osłaniając twarz od deszczu, który skutecznie utrudnia mi widzenie, jednak po chwili dostrzegam ruch w krzakach.
Niedźwiedź.
Jakieś dwadzieścia metrów od nas stoi niedźwiedź. W kłębie ma ponad metr, futro zapewne jasne, ale teraz zmokłe, przez co trudno określić. Widać, że jeszcze jest młody, nie za duży, niedawno musiał opuścić matkę, ale jest wystarczający, aby nas zabić.
Patrzy w naszą stronę, przygląda się nam zainteresowany, ale pozostaje w miejscu, nie rusza się. Tylko zerka w bezruchu, oceniając nas. Tymczasem my czujemy, jak śmierć ponownie się z nami wita.
- Powoli idź do tyłu, kieruj się na lewo, ja pójdę na prawo, nie przyspieszaj, nie obracaj się, po prostu idź, powoli i nie patrz mu w oczy - syczę, starając się zachować spokój i delikatnie odsuwając ją od siebie. Ta w odpowiedzi nerwowo kiwa głową i głośno przełykając ślinę, zaczyna wykonywać moje polecenia.
Oddalamy się ostrożnie, stawiając bardzo małe kroki, delikatnie i ostrożnie stąpając, aby się przypadkiem nie poślizgnąć i nie zakończyć swojego życia w tak żałosny sposób.
Zwierz wypada ze swojego dziwnego transu i zaczyna się do nas zbliżać. Nieśpiesznie, bacznie, ale jednak z każdą sekundą zmniejsza dzielącą nas odległość.
Ogarnia nas panika, adrenalina zaczyna buzować w moich żyłach, wywołując niepohamowany stres, który zmusza mój umysł do desperackiej szarpaniny w celu znalezienia jakiegokolwiek rozwiązania. Skupiony i zdeterminowany, a zarazem zrozpaczony wyraz twarzy kobiety mówi mi, że jest w trakcie podobnego wysiłku.
CZYTASZ
Zesłanie / countryhumans / Polska / ZSRR
AventureOdwiecznym, sprawdzonym sposobem pozbywania się problemów w Imperium Rosyjskim było wysyłanie niewygodnych delikwentów w głąb ośnieżonych odmętów kontynentu. Ten sam los spotyka młodą Polskę, kiedy jednak dociera na miejsce swej kaźni, okazuje się...