46

345 35 5
                                    


Gwiazdy zdobiły nieskazitelne niebo.

Tej ciepłej nocy, cierpiały dwa serca.

To chore, z jak bliskich osób, można stać się nieznajomymi.

Pomimo że ich relacja była chaotyczna, skryta i dla wielu zdawała się nawet niebliska, to znali siebie lepiej, niż ktokolwiek.

Niestety ich związek był wystawiony na największą próbę, przed jaką mógł stanąć - Wolą poświęcenia i zmiany, dla drugiej osoby. 

- Mocniej! - krzyknął Johnny, będąc rzuconym na metalową siatkę - Tylko na tyle cię stać?!

Wziął rozbieg, odbijając się od płotu i wytaczając cios.

Jeden na trzech, a nadal nie umieli okiełznać jego siły i woli walki. Był napędzany przez złość i cierpienie, chciał tak bardzo pozbyć się z siebie jakichkolwiek emocji. 

Krew powoli spływała po jego twarzy, chociaż nie było to wiele w porównaniu do obrażeń ciała. Ale, nie powstrzymywało go to, dopóki faktycznie nie dostał w słaby punkt i osunął się po ścianie na ziemię.

- Zostawcie go. - mruknął jeden z nich, wycierając krew z nosa - Bez przypału, Kim.

- Jeszcze... z wami nie skończyłem! - sapał, ledwo przytomny.

Światła uliczne rozlewały się w jego wizji. Jedyne, na czym mógł się skupić, to na swoim nierównomiernym oddechu i drżących rękach, które odmawiały mu posłuszeństwa.

- Ah, naprawdę... - oparł głowę o ścianę i zamknął oczy.

Oprócz krwi na jego twarzy były również łzy. Dlatego mężczyźni byli z początku skołowani, kiedy Johnny zaczął się rzucać, ale kiedy ostatecznie ich zaatakował, odwzajemnili tę dziwną wolę walki.

Po dwudziestu minutach podjął próbę wstania. 

Obolałe żebra, kostki i kolana nie dawały za wygraną.

Zrezygnowany wyjął z kieszeni telefon i zaśmiał się pod nosem. Był pęknięty, na dodatek parę godzin wcześniej padła mu bateria.

- To jest kara, za to co zrobiłem, nieprawdaż? - uśmiech nadal nie schodził mu z twarzy.

Po chwili usłyszał ciche miauczenie, które dobiegało z kartonów obok niego. Ignorował to, ale siedząc tak i nie mając nic do robienia, wolał sprawdzić, co to, niż użalać się nad sobą. Spróbował znowu wstać, nie dając się bólu.

Tym razem poszło mu lepiej i trzymając się paru rupieci, które były wystawione w alejce, dotarł do pudła z czarnym workiem.

- Chyba żart... - powiedział z niedowierzaniem i otworzył worek.

W środku znajdował się mały, czarny kotek. Trząsł się, pewnie był strasznie głodny, przez co miauczał, a Johnny przeklął pod nosem, biorąc go na ręce. 

- A myślałem, że to ja jestem niemożliwym skurwysynem. - pogłaskał go i wzdechnął - Nie tylko ja mam zły dzień, co?

Kotek zmotywował go do wyjścia z alejki i znalezienia sklepu. Trzymał go blisko siebie i parę minut później znalazł narożnikowy sklep 24/7. 

Za resztę drobnych w kieszeni kupił karmę dla kota i wodę. Wyszedł ze sklepu i przysiadł na ławce parę metrów od sklepu, otwierając saszetkę i lekko wzdrygając na zapach jego jedzenia.

Na wieczko od puszki wycisnął karmę i położył ją na ziemi razem z kotkiem, który niemal natychmiast zaczął jeść.

- Jezus, zwolnij, bo się udusisz. - lekko go pogłaskał, otwierając butelkę.

Do nakrętki nalał wody i położył koło wieczka. Na początku zwierzę skupiało się na jedzeniu, więc nawet tego nie zauważyło, ale później zaczęło pić.

Przez to, że nie było innego pojemnika, co jakiś czas Johnny napełniał je z powrotem.

- Gdyby związek był taki łatwy, jak opiekowanie się tobą. - zaśmiał się do siebie - No cóż, tu się rozstajemy towarzyszu.

Johnny wstał z lekkim trudem, trzymając się za brzuch i odszedł, kątem oka zerkając, jak kotek zjada ostatnie kawałki jedzenia w śmierdzącej galaretce. 

Tak jak on, był zgubiony, samotny, a teraz i głodny.

Możliwe, że przez to zatrzymał się i spojrzał z powrotem na stworzonko, które desperacko za nim pobiegło.

- Nie gadaj... - uśmiechnął się i potrząsnął głową.

Schylił się i podniósł futrzaka, ponownie go głaszcząc.

- Czyli będziemy włóczyć się tej nocy razem? Niech ci będzie, tylko mnie nie osraj. 

Kiedy odwrócił się, ujrzał znajomą mu sylwetkę ze skrzyżowanymi rękoma.

- Zawiodłem się. - powiedział ze skruszonym głosem i łzami w oczach.

- Dużo osób się na mnie zawiodło, włącznie ze mną. - odpowiedział, nadal miziając kota.

- Nie powinno cię tu być. - dodał i zrobił krok w jego kierunku.

- Spadaj, nigdzie nie wracam. - odpowiedział, za nim ten zrobił kolejny krok.

- Johnny! - krzyknął, wywołując jego wzrok na sobie - Coś ty zrobił?

- Błędy, popełniłem kolejne błędy, jeśli chcesz wiedzieć. - warknął.

- Zraniłeś ją znowu? - zagryzł wargę.

- Tak, nie mogę z nią być. Po prostu muszę odpuścić dla jej dobra. 

- Dla jej dobra? Johnny, powinieneś błagać ją na kolanach, żeby do ciebie wróciła, w tym momencie! Chcesz ją tak łatwo odpuścić? Po tym wszystkim? - opuścił ręce.

- Nie chce jej więcej ranić! - podniósł głos.

- To się do chuja zmień! - podszedł do niego gwałtownie - Zmień się, biegnij do niej i rób to, czego nie mogłem robić ja!

- Taeyong... - wyszeptał.

- Za godzinę będę po ciebie, więc się śpiesz. - zabrał kota z jego rąk - No idź, debilu! 

Bez słowa, Johnny odwrócił się i odbiegł. Nie wiedział, czy to przez fakt, że stał się osobą, której również nie mógł spojrzeć w oczy.

Czy przez to, że to były trzy cierpiące serca? 


---

Wszystkiego naj miśki w nowym roku!

Chciałam napisać wam to wcześniej, ale byłam zajęta :/

W zamian robię dziś maraton!

Oczekujcie rozdziałów tutaj i z Unhealthy Lucasa!

Call me Daddy || Johnny ||  18+ [Poprawa]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz