18: smutek

164 26 43
                                    

•

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Sprzeczka z Doyoungiem dała do zrozumienia księciowi, że musi on ukryć swoją przyjaźń. Nie zaprzestał jej jednak pogłębiać. Wręcz przeciwnie. Gdy usłyszał słowa, jakie padły z ust pana domu, zrozumiał, jak bardzo ważna jest dla niego ta relacja. Stąd każdego kolejnego wieczora, rozmawiał z chłopakiem, ile mógł. Starał się słuchać, najuważniej jak umiał i dociekać, aby poznać go jak najlepiej. Dzień przed skrajną nocną, tak samo, jak od kilku wieczorów, gdy chłopak wszedł do przepełnionego ciemnością pokoju, Donghyuck podszedł do niego, aby przywitać go przytuleniem. Była to drobna rzecz, lecz bardzo ważna dla obu chłopców. Gdy odsunęli się od siebie i zasiedli już na swoich miejscach przy świecy, Hyuck jak co wieczór spytał się.

- To co tym razem opowiesz mi o sobie Mark? - uśmiech rozpościerał się na twarzy księcia. Ogrodnik za to zastanawiał się głęboko nad tym, co mógłby opowiedzieć chłopakowi.

- A co byś chciał wiedzieć? - zapytał zaciekawiony odpowiedzi złotowłosego.

- Niech pomyślę... Oh! Kiedy spotkasz się może ze swoją mamą? Chciałbym ją poznać - powiedział Donghyuck podekscytowany. Wtedy jednak uśmiech zbladł na twarzy czarnowłosego. - Ojej, co się stało? J-ja przepraszam... - dodał, gdy zauważył zmianę w mimice chłopca. Ten jednak przerwał mu.

- To nic takiego. Umm... W takim razie już mam co ci opowiedzieć. Więc pierwsze moje wspomnienia mam z okresu, kiedy miałem mniej więcej pięć lat.

- Mamo! Czemu robaczki jedzą malwinie? A dlaczego musimy je wszystkie podlewać? Czy mogę iść pobawić się z wiewiórką? Dlaczego liście są żółte? - pytania z ust Marka wypadały tak szybko, że mama chłopca nawet na jedno z nich nie zdążyła odpowiedzieć.

- Synku, słońce, spokojnie. Gdzie się śpieszysz? - spytała ciepło.

- Nigdzie, ale jak mi nie odpowiesz, to za chwilę zapuszczę tu korzenie i będziesz musiała mnie podlewać! - oznajmił pięciolatek i stanął jak wryty, udając roślinkę. Rodzicielka zaśmiała się na to zachowanie.

- Markie, jeśli chcesz, żebym ci odpowiedziała, to zadaj je jeszcze raz. Ale powoli i pojedynczo! - powiedziała. Chłopczyk za to złapał się palcami za brodę i zaczął zastanawiać się głęboko. Po chwili jednak wzruszył ramionami.

- Chyba ich już nie pamiętam - odpowiedział. Mama Marka zaśmiała się na to głośno. Po kilku sekundach widząc jednak wzrok Pana Kima, przestała się cieszyć i wróciła do pracy. Synek widząc zmianę, również posmutniał. Od kiedy pamiętał, za każdym razem gdy ten dziwny pan patrzył w ich kierunku, jego rodzice dziwnie się zachowywali.

- Niedorzeczne - myślał. Powiedział wtedy sobie, że jak kiedyś będzie duży, to nie będzie tak traktował innych, a na pewno nie mamę, ani tatę. Przez życie tak naprawdę był prowadzony przez notatnik dziadka, który rodzice dali mu niedawno i właśnie rodzinę. Jedyne co go otaczało to rośliny, a jego wiedza o świecie ograniczała się głównie do opowieści, i własnych doświadczeń. Jako pięciolatek nie narzekał jednak, bo po co komu zmartwienia jak miał wiewiórki i ręce, którymi mógł grzebać w ziemi. Wszystko zmieniło się jednak gdy podczas pewnej strefy północy, jego rodzice wyruszyli z ogrodu.

- Mark, wrócimy niedługo dobrze? - powiedział do syna tata.

- Pewnie! Będę zajmował się kwiatami perfekcyjnie. Możecie być pewni! - odpowiedział im siedmiolatek. Był przyzwyczajony do podróży rodziców. Nigdy nie wiedział, w jakim celu wyruszają, ale wolał nie pytać, w końcu to świat dorosłych i on nie powinien się w niego mieszać. Rodzice za to widząc jakiego odpowiedzialnego syna wychowali, patrzyli z dumą. Chłopiec często okazywał się empatią dla zwierząt i nie narzekał na zbyt dużą ilość pracy mimo młodego wieku. Stąd gdy wyruszyli, przytulili go ostatni raz, pomachali na pożegnanie i udali się w drogę. Mark więc żył wtedy razem z roślinkami sam na sam. Pielęgnował je, podlewał, przesadzał. Fakt, faktem było mu zimno, lecz starał się tym nie przejmować. Chłopczyk zauważył jednak, że z każdym dniem robi się coraz zimniej, a pewnego dnia pan Kim sam osobiście wyszedł do niego i poprosił, aby tego dnia nie pracował, gdyż zapowiada się burza śnieżka. Wtedy też wrócił on do kantorka i czekając na zbliżający się powrót rodziców, ćwiczył czytanie notatnika. Następnego dnia, kiedy się obudził, burza trwała nadal, a jego rodziny dalej nie było. Nie zaczynał się jednak martwić, gdyż wierzył, że jest to przejściowe.

Niestety tego dnia się mylił.

- I wtedy przyszedł do mnie pan Kim. Powiedział mi, że moi rodzice zachowali się źle i król ich zatrzymał. Nie chciał mi chyba robić przykrości, ale mówił, że od tamtej chwili będę sam pracował i na start nie będzie mi narzucał tempa, ale jeśli będę pracował gorzej, to zostanę oddelegowany do innego dworu. Tego nie chciałem, podobało mi się tam. Po latach domyśliłem się, że coś musiało pójść nie tak i... Od tamtego momentu ich nie widziałem. Nie wiem, może zginęli podczas śnieżycy? Cieszę się jedynie, że wyszli z naszego małego domu szczęśliwi i dumni ze mnie... że ich nie zawiodłem - skończył mówić ogrodnik. Jego twarz zdobił uśmiech, lecz oczy wypełnione były smutkiem. Wspomnienie o niepełnej przeszłości rodziców dalej go bolała i mimo starań, dalej zastanawiał się czasami, gdzie zniknęli i czy jeśli zginęli to czy z dobrego powodu. Donghyuck za to słuchając tego, czuł ogromne współczucie względem Marka.

- Nie dojść, że stracił rodzinę to do tego, od najmłodszych lat musiał pracować sam - pomyślał z przykrością. Z jednej strony był wdzięczny losowi, że nie pamiętał swoich rodziców, gdyż podejrzewał, że wtedy by także podchodził w ten sposób do ich historii.

- Wiem, że wiesz o tym, że moi rodzice zginęli na statku, bo często opowiadają to na dworze, ale... chciałem tylko powiedzieć, że nie jesteś już sam? Ja nie mam swojej rodziny, a ty nie masz swojej, ale razem możemy być wzajemnie swoją rodziną - powiedział Donghyuck. Na te słowa Mark spojrzał na księcia i uśmiechnął się szczerze.

- Dziękuję Donghyuck. Naprawdę jesteś wspaniałym przyjacielem - słowa ogrodnika bardzo ujęły serce panicza. Czuł się doceniony jak nigdy wcześniej i nie chciał kończyć tego stanu.

- To ja dziękuję Mark, że nie traktujesz mnie, jak jakiegoś nie wiadomo kogo, tylko jak człowieka - odpowiedział Hyuck. W pomieszczeniu zapadła cisza, ale taka przyjemna dla uszu. Oboje czuli się w niej komfortowo, wręcz łaknąc jej coraz bardziej.

- Ale się ckliwie zrobiło, co? - powiedział Mark, śmiejąc się. Donghyuck zawtórował mu.

- Masz rację. Wiesz... Noc jeszcze młoda. Posłuchałbym jeszcze o czymś... Czy mógłbyś mi opowiedzieć o kwiatach? Wiem, jak je kochasz, a jeśli jest coś, co ty kochasz, to ja pragnę to także pokochać - zaproponował królewicz. Mark za to słysząc to, nie musiał być proszony dwa razy i już po chwili zaczął opowiadać o roślinach. Głos ogrodnika dla złotowłosego był tak melodyjny, że wręcz usypiający. Starał się z całych sił jak najwięcej wychwycić z monologu, lecz w pewnym momencie nie wytrzymał i uciekł do krainy snów. Mark zauważając to, przerwał w pół zdania swoje opowiadanie i zaśmiał się szczerze.

- Noc jeszcze młoda? - powiedział retorycznie, a gdy zgasił świecę, wziął na ręce Hyucka tak jak kiedyś i zaniósł do łóżka. Mimo że nie widział nic, tak oczami wyobraźni jego przyjaciel był najpiękniejszym, kogo spotkał na ziemi. Życzył mu z całego serca, aby poznał kiedyś jakąś piękną księżniczkę i był z nią szczęśliwym. Myśl jednak o tym jednocześnie bolała go gdzieś z tyłu głowy, a świadomość, że on sam zawsze nie będzie obok niego dobijała go. Nie chcąc się jednak smucić, krótko po tym sam położył się na dywanie i z uśmiechem na twarzy sam zapadł w sen.

• • • • • • • • • •

20-06-2020
wasza autorka

no to już wiemy coś o przeszłości Marka

09-12-2020
wasza autorka

cursed one among flowers • markhyuckOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz