Harry niechętnie szedł do Wielkiej Sali. Po pierwsze, wolał zostać przy ślizgonie. Teraz,gdy się rozdzielili, nie będzie wiedział jak ma się Malfoy, czy polepszyło mu się, czy może wręcz przeciwnie? Miał przed sobą cały dzień i całą noc niepewności, strachu i jeszcze jednego, bliżej niezidentyfikowanego uczucia. Po drugie, był okropnie zmęczony i jedyne o czym marzył to ciepłym i miękkim łóżku. Gdy szedł oczy same mu się zamykały. Miał nadzieję, że zaliczy szybkie śniadanie, zrobi kanapki i skonsumuje je po drodze. Po trzecie, wiedział że w wielkiej sali prędzej czy później zjawią się jego przyjaciele, którzy nie mieli zielonego pojęcia o jego nocnej eskapadzie. Harry liczył, że zdąży uszykować kanapki i się ewakuować przed ich przyjściem. Był zbyt zmęczony by udawać, że wszystko gra. Podejrzewał, że na nogach utrzymywał się jedynie dzięki wściekłości, które ogarnęła cale jego ciało. Był zły na Snape'a za wczoraj, bo niepotrzebnie naskoczył na Malfoya przy nim, na Dumbledore'a, który powinien się cieszyć, że ktoś w końcu zaczął działać, na tajemniczego R.A.B., który wykradł przed nimi horkruksa i sprawił, że ich misja okazała się być jeszcze większym niepowodzeniem. Jego złość dosięgnęła nawet samego Malfoya. Harry zbyt bardzo polubił i pragnął jego towarzystwa. Gdy on dwoił się i troił by polepszyć ich relacje, ślizgon najzupełniej w świecie miał to wszystkim w wielkim poważaniu. Nieustannie swoim zachowaniem dawał do zrozumienia, że mu nie zależy.
Harry, by ulżyć trochę swoim emocjom, objechał jakiegoś pierwszaka przy drzwiach, odepchnął drugiego i wszedł do Wielkiej Sali, w której, ze względu na wczesną porę, panowała jeszcze cisza. Usiadł zaraz z brzegu, a nie tam gdzie zwykł zawsze siadać. Wziął dwie kromki chleba, niechlujnie posmarował je masłem, a potem zaczął wkładać na nie wszystko co miał pod ręką. Gdy był gotowy rozejrzał się po zgromadzonych. Dominowali pierwszoklasiści. On sam gdy był w ich wieku, z niezrozumiałych powodów, przychodził na śniadanie najwcześniej jak się da. Jakby bał się, że później zabraknie dla niego, chociaż talerze zostały tak zaczarowane by nieustannie się napełniać. Najwięcej osób było przy jego stole, najmniej, a nawet wcale, przy stole ślizgonów. Z tą zbędna wiedza wstał i ruszył do wyjścia mając nadzieję, że chociaż raz szczęście mu dopiszę i nikogo nie spotka.
Szczęście opuściło go wraz z przejściem przez obraz grubej damy. W pokoju wspólnym, na fotelu przy kominku, siedziała Hermiona i ze skupieniem czytała jakąś książkę. Harry nie widział tytułu, ale jakoś specjalnie go to nie interesowało. Miał nadzieję, że przyjaciółkę tak wciągnęła lektura, że go nie zobaczy.
-Skąd się tu wziąłeś? - dziewczyna zagadała go dopiero gdy ją, najciszej jak potrafił, minął.
-Nie rozumiem? - Hermiona odłożyła książkę i uważnie na niego spojrzała.
-Siedzę tutaj od co najmniej godziny. Czekam aż wasza dwójka w końcu wstanie, bo w soboty zawsze śpicie tak długo jak się da.
-Przykro mi, że nie szanujesz możliwości wyspania się w sobotę. Ja padam na twarz i chętnie..
-Bardzo blado wyglądasz, może jesteś chory?
-Jestem niewyspany Hermiono, źle spałem w nocy. W sumie to.. przez większość czasu nie spałem. Zjadłem śniadanie i położę się znowu.
-Coś się stało? - spytała zmartwiona Hermiona. - Czy Twoja blizna znowu się odzywa?
-Nie. - Harry posłał uśmiech przyjaciółce. - Mój brak snu nie ma nic wspólnego z Vo..
-Rozumiem. - powiedziała szybko Hermiona. - Nie będę Cię zatrzymywać, bo jeszcze mi tu padniesz. Jakbyś dalej nie mógł zasnąć daj znać.
-Dziękuje Hermiono. - Harry obawiał się, że gryfonka będzie bardziej naciskać, ale może faktycznie źle wyglądał? Obawiając się, że dziewczyna może jednak zmieni zdanie i zacznie dociekać, ruszył szybko do swojego pokoju.
CZYTASZ
Śmierć, która wszystko zmieniła[DRARRY]
FanfictionCzęsto jest tak, że za życia kogoś nie doceniamy. Nie myślimy nawet o tej osobie. Wszystko się zmienia kiedy ona umiera. Dociera do nas jak ważną rolę odgrywała w naszym życiu i jak źle będzie nam się żyło bez niej.. Niestety wtedy jest już za późn...