14: nawoływanie

167 24 21
                                    

•

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Tuptanie wypełniało pomieszczenie. Donghyuck z każdym kolejnym dniem coraz bardziej się niecierpliwił. Często zaglądał do książek, zapisów czy kartek ze stworzonymi już projektami. Nic nie umiało jednak zaszczepić jego uwagi na dłużej niż pięć minut. Co jakiś spoglądał na balkon gdzie opatulony futrami, doglądał Marka, który mimo zimna pracował całe dnie przy roślinach. Często zdarzało mu się zauważać księcia i, mimo że nie zamieniali ani słowa, to machał do niego i uśmiechał się szczerze.

- Ach tak to jest mieć przyjaciela - myślał Donghyuck, widząc chłopaka. Nie ukrywał jednak, iż widział zmarznięte dłonie ogrodnika oraz to, że w jego towarzystwie powstrzymuje drżenie swego ciała, aby nie martwić go zbytnio. To jednak przynosiło odwrotny skutek. Tak więc panicz czekając tak podczas jednego z kolejnych dni, przypomniał sobie o posiadanych wymiarach Marka. Stąd też od tamtego momentu chłopak nie nudził się już i grzecznie rysował coraz to kolejne projekty, ale tym razem na rozmiar przyjaciela. Z tego wszystkiego minął mu czas szybciej i tak po czterech dniach w progu pokoju o poranku, pojawiły się piękne stosy materiałów ze wszystkich zakątków królestwa. 

Krzyk radości księcia nawet z zamkniętymi drzwiami usłyszał sam ogrodnik, a słysząc go, nie umiał się nie uśmiechnąć. Od kiedy spotkał go, jego życie zrobiło się przyjemniejsze. Dodatkowo z tego co zauważył, powoli wtłaczał miłość do roślin także jemu. 

- Co igiełku? Zimno ci, prawda? - spytał kwiatuszka Mark. Była to jedna z roślin lubujących się w zimnie, stąd pytanie było zadane w sposób ironiczny. Co abstrakcyjnym dla ogrodnika było, każdej pory innego księcia wyrastało zawsze kilka nowych gatunków kwiatów dotąd niespotykanych. Nie znał on przyczyny tego zjawiska, lecz z tego powodu nigdy jeszcze nie zmienił miejsca swojej pracy. Coraz to kolejni mieszkańcy dworu zachwalali jego robotę, stąd mógł być on spokojny o to, iż nikt nie będzie go chciał oddelegować. Kiedy przejrzał już dokładnie wszystkie listki igiełki w celu sprawdzenia, czy żaden mroźny motylek nie zdecydował się nim zająć, udał się w kierunku kolejnych roślin. Kłębuszki, szfrucje czy omunijki wypełniały ogród, wprowadzając niezwykły nastrój do otoczenia. Co smutnym jednak bardzo niewiele kwiatów całorocznych przetrwało noc skrajną. Wiele z nich została zmiażdżona przez ilość śniegu czy wyrwana z korzeniami przez silny wiatr. Sam Mark z resztą pod niewiedzą Hyucka został prawie przygnieciony przez swoją półkę podczas jednej nocy spędzonej w kantorku. Gdyby nie fakt, że akurat podczas tej pory jeszcze nie spał, najpewniej nie obudziłby się następnego dnia w jednym kawałku. Los jednak nad nim czuwał i uważał, aby ten dożył do następnego spotkania z księciem. Kiedy więc Mark zauważył, że zbliża się południe, uśmiechnął się szczerze. Jak domyślał się, najpewniej dzisiejszej nocy lub następnej miał wejść z powrotem do pokoju panicza i móc z nim porozmawiać. Nadal był to dla niego magiczne, lecz już nie tak nierealne, jak kiedyś. Zresztą, mimo że od tamtego wieczoru minęło już kilka dni, to Mark dalej łapał się na wspominaniu dokładności, z jaką Donghyuck mył jego dłonie. Kiedy pierwszy raz po tym wydarzeniu sięgnął do ziemi, czuł się źle, iż musi niszczyć pracę, jaką włożył on w pielęgnację jego skóry. Nie mógł jednak nic na to poradzić. Poprawił swój kapelusz, a wiatr zawiał mocniej.

Ogrodnik znajdując się przy kącie ogrodu, kucnął za małym drzewkiem, aby choć trochę ominąć powiew zimnego powietrza. Wtedy też przez zmianę pozycji zauważył biednego ptaszka, który leżał skulony na trawie. Mark widząc go, od razu złapał go w swe dłonie i przytulił do piersi.

- Co się stało mały? - spytał biedne zwierzę. Te najwyraźniej czując jakąś dziwną aurę, nie uciekło, lecz wtuliło się w czarnowłosego. Ten na ten widok rozczulił się mocno i zaczął rozglądać się za ewentualnym gniazdem i nie naszukał się długo. Wśród drzew puszystych zauważył drobnej wielkości gniazdko, w którym znajdowały się dwa inne ptaszki podobnego ubarwienia co ten, którego trzymał chłopak. Pobiegł więc szybko do kantorka po drobnej wielkości stołek, a gdy wrócił wraz z nim, ustawił go, wszedł i włożył zwierzątko do zawiniątka gałązek i liści. Tam też po odłożeniu dzieci natury spojrzały na niego swoimi łebkami, a nie wyczuwając żadnych oporów, zaczęły machać do niego piórkami jakby w formie podzięki. Chłopak widząc to, uśmiechnął się szczerze i po odmachaniu im wrócił do roślin. 

I tak minęło mu popołudnie. Na podlewaniu, doglądaniu i sprawdzaniu roślin. Chodził, doszukiwał się szkodników i obserwował. Przez to iż zajęte miał myśli, nie zwracał uwagi na tak przeszywający skórę chłód, ani na lekki szron powstający na jego kolanach. Kiedy jednak nastał wieczór, a on sam usłyszał nawoływania, już nic się nie liczyło. Żadne zimno. Żadne rośliny. Żadne zwierzęta. Żaden ogród. Jedyne co się liczyło to on - jego przyjaciel Donghyuck.

• • • • • • • • • •

18-06-2020
wasza autorka

mały prezent ode mnie na cześć zakończenia norena

20-11-2020
wasza autorka

cursed one among flowers • markhyuckOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz