18

555 39 4
                                    

Postanowili pojechać na wyspę Brač, była to jedna wyspa Chorwacka. Początkowo Niall nie był przekonany, zwłaszcza, że przy wyspie nie było normalnego lotniska, było jedynie na samoloty, które lądowały na wodzie. Jednak po długich namowach mąż Liama na to przystał, dlatego też właśnie brunet biegał po całym domu, aby wszystko zabrać i spakować wszystkich porządnie.

Umowa z Li była taka, że on rano spakuje siebie i Nialla do jednej do walizki, a omedze wtedy zostaną chłopcy. Jednak zaraz po wyjściu niebieskooki, jeszcze sprawdził, jak spakował ich Liam, musiał mieć pewność, że wszystko jest, pokręcił głową i dołożył jeszcze koszulki i spodenek dla alfy, który ewidentnie zamierzał zabrać tego za mało.

Horan, a właściwie Payne, chustą tak się owinął, aby Marcel, który cały czas przy nim był, nie spadł, a sam Ni nie musiał go trzymać.

— Lewis! — krzyknął, kiedy znów jego syn zamiast grzecznie jeść obiad pajacował. Brunet był zdenerwowany, bo od rana nic nie szło jak powinno.

Kiedy po trzynastej wpadł spóźniony szatyn, szybko zjadł chińską zupkę (nikt nie miał czasu, aby ugotować coś innego), wziął prysznic i zaczął po woli wszystkie klamoty znosić na dół do samochodu. Po chwili wszyscy siedzieli w terenówce. Liam siedział za kółkiem, za nim na miejscu Marcel, w środku Nicholas, który zawsze zajmował najmniej miejsca, a obok niego Niall. Obok alfy siedział jego pierworodny, który miał mocną chorobę lokomocyjną.

— Wszystko na pewno zabraliśmy? — spytał Liam, odpalając auto.

— Tak, zabraliśmy wszystko. Trzy razy sprawdzałem, Li — mówi Niall, głaszcząc po głowie Nicholasa, który już przysypiał. Omega nie wiedział, jak to było, że jego syn zawsze jak wsiadał do samochodu, to odrazu zasypiał.

Ruszyli w drogę. Lotnisko było trzy godziny drogi od nich, ponieważ było w innym mieście. Bo w lotnisko w Londynie zostało zamknięte po ataku terrorystycznym.

Jazda była nudna. Nicholas cichutko pochrapywał, opierając się o ramię swojego mamy. Niall jeszcze nie spał, cały czas pilnował dzieci. Cicho grało radio, a Liam był skupiony na drodze, która co jakiś czas miała zakręt, bo jechali przez różne wsie, bo na autostradzie był wypadek, gdzie był ogromny korek, a oni nie mogli się spóźnić.

— Kurwa! — krzyknął Liam, kiedy mu drogę zajechał traktor, szatyn myślał, że wyjdzie z siebie, a zwłaszcza że była ciągła linia, a za nimi jechał radiowóz policyjny. — Pierdole to!

— Co się stało, Li? — pyta Niall, było to niepewne.

— Znajdź w nawigacji jakiś skrót — poprosił go, podając mu do tyłu telefon. — Czasem teraz nie wyciągaj Marcela z fotelika, bo nas zatrzymają, a wtedy na bank nie zdążymy — westchnął. Brunet po chwili podaje mu telefon z nową drogą, szatyn po chwili skręca, a zasrany traktor pojechał proste. Odetchnął, jednak radiowóz jak na złość pilnował go i policjanci z niego, czekali choćby na jeden jego błąd.

Po chwili zajechali na autostradę, która była zablokowana już kilkanaście kilometrów za nimi, a teraz mogli sprawnie jechać. Liam jechał z maksymalną prędkością, co raz patrząc na licznik, czy czasem nie przekracza jej.

— Budź powoli chłopców, za pięć minut wysiadamy — mówi do Nialla.

Po chwili szli całą piątką. Za chwile mieli mieć rozprawę. Niall na rękach miał Marcela, a za rączki prowadził starszych, aby czasem mu się nie zgubił któryś. Liam ciągnął dwie walizki, a na ramionach miał dużą torbę.

Kiedy już wszyscy siedzieli w samolocie to odetchnęli. Teraz tylko musieli to przeżyć. Pierwszy raz był najgorszy.

Jednak dzieci jak i Niall wszystko przespali. Kiedy już wylądowali i byli w Splicie uznali, że pojadą statkiem na wyspę.

— Mamo, mogę zdjąć bluzę? — spytał Nicholas.

— Tak, kochanie. Lewis ty też zdejmij bluzę. Założycie tylko czapeczki z daszkiem, aby nic wam się nie stało — powiadomił ich blondynek.

Liam nieopodal stał i rozmawiał przez telefon, Niall był troszkę zdołowany, że pojechali całą rodziną na wakacje, a Payne woli rozmawiać przez telefon.

Kiedy Liam skończył rozmowę, podszedł do swojej rodziny.

— Chcecie coś jeść? — spytał, a po chwili nałożył na głowę Nialla swój kapelusz.

— Tak, tata! — krzyczeli chłopcy, nawet Marcel się pobudził.

— Ja pójdę coś kupić frytki, a wy idźcie już do kolejki do statku — poinformował ich. Sam wziął wszystkie torby i jedną walizkę, drugą miał Niall, którą w sumie ciągnęli Lewis i Nico, którzy mieli przy tym ogrom zabawy.

Niall stał ze swoimi dziećmi w kolejce, co raz bardziej się niepokojąc się, że ona coraz bardziej się skracała, a bilety miał alfa. Kiedy już przyszła jego kolej, uśmiechnął się niezręcznie.

— Za chwilkę przyjdzie mąż, bo poszedł na chwilkę po jedzenie z biletami — powiedział do pani.

— Za ile będzie? — westchnęła, patrząc na zegarek.

— Dosłownie kilka minutek — powiedział, tak bardzo się stresował, zawsze myślał o tym, o czym ta beta teraz o nim myśli. Nagle coś dotknęło jego ramienia, był to zdyszany Liam.

— Jestem już — wysapał. — Proszę — podał bilety kobiecie, po tym jak dał chłopcom trzy opakowania frytek. — Jedno jest dla mamy i Marcela — spojrzał na nich, którzy niechętnie dali Niallowi jedzenie.

Po chwili weszli na ogromny statek, który też transportował pojazdy na wyspę. Siedzieli na górze na ławce. Niall jadł frytki, co raz dając jedną Marcelowi, który je sobie wolno jadł. Za to Lewis i Nicholas zjedli je bardzo szybko, a teraz wraz z Liamem stali przy barierce i oglądali widoki. Szatyn cały czas trzymał ich za rączki, bo bał się, że mu dzieci mogą wypaść.

— Chcecie zdjęcie, chłopcy? — spytał ich alfa.

— Tak! — pisnęli i podbiegli do mamy, aby z nimi zrobił sobie zdjęcie. — Mamo! Chodź tata zrobi nam zdjęcie! — cieszyli się.

Po kilku minutkach cała czwórka stała barierce, a Payne robił zdjęcie aparatem, który dostał w prezencie od omegi na swoje urodziny.

Resilient || niamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz