Tej nocy czuł się źle. Cokolwiek zjadł było torturą i wino, które popijał wywołało falę nudności, jego serce szybko biło i pot formował się na jego czole.
Najmniejsza rzecz była niemożliwa i było to jakby jechał po drodze pełnej zakrętów, kiedy jedynie przeglądał próbną wersję magazynu, bazgrając instrukcje co musiało zostać poprawione.
Zatrzymywał się co kilka minut pracy, biorąc głęboki wdech i patrząc się przed siebie, czekając aż to minie.
Została mu ponad godzina pracy i stawał się coraz bardziej podirytowany z każdym, długim oddechem, który musiał wziąć by się uspokoić. Louis nie przekładał rzeczy, albo nie robił ich następnego dnia. Nie zrobił tego, od kiedy miał siedemnaście lat i zdecydował, że praca w kierunku twojego celu była jedyną rzeczą, dzięki której gdzieś zajdziesz.
Pomyślał o zadzwomieniu do Zayna i po prostu opowiedzeniu mu o swoich objawach w nadziei, że to rozwiąże problem. Nie zajęło to długo, zanim z tego zrezygnował, świadom że to tylko sprawi, że Zayn wpadnie do niego i dotrzyma mu towarzystwa i nie był pewien czy był gotów, by napotkać kolejne zmartwione spojrzenie od jego najlepszego przyjaciela.
Jego umysł odpłynął i wyobrażał sobie co by się stało, gdyby zadzownił do Harry'ego. Nie wiedział czy mężczyzna spał, czy pracował. Czy w ogóle by odebrał po tym wszystkim, co się wydarzyło?
Rzecz w tym, Louis wiedział że nigdy nie odebrałby telefonu. Nie było sensu, przeszkadzanie Harry'emu i przeciąganie tego, gdy nie miało to przyszłości. Zayn miał rację, to i tak już się źle zakończyło.
Lecz wciąż, oparł się o swoje najwygodniejsze krzesło w rogu salonu i pozwolił sobie przymknąć powieki. Minione sceny ciągle odtwarzały się przed jego oczami, przytłaczające i z kwaśnym posmakiem na jego języku. Pierwszy raz, kiedy się pocałowali, zapach nagrzanego asfaltu ulic Nowego Jorku na zawsze wypalił się w jego mózgu i smak warg Harry'ego. Harry miał najmiększe usta, jakie kiedykolwiek poczuł.
To popołudnie, kiedy pocałował Harry'ego zdawało się tak odległe, że było to przerażające i jego serce głośno zabiło w jego klatce piersiowej, gdy starał się przypomnieć sobie szczegóły. Koszulę, którą miał na sobie Harry i sposób, w jaki jego klatka piersiowa rozszerzyła się, kiedy ich wargi się spotkały.
Pomieszczenie wokól niego wirowało, kiedy otworzył oczy i odetchnął panicznie, zanim wstał i zawlókł swoje ciało do najbliższej łazienki.
Cały lunch wydostał się z niego, gdy tylko złapał za toaletę i mógł poczuć łzy w oczach, gdy tylko skończył wymiotować.
Czuł się poza kontrolą, zdradzony przez swoje własne ciało i nie był pewien dlaczego, albo dlaczego teraz. Nie mógł zrobić więcej, by zebrać się do kupy i nie mógł odnaleźć powodu dlaczego powinien, więc krótko po tym się poddał, padając na podłogę i pozwalając, by łzy nieskończenie spływały po jego twarzy. Zimna podłoga była miłą ulgą na jego policzku.
Wygłodniałe oczy Harry'ego utkwione w tych jego, gdy pchał w niego, nad nimi linia horyzotu Nowego Jorku.
Pstryk.
Ich piątka pijąca więcej alkoholu, niż powinni podczas pierwszego tygodnia mody.
Pstryk.
Ramiona Harry'ego oplecione wokół niego.
Pstryk.
Sposób, w jaki się czuł gdy jedynie jeździli samochodem po mieście, dzieląc się historiami ze swojego życia.
Pstryk.
Wyobrażał sobie co teraz powiedziałby mu Harry, gdyby zobaczyłby go skulonego na podłodze w łazience. Jeśli by się przejął, czy by w ogóle drgnął. Wyobrażał sobie szczęśliwy obrazek, Harry podnoszący go i zanoszący do łóżka, wtulający się w niego i szepczący słodkie słówka, dopóki Louis nie zamknąłby oczu i jego krew nie przestałaby wrzeć od niepewności i pytań, na które nie było odpowiedzi. Wyobrażał sobie świat, gdzie jego snem nie było to, by rządzić światem, tylko żeby być szczęśliwym, być zwyczajnym.