Nie miałam wielu wspomnień z tatą.
Pamiętam, że gdy byłam mała, często brał mnie na spacery i nosił na rękach. Za każdym razem, gdy odstawiał mnie z powrotem na ziemię, płakałam i wyciągałam do niego ręce. Uwielbiałam patrzeć na świat z jego perspektywy. Podobało mi się patrzenie na czubki głów ludzi, którym normalnie sięgałam do pasa. Nie potrafiłam usiedzieć spokojnie, zawsze musiałam wdrapywać mu się po ramionach, chcąc znaleźć się wyżej, wyżej i jeszcze wyżej, by wreszcie pewnego dnia zdmuchnął mnie wiatr i uniósł do chmur jak motylka.
Nie pamiętam jego twarzy. We wszystkich przebłyskach wspomnień jest zamglona. Pamiętam za to jego dłonie, podnoszące mnie, głaszczące, utulające do snu i towarzyszące temu uczucie spokoju, niby klatki z poszarpanego filmu, nigdy niezłożone w całość.
Ostatnią rzeczą była jakaś piosenka, może kołysanka, którą często śpiewał, kiedy nie chciałam iść spać. Nie pamiętałam słów; na myśl o niej w głowie rozbrzmiewał mi tylko skrawek urwanej w środku melodii, a gdy zamykałam oczy, widziałam motyle.
Wspomnienia, które miałam, były dobre. Wszystkie łączyło poczucie bezpieczeństwa i ciepła, otulające małą mnie stabilnością oraz przekonaniem, że ktoś, kto potrafił wzbudzać tak pozytywne emocje, nie mógł być przecież postrzegany jako ktoś zły.
A potem wszystko się zepsuło. Tak po prostu; z dnia na dzień. Nikt tego nie zapowiedział, żadna z chmur nie przepłynęła wtedy gniewnie nad naszym domem ani żaden czarny kot nie przebiegł przez ulicę nieopodal.
Tata zwyczajnie zniknął, a zniknięcie to było tak nagłe i niedorzeczne: całkowicie nie współgrało z jego obrazem, jaki stworzyłam wcześniej w swojej głowie. Nic nie tworzyło logicznej całości, choć ja usilnie próbowałam się jej dopatrzeć, szukając przyczyn najpierw w nim, potem w mamie, aż wreszcie w samej sobie. Byłam tylko dzieckiem, a dziecko nie lawirowało pomiędzy czernią i bielą. Albo coś było złe (zabieranie zabawek innych), albo dobre (pomaganie rodzicom). Wiele słyszało się o rodzicach zaniedbujących dzieci, za to dzieci ze szczęśliwych rodzin nikt nie przygotowywał na nagłe zniknięcia ich dobrych rodziców. A przecież mój tata był taki dobry. Śpiewał mi o motylach, jak mógł być zły?
Chciałam go kochać, ale z biegiem lat już nie potrafiłam. Chciałam go nienawidzić, ale tego też nie potrafiłam. Więc trwałam w tym dziwnym zawieszeniu — gdzieś pomiędzy niebem nadziei a ziemią rzeczywistości, niby zastygła w powietrzu jak naderwana przez wiatr nitka pajęczej sieci.
Miałam wiele wspomnień z mamą.
Pamiętam, że gdy byłam mała, często bujała się ze mną na huśtawce. To była stara huśtawka, rdza wspinała się już po jej czerwonych rurkach, a gdy kołysało się do przodu, wydawała z siebie przeciągłe skrzypienie. Siedziałyśmy razem, dookoła donice pełne kwiatów i stara choinka rosnąca na maleńkim zakątku naszego londyńskiego podwórka, letnimi popołudniami rzucająca cień na wilgotne czoła. Czasami na kwiatach siadały motyle, a ja zrywałam się z huśtawki i podbiegałam, by złapać je w dłonie. One jednak zawsze umykały mi z rąk, może dlatego, że były za duże, by się w nich schować i odpocząć, a może po prostu bały się, że chciałam je skrzywdzić, choć przecież dobrzy ludzie nie krzywdzą nikogo, a ja byłam dobrym dzieckiem, tak mi mówili rodzice.
Pamiętam jej twarz; błękitne oczy, w których widziałam niebo, mały nosek i ten uśmiech, na widok którego czas się zatrzymywał, a wszystko dookoła rozkwitało. Jej drobne piegi, pojawiające się tylko w słoneczne dni, trochę więcej na prawym policzku niż na lewym, i długie jasne rzęsy. Gdy coś mówiła, brzmiało to melodyjnie jak piosenka, ale nigdy nie przywodziło na myśl motyli, o których śpiewał mi tata.
CZYTASZ
Głos, za którym idę
Genç KurguKto nie marzy o przeżyciu historii rodem z wielkiego ekranu? Gorzej kiedy twoje życie faktycznie zaczyna przypominać film, ale okazuje się on tandetnym melodramatem, a ty - gratulacje! - zostałeś obsadzony w roli głównej... Lacey Gabriels ma swój...