Various Storms 1.1

2.4K 175 52
                                    

Poprawiając swoje włosy, wystawił nogi z samochodu i spojrzał w dół na swój strój, czy wciąż wyglądał dobrze. Wkrótce na ziemi będzie śnieg i zimne powietrze w Nowym Jorku przypominało mu sposób, w jaki polarne wiatry formowały się i wirowały, ścigając się wokół jego płuc. 

Byłu mu zimno, nawet jeśli miał na sobie gruby, kremowy sweter i wełniane spodnie od młodego projektanta, na którego punkcie Zayn miał od jakiegoś czasu obsesję, Ami Alexandre Matiussi. Wsadził przód swetra w spodnie, żeby nie był tak opasły, zielony pasek ze skóry owinięty wokół jego talii. Miał na sobie rozpiętą, granatową bomberkę i czarne glany od Saint Laurent na swoich stopach. Louis kochał to uczucie luksusu, kiedy miał je na sobie, tak samo jak i kochał sznurowany wzór.

Jego włosy wciąż sterczały do góry przez wiatr i jego oczy były podczerwienione i załzawione od zimna, powtarzająca się rzecz podczas zimowych miesięcy.

Czekał na Zayna i resztę załogi, by wyszli ze swoich samochodów i zaprowadził ich do głównej sidziby Gap. Nie ważne jak blisko ze sobą pracowali, było porozumienie jednego samochodu na osobę. Jedyną osobą, która mogła jechać z nim w samochodzie był Zayn, ale dzisiaj przyjeżdżali z innych części miasta i był sam, jego krótka podróż niecodzienie cicha.

Było pytanie kto będzie następnym projektantem, który zrobi kolekcję dla ekologicznej lini Gap i Louis został wezwany, by dostarczyć swojej eksperckiej opinii.

Niestety trwało to godziny, szczegóły wyryły się w mózgu Louisa i był szczęśliwy, by to zrobić, naprawdę był, ale również miał ochotę na Brooklyńskie naleśniki i kawa nie zdawała się ujarzmić jego stałego bólu głowy.

Cierpiał ból, prawdziwy, fizyczny ból od treningu do maratonu i dzisiaj prawie skręcił kostkę, kiedy naciskał na siebie bardziej, niż powinien. Więc teraz kulał. Elegancko.

Był późny listopad i nie zostało dla niego wiele do zrobienia, zanim pójdzie na zasłużoną, miesięczną przerwę. Cechą charakterystyczną pracy było dużo spotkań, od planów budżetowych do spotkań wizjonerskich i propozycji rozwoju. Było to o wiele mniej interesujące od reszty i jego jedynym pocieszeniem był Zayn, który był największym fanem świąt, jakiego kiedykolwiek Louis spotkał.

Oczywiście Zayn nie patrzył na święta z perspektywy religijnej, gdyż ten mężczyzna nie był chrześcijaninem, ale ze względu na bycie razem i radość. Puszczał każdą świąteczną playlistę, którą udało mu się znaleźć, wywołując uśmiech nawet na najbardziej naburmuszonych twarzach.

Skutek, jaki to wywoływało na Louisie był podwóny. Czasami było to zabawne, gdy obserwował jak jego najlepszy przyjaciel tańczył po korytarzach, śpiewając, wystrojony w inny odcień czerwieni każdego dnia i czasami było to przytłaczające, sprawiało, że myślał o wszystkim, czego mu brakowało. Byłoby to o wiele prostsze, jeśli miałby jakieś pojęcie czym to naprawdę było.

Utknął próżni i nie było to przyjemne, fakt, że nie mógł wskazać czego mu w życiu brakowało. Mogłeś dążyć do tego, co mogłeś nazwać. Inaczej, cóż, kręcisz się w kółko.

Miał autentycznie przejebane.

Spotkanie skończyło się tak późno, że musiał odmówić kilku ofertom wyjścia na drinki do jednego z Manhattańskich barów i mocno chwycił ramię Zayna, pragnąc mocnych trunków od serca.

- Wiesz co w tobie kocham? Gdy tylko wychodzimy z budynku, twoje oczy stają się puste, twoja twarz pokazuje jak zmęczony jesteś i mogę zobaczyć znak na twoim czole - Zayn przedrzeźniał go, oczy przesuwały się po ciele Louisa i zabrał rękę z uścisku Louisa, by unieść jego dłonie do góry i zrobić z nich kształt kwadratu - który mówi, że potrzebny jest alkohol. - Zayn delikatnie się do niego uśmiechnął. - Ale jak długo tu jesteśmy, jesteś sobą. Bestią; potężnym Louisem Tomlinsonem.

...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz