•
Słońce tego dnia jak przystało na okres księcia południa, świeciło promieniście. Mark budząc się, posiadał uśmiech na ustach. Jak co dzień wychodząc z kantorka, będąc zwartym i gotowym do pracy, zaciągnął się świeżym, porannym powietrzem aby jeszcze bardziej zaczerpnąć przyjemności z pracy w ogrodzie. Ciało samo parło do obowiązków. Jego miłości do kwiatów nie umiałby opisać nikt, nawet najlepszy poeta na świecie.
Tego dnia pan domu Doyoung poprosił go o zasadzenie pięknego krzewu kwiatów. Roślina ta jednak była aż nazbyt niebezpieczna. Bluszcz, który znajdował się w środku, wił się w taki sposób, iż jakiekolwiek zwierzę jakie w nie wpadło - nie miało drogi ucieczki. Piękne pąki na swych łodygach posiadały kolce, które mimo małej bolesności nie chciały za wszelką cenę wypuścić ze swoich sideł ofiary. Mark był świadkiem, kiedy to drobne ptaszki chciały przystanąć na chwilkę na ów krzewach, a już po kilku sekundach ich skrzydełka zaczepione choćby o jeden z ostrych stożków, powodowały ugrzęźnięcie i czekanie na przykrą śmierć. Ogrodnik często starał się ratować zwierzę, jak umiał. Niestety jednego dnia pan domu widział jego dokonania i od tamtego czasu miał absolutny zakaz czynienia tego. Jedyne co mógł zrobić to ostatecznie dobić biedne dziecko natury, aby nie cierpiało więcej i nie czekało na swój zgubny los.
Ze względu na swe właściwości bardzo spora część zewnętrznego ogrodu była nim porośnięcia, na co Mark wielce smucił się, bo przez to był świadkiem większej ilości zdarzeń niemiłych dla oka, niż przeciętny kłusownik, a co dopiero ogrodnik. Mimo to każdemu z biednych zwierząt robił mały pogrzeb i starał się, aby matka natura wzięła ich do siebie w godnych warunkach.
Kucnął więc przy części ogrodu, gdzie miały znajdować się kolejne krzewy i gołymi rękoma zaczął przygotowywać ową powierzchnię. Wszystko szło sprawnie. Ptaki ćwierkały, słońce powoli wychodziło zza horyzontu, a wiatr wiał lekko. Po bardzo niewielkim czasie ziemia była gotowa. Mark sięgnął po nasiona i wręcz z pasją rozsypał je. Na ostatek całość polał wodą z konewki i wstał aby przejść do innych roślin. Chodził on od jednej do drugiej i tak samo napajał. Przy okazji nie omieszkał się przy tym powiedzieć paru słów do swoich przyjaciół lub delikatnie pogładzić po listkach, aby sprawdzić, czy przypadkiem jakiś robaczek nie zdecydował się nimi poczęstować. Na sam koniec prac porannych zdecydował się jeszcze przyciąć wyrośnięty już nieszczęśliwy bluszcz. Wziął więc nożyce i zabrał się do pracy. Mark aż nawet z zapomnienia zaczął nucić, lecz wszystko to zostało przerwane w jednej chwili. Ogrodnik zahaczył bowiem palcem o jedną z łodyżek i tak w jego dłoń wbiły się niewielkiej wielkości dwa kolce. Wtedy też zgrabnie odciął on część rośliny i tak z kawałkiem bluszczu przyszpilonego do kończyny przeszedł do swojego kantorka, próbując znaleźć rozwiązanie jak najmniej boleśnie wyciągnąć małe nieproszone elementy natury ze swej dłoni.
W tym samym czasie złotowłosy książę próbując jakoś znaleźć zajęcie, szukał na swej półce odpowiedniej pozycji do przeczytania. Wszystkie książki jakie dotychczas przejrzał, zdążył już przeczytać, a jego dusza była spragniona nowych doznań. Wtem na jego głowę spadł jeden zakurzony egzemplarz historii nieznanej Donghyukowi. Masując swe sklepienie czaszki, schylił się po nią, a tytuł o dźwięcznej nazwie „Książę i księżniczka" zachęcił go do otworzenia owej pozycji. Jak udało mu się zauważyć, tom ten był powieścią romantyczną. Hyuck miał przyjemność po raz pierwszy czytać tego typu dzieło, stąd już 3 strona dzieła zaskoczyła go tak mocno, że odłożył on ją na gorsze dni.
Myśląc tak nad kolejnym zajęciem i wracając do doświadczeń dni poprzednich, napomknął w świadomości na uśmiechniętego ogrodnika. Przez to wszystko książę sam delikatnie podniósł swe kąciki ust, a z przepływu jakiejś dziwnej energii wstał i jak najszybciej umiał, wszedł na balkon. Zaczął rozglądać się za czarnowłosym, lecz nigdzie nie mógł go wychwycić. Wtedy też nad głową księcia zaczęły zbierać się czarne myśli. Wszystkie gorzkie słowa skierowane w jego stronę przez pana domu o tym, jakim niewdzięcznym i samolubnym człowiekiem jest, nagle w niego uderzyły. Czyżby to jego wina? Spłoszył jedynego czarnowłosego człowieka, jakiego znał. Przez swoje małe doświadczenie z ludźmi jego umysł przekolorował mocno sytuację i tak w ciągu kilku sekund jego humor znikł kompletnie. W akcie potężnego smutku zasiadł do maszyny i z czarnego jak heban materiału zaczął szyć piękną koszulę, która miała wyrażać wszystkie emocje, jakie nim teraz pałały.
Swój przedmiot tworzył do późnego wieczora, a przy usypianiu myśli dalej nie chciały przestać o sobie znać. O poranku Donghyuck dalej był w bardzo poturbowanym stanie. Nawet zapinając swą koszulę i patrząc na siebie, nie umiał myśleć o niczym innym jak o tym, bardzo pan domu miał rację. Wszystko to jednak zmieniło się, kiedy książę, chcąc zamknąć szafę, spojrzał przypadkiem w kierunku ogrodu. Może to ten uśmiech. Może to ciepłe zachowanie. Może coś innego. Lecz kiedy ujrzał tam czarnowłosego ze swoim słomianym kapeluszem na głowie, jego dusza jakby wyleczona powiała sama kończynami ku balkonowi. Tam też Hyuck przystanął, a gdy napotkał wzrok Marka i ujrzał jak ten, kłania się, jego cały dzień został naprawiony. Wtedy też Donghyuck zdecydował się na czyn także dosyć niebywały jak na niego.
- Ogrodniku! - padło z ust księcia. On sam tuż po chwili poczuł wielkie zszokowanie tym, co uczynił. W takim samym stanie był sam Mark. Po kilku sekundach podszedł on bliżej, aby móc dokładniej słyszeć księcia, a następnie ściągając kapelusz, spytał krótko.
- W czym mogę pomóc? - jego spokojny ton głosu emanował wręcz ciepłem, co ponownie rozczuliło Hyucka, który nie wiedział do końca co się z nim dzieje.
- Nie widziałem cię wczoraj w ogrodzie. Wystraszyłem cię? - książę jakoś łatwiej wypuszczał słowa w obecności kruczoczarnego. On sam nazywał to ciekawością, która mimo wszystko przerosła jego samego.
- Skądże. Skaleczyłem się przy pracy - na znak potwierdzenia swoich słów podniósł lekko dłoń, na której malowały się dwa niewielkie okrągłe strupy. Po chwili jednak na wspomnienie słów złotowłosego chłopak zaśmiał się.
- Czemu miałbyś mnie wystraszyć? Nie sądzę, żebyś miał ku temu powody, a co dopiero nie uważam, że to uczyniłeś - na sam koniec wypowiedzi uśmiechnął się.
- Nie umiem tego wytłumaczyć, ale byłem dziwnie zaniepokojony. Nie przeszkadzam ci w takim razie w pracy i życzę szybkiego zagojenia ran - wszystko to Donghyuck zapieczętował lekkim ukłonem w stronę ogrodnika. Czarnowłosy w zdumieniu szybko oddał czynność i z lekkimi rumieńcami spowodowanymi nieoczekiwanym czynem niegodnym jego osoby, odwrócił się i zgodnie z prośbą wrócił do pielęgnowania roślin. Księciowi zaś na powrót wróciło zdrowe myślenie i napomniał się w duchu, aby w przyszłości nie dawać się ponieść tak emocjom. Przemyślenia zaś o tym, skąd w nim taka chęć mówienia odstawił na bok, na lepsze dni.
• • • • • • • • • •
Achh, bardzo lubię ten rozdział. Podczas pisania skryptu bardzo mi się on nie podobał, ale kiedy teraz zabrałam się za pisanie go - odpłynęłam. Opisanie głębiej uczuć Marka było bardzo spontaniczne. Chciałam także napomknąć - tak, jest to zbliżony klimat do średniowiecza, natomiast aby pociągnąć lekko możliwości Donghyucka, książki są drukowane na poziomie XIX wieku, zaś maszyna do szycia działa na wymiar dzisiejszych czasów. Poza tym jeśli będziecie mieli jakiekolwiek pytania dotyczące rzeczywistości w jakiej dzieje się historia - nie omieszkajcie zapytać! Ja się żegnam. Widzimy się za tydzień!
11-04-2020
wasza autorkaSprawdziłam już tabelkę shipów na nowe składy i oh będzie się działo, już widzę te fale na wattpadzie
21-09-2020
wasza autorka
CZYTASZ
cursed one among flowers • markhyuck
أدب الهواةGdzie na świecie nie grasują smoki, lecz prawo nakazujące zakaz zbliżania się dwóch klas społecznych - uszlachetnionej i tej gorszej. Czyli o tym jak czarnowłosy Mark był ogrodnikiem złotowłosego Donghyucka. • • • • • • • • • • angst • • • • • • • •...