Więc pojechał do Londynu. To nie było nic wielkiego.
Padał śnieg i jego tyłek zamarzał i zamienił Tajlandię właśnie na to. Cała populacja poruszała się po złej stronie ulicy, więc jego decyzja co do przyjechania tutaj nie mogła być brana poważnie, racja? Oczywiśnie nie był tutaj przez jakieś wielkie, miłosne poszukiwania. Bo to byłoby po prostu głupie.
Zayn był z nim. Była to druga część wydłużonych wakacji. W Londynie. Nie było czego się bać. Wszystko było w porządku. Całkowicie w porządku.
Jego najlepszy przyjaciel wyciągnął z kieszeni swojego płaszcza paczkę papierosów, gdy tylko wyszli na zimne, brytyjskie powietrze. Heathrow było czekającą historią z horroru, był dzień po świętach i wiele ludzi podróżowało ze stosami walizek.
Nie mieli bagażu, jedynie ich torby na ramię. Wysłali swoje do domu z Bangkoku i Jessica, niech Bóg jej błogosławi, obiecała im, że nowe torby wypełnione zimowymi ubraniami będą na nich czekać w The Savoy, odkąd The Ritz był całkowicie zapełniony o tej porze roku z tak krótkim wyprzedzeniem.
Zayn trząsł się i gorliwie przeklinał, podczas gdy palił swoje papierosa, próbując zmusić swoje palce do pracy na iPhonie, który dygotał w jego dłoni. Jego złota, skórzana marynarka niemalże błyszczała na silnym, zimowym słońcu i wyglądał na niezwykle szczupłego, z kurtką zapiętą pod samą szyję. Miał na sobie niezwykle ciasne spodnie z zamkami pod kolanami i czarnymi, skórzanymi butami, które sięgały do połowy jego łydek. Pod spodem miał białą bluzę, a przez ramię przewieszoną czarną torbę od Saint Laurent.
Louis był raczej pewny, że była to jego torba.
- Więc jaki jest plan? - Zayn spojrzał na niego, unosząc brew i naśladując okropny, brytyjski akcent. Jego twarz wyglądała tak, jakby dopiero teraz przypomniał sobie dlaczego właśnie wylądowali tutaj, zamiast w Stanach.
- Nie ma planu - Louis przełknął, czekając aż nikotyna zacznie porządnie działać.
- Nie ma planu?
- Nie.
- Znakomicie - zdecydowanie powinien przestać z tym akcentem. Brzmiał, jakby miał osiemdziesiąt lat. - Więc co, będziemy po prostu tu stać i wyglądać wykwintnie? - Zayn przeskanował wzrokiem po ciele Louisa.
Poświęcił całą samokontrolę, żeby nie zdjął swojego czarnego kapelusza i nie zgiął swoich kolan jak baletnica. Miał na sobie gruby płaszcz od McQueena z szaro czarnym wzorkiem i swoją koniakową koszulę. Był w jeansach i to tylko dlatego, bo był to długi lot i wełniane spodnie mu nie pasowały i również dlatego, że to był jedyny ciepły strój, który miał ze sobą, po raz pierwszy od lat miał na sobie coś drugi raz, raz podczas lotu do Tajlandii i teraz ponownie.
- Byłeś ze mną przez cały czas, odkąd wyjechaliśmy na tę wycieczkę. Kiedy miałem obmyślić plan?
To było bardziej jakby tak naprawdę nie chciał tego zrobić.
- Cóż, okej, po prostu, nie wiem, chodźmy. Nie czuję swoich palców i naprawdę wolałbym nie umierać na obcej ziemi.
Kiedy wypalili po dwa papierosy, znaleźli samochód, który na nich czekał i po kilku minutach Zayn spał na jego ramieniu, zmęczenie lotem nim zawładnęło. Louis był zbyt nerwowy, nie do końca pewny co teraz miał zrobić, gdy już tutaj się znalazł.
Nie był w Londynie od dawna, omijając go podczas Fashion Weeków od kilku lat i nigdy nie był zainteresowany, by przyjeżchać tu na własną rękę. Cóż, do teraz.
Pomyślał, że mogli udać się do hotelu i przespać się z tym. Imprezowali jak szaleńcy w Wigilię z okazji urodzin Louisa i wzięli przelot helikopterem na cały dzień do najdalszych, najbardziej magicznych plaż jakie Tajlandia i pobliskie wyspy miały do zaoferowania. Nie pił alkoholu, nie palił, ani nie jadł aż tyle od tygodni i był tym wszystkim zmęczony, ciągłe świętowanie i sposób, w jaki dali sobie więcej swobody.